Hipokryzja w Red Bullu. Nagle bronią Pereza [OPINIA]

Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Max Verstappen (po lewej) i Sergio Perez
Materiały prasowe / Red Bull / Na zdjęciu: Max Verstappen (po lewej) i Sergio Perez

Do niedawna z Red Bulla dochodziły głosy krytykujące Sergio Pereza, a gdy przestał on być rywalem dla Maxa Verstappena, sytuacja obróciła się o 180 stopni. To pokazuje hipokryzję i obłudę Helmuta Marko - pisze Jarosław Wierczuk.

GP Austrii odbyło się oczywiście w cieniu tragicznego wypadku w zawodach serii FRECA na torze w Spa-Francorchamps. Zginął holenderski kierowca Dilano van't Hoff. Kolejny incydent niemal w tym samym miejscu i w bardzo podobnych warunkach, co cztery lata temu w przypadku Anthoinea' Huberta.

Oczywiście nie chodzi o to, aby kogokolwiek obarczać odpowiedzialnością, ale to straszne, że samochód bezpieczeństwa został ściągnięty na ostatnim okrążeniu, ledwie 20 sekund przed końcem czasu przeznaczonego na wyścig. 20 sekund! W takich warunkach, przy zerowej widoczności, na bardzo szybkiej Eau Rouge, przy pełnej liczbowo i ściśniętej na ponownym starcie stawce do dramatu nie trzeba wiele i niestety boleśnie się o tym przekonaliśmy.

Nieszczęsne limity toru

Wracając do Austrii, tor w Spielbergu jest krótki, co oznacza małe różnice, ale jednocześnie mamy tu kombinację zakrętów, która paradoksalnie stanowi bardzo duże wyzwanie dla kierowców. Paradoksalnie, ponieważ wydawać by się mogło, że tor jest swoistym przeciwieństwem Monako, a więc równy, szeroki, z minimalnym ryzykiem kontaktu z bandą, wysokim poziomem bezpieczeństwa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zastawili pułapki na kolarzy! "Przez takie głupoty..."

Główne wyzwanie na Red Bull Ringu to oczywiście ograniczenia szerokości toru i związane z ich przekroczeniem kary. Szczególnie dwa ostatnie zakręty to rejon krytyczny. Dlaczego akurat tutaj jest to tak newralgiczny aspekt? To kombinacja kilku czynników - szybkości zakrętów, tego, że są krótkie i bardzo typowej dla tego miejsca charakterystyki wymuszającej podsterowność.

W efekcie z jednej strony łatwo pomylić się, choćby minimalnie z optymalnym torem jazdy, a z drugiej nawet lekko zbyt optymistyczna prędkość oznacza zakończenie zakrętu o te pół metra dalej niż można. W miniony weekend przekonało się o tym wyjątkowo dużo kierowców i to nie tylko ze stawki Formuły 1, ale również F2 i F3, a w samej F1, tylko w kwalifikacjach anulowano w sumie 47 okrążeń, czyli średnio grubo ponad dwa na jednego kierowcę.

Postęp Ferrari i hipokryzja Red Bulla

W sensie podziału sił, rzucało się w oczy od początku kwalifikacji, że ewidentny postęp zanotowało Ferrari. Aż czuć było tę ulgę po kierowcach w czerwonych kombinezonach i wyraźnie przekładało się to też na motywację. Decydujące okrążenie Charlesa Leclerca w Q3 oznaczało maksymalny atak i pełne ryzyko, a do czasu Maxa Verstappena zabrakło zaledwie kilku setnych.

To bardzo pozytywny sygnał dla Ferrari. Powodem takiej formy był oczywiście kluczowy pakiet poprawek, który dzięki ogromnemu wysiłkowi ekipy z Maranello udało się zaprezentować wcześniej niż to było planowane. Brawo! Dobry kierunek, zobaczymy czy uda się go podtrzymać.

Naturalnie głównym piątkowym przegranym był Sergio Perez. To symptomatyczne, że Max Verstappen zdobył w Austrii czwarte pole position z rzędu, a Meksykanin, również po raz czwarty z kolei nie był w stanie wejść do Q3. Narastająca presja, a dodatkowo lekkie problemy zdrowotne nie stwarzały dla 33-latka dobrych warunków. Oczywiście biorąc w obronę Pereza można powiedzieć, że na decydującym okrążeniu w Q2 i to właśnie w rejonie wspomnianych dwóch, ostatnich zakrętów nadział się na wolniejsze samochody.

Ruch na Red Bull Ringu, ze względu na ograniczoną długość toru, faktycznie jest problemem i Perez mówił nawet o pewnej jednostronności sędziów pod tym względem. Nikt jednak Meksykanina nie zablokował i dlatego w mojej interpretacji błąd, który ze strony kierowcy Red Bull Racing się w tym momencie pojawił jest mocno porównywalny do nie tak odległego przecież w czasie Monako, a konkretnie jego wypadku z Q1.

Tak wtedy, jak i teraz mieliśmy, w moim przekonaniu do czynienia z chwilową dekoncentracją Pereza spowodowaną interakcją z innymi samochodami oznaczającą jednak poważne konsekwencje. Szkoda, ponieważ prędkość, w przeciwieństwie do choćby GP Kanady, była dobra.

Owe feralne okrążenie w Q2, poza ostatnim sektorem, było czasowo niemal identyczne jak Verstappena. Pod tym względem rozumiem i zgadzam się z obroną Pereza zaprezentowaną przez Helmuta Marko. To, co mnie w tej obronie zdecydowanie irytuje, to nagła zmiana frontu. Marko po Monako i kolejnych występach nie zostawił wręcz suchej nitki na Perezie, ewidentnie eskalując presję. Teraz w sytuacji, w której taką krytykę można byłoby bez problemu kontynuować, nagle staje się jego adwokatem.

Takie zachowanie 80-letniego Austriaka nie tylko nasuwa na myśl hipokryzję, ale pokazuje pewną interesowność Marko i Red Bulla. W moim przekonaniu szefostwo teamu miało do pewnego momentu w sezonie zupełnie abstrakcyjny problem z wysoką konkurencyjnością Pereza i potencjalnym zagrożeniem dla Verstappena. Pewnie nie w sensie walki o tytuł i w skali całego sezonu, ale jednak przy tak wyrównanym poziomie trudno byłoby uzasadnić chociażby stosowanie team orders.

Zareagowano więc presją na Pereza, a teraz okazuje się, że prędkości często brakuje, brakuje przede wszystkim wyników w ostatnich wyścigach i z sytuacji pewnego konfliktu, czy rywalizacji wewnątrz zespołu, Red Bull nagle poczuł się zagrożony. Ekipa grozi nawet utrata drugiego miejsca w klasyfikacji kierowców. I nagle okazuje się, że dr Marko jest miły, okazuje wsparcie, zrozumienie i współczuje Perezowi. Ot, takie to zmiany emocjonalne.

Regres Aston Martina

Nie można nie wspomnieć też o Aston Martinie, ponieważ tu również zaszły spore zmiany. Jak wiadomo, w poprzednich Grand Prix mieliśmy ogromną wręcz różnicę szybkościową pomiędzy Fernando Alonso a Lancem Strollem. Hiszpan stał się sensacją, a aktualny sezon w jego wykonaniu, niezależnie od wcześniejszych sukcesów, już teraz jest legendą. Kombinacja szybkości, regularności i całkowitego oderwania od wyników Strolla, przy zaawansowanym przecież wieku Alonso robiła piorunujące wrażenie.

W Austrii Lance przyspieszył, a Fernando... zwolnił. Tym samym różnice się zatarły. Dziwne i mam wrażenie, że czas nam odpowie na pytanie, czy to był na pewno przypadek.

Red Bull nie ma sobie równych

Sprint to kolejny, deszczowy wyścig w aktualnym sezonie. Trochę ich dużo. Ciekawie wyglądała walka bezpośrednio po starcie pomiędzy kierowcami Red Bulla, dobrze obrazująca emocje w teamie i ambicje Pereza. To, co dzieje się na torze, często po prostu ujawnia prawdę, wbrew późniejszym, dyplomatycznym komentarzom.

Perez nie zostawił Verstappenowi miejsca po pierwszym zakręcie, wypychając go lekko na trawę, a Holender bardzo szybko i treściwie potrafił się odwdzięczyć. To, że aktualny mistrz świata przegrał sam start było do przewidzenia ze względu na mokry tor i związaną z tym "słabszą" stronę toru, którą dysponował Verstappen. Całe zajście wyglądało jednak niezwykle ciekawie. Verstappen rozstawiał Pereza "po kątach", nakładając na niego "karę" (strata pozycji na rzecz Hulkenberga), samemu jednocześnie nie tracąc niczego. Majstersztyk. Na wynik pierwsze okrążenie wpływu jednak nie miało, a Meksykanin tracił po krótkim sprincie do samochodu numer 1 ponad 20 sekund.

Sam wyścig główny potwierdził ewidentny postęp Ferrari. Jest naturalnie cały czas aktualna tendencja, według której nawet minimalna przewaga Verstappena na jednym okrążeniu przekłada się na jego bezkonkurencyjność na pełnym dystansie. Tu było podobnie, nawet Perez, startując z dalekiej pozycji skutecznie walczył o podium z Ferrari, ale jednak czerwone bolidy nie traciły tak dużo jak jeszcze miesiąc temu. Dodatkowy pit-stop Verstappena pod koniec wyścigu tylko po to, aby zdobyć pojedynczy punkt za najszybsze okrążenie, było takim typowym podkreśleniem dominacji.

Tymczasem zbliżamy się do letniej przerwy i u niektórych widać związane z tym zdenerwowanie. Choćby Lewisowi Hamiltonowi spędza sen z oczu temat przygotowywania przyszłorocznego bolidu. Oczywiście 38-latek bazuje na własnych doświadczeniach z Mercedesem. Wie, że przy obecnej przewadze, Red Bull już dawno koncentruje się na konstrukcji przyszłorocznej i tym samym obchodzi limit budżetowy, zyskując dodatkowy czas i mając niejako z automatu przewagę na przyszły sezon, na który przecież Brytyjczyk szykuje się do ostrej walki. I znów. Hipokryzja. Bo jak to trafnie podsumował Verstappen, Hamiltona nie dzielił się podobnymi rozterkami w trakcie lat dominacji Mercedesa.

Jarosław Wierczuk

Czytaj także:
- Zwolnienie kierowcy w F1 przesądzone? Decyzja możliwa jeszcze w lipcu
- Zespoły F1 wściekłe na sędziów. Żenujące obrazki w GP Austrii

Komentarze (1)
avatar
CR8
6.07.2023
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Hipokrytą to był lekarz, mówiąc matce przy porodzie, że łopata będzie zdrowy na umyśle ;) :D