[b]
Z Petersburga Mateusz Skwierawski[/b]
Polscy kibice już dawno nie byli tak rozczarowani, jak po pierwszym meczu reprezentacji na Euro 2020. W dniu spotkania ze Słowacją w Petersburgu zapanowało biało-czerwone święto. Fani gromadzili się w głównych częściach miasta i łączyli się w grupy. Już w samo południe, na wiele godzin przed rozpoczęciem meczu, śpiewy i doping polskich fanów niosły się po centrum Petersburga i nikt nawet nie myślał, że to święto zostanie brutalnie ukrócone wieczorem.
Każdy na mieście powtarzał zgodnie: jeżeli nie ze Słowacją, to z kim drużyna Paulo Sousy ma wygrać? Do Rosji przyjechali ludzie wierzący w sukces kadry. W słowa selekcjonera i piłkarzy, którzy od kilku tygodni opowiadali w wywiadach, jak to dobrze będzie podczas turnieju. I ten kit, niczym sprzedawcy marnych, ale błyszczących garnków, wcisnęli wszystkim z uśmiechami na twarzy.
I nie ma na to żadnego usprawiedliwienia. Drużyna miała świetne warunki do przygotowania się do turnieju w kraju, a w Petersburgu też wszystko jej sprzyjało. Nie było wysokich temperatur, na co wcześniej narzekano w Soczi, podczas MŚ 2018. Nie padał nawet deszcz. W rosyjskim mieście reprezentacja mogła poczuć się jak w domu, bo biało-czerwone flagi były wszędzie. A tym bardziej na stadionie. Na Gazprom Arena z nieco ponad 12 tysięcy kibiców większość stanowili Polacy. Głośno odśpiewali hymn i od początku meczu to ich doping był dominujący.
ZOBACZ WIDEO: Specjalista szczerze o badaniach w sporcie. "Są rzeczy, których medycyna nie jest w stanie zobaczyć"
A podróż do Rosji nie była dla nich łatwa. Fani stali na granicy wiele godzin tylko po to, by zobaczyć kadrę. Dlatego żal i rozczarowanie były ogromne. Kibice już po zakończeniu pierwszej połowy wygwizdali polskich piłkarzy. Po meczu mieli ogromny żal do zawodników - że nie podeszli pod trybuny i nie podziękowali im za doping. Kadrowicze nie wzięli porażki na "klatę", tylko szybko schowali się w szatni. Zaraz po zakończeniu spotkania na stadionie widoczni byli tylko tańczący ze szczęścia Słowacy i przybici, "oszukani" polscy kibice.
Żaden z liderów drużyny nie zdecydował się również wytłumaczyć tego kompromitującego wydarzenia. Na spotkanie z przedstawicielami mediów, w wirtualnej strefie wywiadów dla wszystkich dziennikarzy, pojawiło się tylko dwóch graczy. Rezerwowy Tymoteusz Puchacz, który w kadrze rozegrał trzy mecze przyznał, że "jest tu w imieniu drużyny". Był też Maciej Rybus, ale po trzech pytaniach pracownik PZPN zakończył rozmowę mówiąc, że na piłkarzy czeka już drużyna w autokarze i muszą wracać do Sopotu.
Bańka o nazwie "jest super, a będzie świetnie" pękła już w progu dużej imprezy. Pod każdym względem: sportowym i wizerunkowym. A przecież kibice i dziennikarze nie wywierali nawet dużej presji na reprezentację. Polska drużyna nie ma na porażkę ze Słowacją żadnego wytłumaczenia.
Paweł Kapusta: Kompromitacja i apatia. Upokorzenie już na starcie (komentarz)
Stanowcza reakcja Sousy. "Absolutnie się z tym nie zgadzam"