F1 tworzy zbędne show? Kierowcy niezadowoleni z "amerykanizacji" sportu

GP Miami zostało poprzedzone nietypową ceremonią, w trakcie której kierowcy witali się z kibicami. Wszystko zrobioną z ogromną pompą, typową dla Stanów Zjednoczonych. Kierowcom F1 nie przypadło to do gustu. Tylko Lewis Hamilton jest na "tak".

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Sergio Perez Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Sergio Perez
Na prostej startowej toru w Miami stworzono specjalną bramę, przez którą kolejno przechodzili kierowcy Formuły 1, a ceremonię prowadził amerykański raper LL Cool J. Na miejscu pojawił się też Will.i.am z orkiestrą, z którą wspólnie wykonał nową piosenkę "The Formula". Miała ona premierę w sobotę - tuż przed wyścigiem F1.

Nowy format otwarcia wyścigu F1 sprawił, że kierowcy zostali wezwani do udziału w ceremonii na 23 minuty przed planowanym startem GP Miami w porównaniu do 16 minut, jakich tradycyjnie potrzeba, aby zorganizować powitanie zawodników przed Grand Prix i odegrać hymn państwowy.

Zmiany wprowadzone z myślą o amerykańskich kibicach i stworzeniu dodatkowego show nie przypadły jednak do gustu większości kierowców F1, zdaniem których ceremonia otwarcia jest w tej chwili zbyt długa. - To amerykański sposób robienia sportu. To nie jest coś dla mnie. Jestem tutaj po to, aby się ścigać. Nie jestem tu dla show. Jestem po to, aby rywalizować na torze i wygrywać wyścigi - powiedział George Russell, cytowany przez motorsport.com.

ZOBACZ WIDEO: Bolid F1 jechał w tłum dziennikarzy! Absurdalna sytuacja w trakcie Grand Prix Azerbejdżanu

- Takie rzeczy nas rozpraszają, bo jesteśmy na polach startowych na pół godziny przed rozpoczęciem wyścigu, ubrani w kombinezony, wystawieni na działanie słońca. Nie wydaje mi się, aby istniał jakikolwiek inny sport na świecie, w którym zawodnicy przez 30 minut byli wystawieni na słońce i robiono z tego show - dodał kierowca Mercedesa.

Jak podkreślił Russell, uwielbia on moment odgrywania hymnu państwowego przed każdym Grand Prix, gdyż "dodaje to energii i wyraża szacunek do kraju, w którym ściga się F1". Okazuje się, że ceremonia wprowadzona z myślą o Amerykanach nie spodobała się nie tylko Brytyjczykowi, ale też wielu innym kierowcom.

- Żaden z nas tego nie lubi, ale ostatecznie to nie jest dla nas. Robimy wiele rzeczy. F1 to chyba jedyny sport, który jest tak blisko fanów. Prowadzimy wiele działań marketingowych, choć my jako kierowcy wolimy po prostu usiąść i skupić się na tym, co powinniśmy robić, czyli prowadzić bolidy - zauważył Lando Norris z McLarena.

- Rozumiem punkt widzenia wszystkich, ale nie jestem fanem takich rzeczy przed wyścigiem. Musimy zrezygnować z pewnych kwestii. Dodatkowe ceremonie czy parady z kierowcami mają miejsce w momencie, gdy odbywają się spotkania z inżynierami i strategami. Jeśli mamy robić jakieś show, to wszędzie takie same, bo nie sądzę, aby kibice z Miami byli lepsi od tych na Imoli, w Hiszpanii czy w Meksyku - dodał Charles Leclerc z Ferrari.

Nową ceremonię jako jedyny poparł Lewis Hamilton. - To było wspaniałe. Kocham słońce! Myślę, że to fajne, iż ten sport ciągle się rozwija i ewoluuje, że nie robimy ciągle tych samych rzeczy. F1 próbuje nowości, stara się rozwijać i w pełni to popieram - podsumował kierowca Mercedesa.

Czytaj także:
- Perez nie wykorzystał ogromnej szansy. Będzie mu trudniej o tytuł w F1
- To zadecydowało o zwycięstwie Verstappena. Red Bull znów podjął dobrą decyzję

Czy uważasz, że F1 przesadza z amerykanizacją dyscypliny?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×