Sezon 2022 rozpoczął się bardzo udanie dla Charlesa Leclerca, bo kierowca Ferrari wygrał dwa z trzech wyścigów inaugurujących nową kampanię Formuły 1. Wówczas wydawało się, że włoski zespół ma wyraźną przewagę nad Red Bull Racing, który trapiony był problemami z niezawodnością. Jednak w kolejnych tygodniach sytuacja uległa zmianie.
To Ferrari kilkukrotnie nie kończyło wyścigów z powodu awarii, do tego dochodziły strategiczne błędy zespołu. W tym samym okresie niemal bezbłędny okazał się Max Verstappen, który już przy okazji GP Japonii może zapewnić sobie obronę tytułu. Holender ma aż 104 punkty przewagi nad Charlesem Leclercem.
- O tym, że nie zdobędę tytułu w tym roku, zdałem sobie sprawę po GP Belgii pod koniec sierpnia. Wracaliśmy wtedy do ścigania po wakacyjnej przerwie. Wszyscy wiedzieliśmy, co wydarzyło się w pierwszej fazie sezonu, ale nadal wierzyłem w możliwość wywalczenia mistrzostwa. Aż w Belgii zobaczyłem, jaką różnicę w prędkości posiada Red Bull - przyznał Leclerc, cytowany przez racingnews365.com.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznajesz ją? Nie nudzi się na sportowej emeryturze
Na przestrzeni całego sezonu Red Bull bardzo mocno podkręcił tempo, co związane było m.in. z odchudzeniem bolidu. Ferrari nie było w stanie znaleźć na to odpowiedzi. - W pierwszej fazie kampanii nie mieliśmy takich strat. Jednak po GP Belgii różnica pomiędzy nami stała się ogromna. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jest po nas - dodał lider włoskiej ekipy.
24-latek ma przy tym świadomość, że kilkukrotnie Ferrari wypuściło swoje szanse z rąk, przez co walka o tytuł najprawdopodobniej zakończy się dość wcześnie - już w ten weekend przy okazji GP Japonii.
- To był nasz problem, że nie byliśmy w stanie wypaść wystarczająco dobrze we wszystkich wyścigach. Straciliśmy zbyt wiele punktów. Z jakiegoś powodu wyścigi nam nie wychodziły. Cały zespół musi nad tym popracować - podsumował Monakijczyk.
Czytaj także:
Głośny powrót do F1 coraz bliżej. Zaskakujący obrót spraw
Afera w F1 nadal niewyjaśniona. Zespoły muszą poczekać na decyzję