Austriak genialnie rozpoczął sezon i po ponad połowie zmagań wypracował taką przewagę nad resztą stawki, że naprawdę mało kto wierzył jeszcze, że James Hunt czy ktokolwiek inny wyprzedzi kierowcę Ferrari w klasyfikacji generalnej mistrzostw świata Formuły 1. Lauda należał jednak do zawodników, którzy w głowie mają coś więcej niż tylko pragnienie zwycięstwa za wszelką cenę. Wiedział jak niebezpiecznym sportem są wyścigi bolidów i nie chciał przekraczać pewnych granic ryzyka. Na Nuerburgringu ogrodzenie znajdowało się o wiele za blisko krawędzi toru, dlatego na specjalnie zwołanym spotkaniu kierowców Niki zaproponował bojkot zawodów. - Moim zdaniem ten tor jest zbyt niebezpieczny, żeby się na nim ścigać - mówił Austriak. - Na nowoczesnych obiektach w przypadku awarii samochodu mam siedemdziesiąt procent szans na wyjście z wypadku bez szwanku. Tutaj natomiast to pewna śmierć! I nie mówimy o błędzie kierowcy, ale o usterce auta. Jeśli ja coś schrzanię i się zabiję, to wtedy mam pecha.
Gdyby ktoś nie znał Laudy, mógłby pomyśleć, że zawodnik włoskiej "stajni" zwyczajnie obawiał się będącego w coraz lepszej formie Hunta. Tymczasem Niki potrafił szerzej patrzeć na życie niż tylko przez pryzmat "tu i teraz". Zdawał sobie sprawę z tego, że kierowcą wyścigowym nie można być wiecznie, i że poza torem każdy też ma jakieś życie. W głosowaniu kierowców jego postulat jednak przepadł i Grand Prix Niemiec odbyła się zgodnie z planem. Kwalifikacje wygrał "Hunt the Shunt" w swoim McLarenie, a "Szczur" uplasował się tuż za nim. - Jestem strasznie podekscytowany - opisywał swoje wrażenia Brytyjczyk. - Każdy zakręt jest tutaj jak film dla dorosłych. Jestem przerażony i nie boję się o tym mówić. Cieszę się, kiedy mijam linię mety każdego kolejnego okrążenia. Jednak bez względu na przerażenie, każdy chce tu wygrać.
Ze względu na warunki atmosferyczne wszyscy oprócz Jochena Massa rozpoczęli gonitwę z założonymi oponami deszczowymi. Reprezentant gospodarzy przewidział, że nawierzchnia na Nuerburgringu szybko przeschnie i dlatego skorzystał z twardej mieszanki, dzięki czemu szybko wysunął się na czoło stawki. James Hunt jechał drugi i na tej samej pozycji wyjechał ze zmiany opon, mając 45 sekund straty do prowadzącego. W powietrzu pachniało podwójnym triumfem McLarena, ale gdy pod koniec drugiego okrążania najpierw zapanowała przejmująca cisza, a potem wywieszono czerwone flagi, stało się jasne, że na torze wydarzyło się coś niedobrego. Chwilę później było już wiadomo, że fatalną kraksę zanotował Niki Lauda. Po zmianie ogumienia Austriak zajmował dwudziestą lokatę i starał się jak najszybciej odrobić straty. Awaria tylnego zawieszenia w zakręcie Bregwerk sprawiła jednak, iż stracił kontrolę nad bolidem i z prędkością niemal dwustu kilometrów na godzinę uderzył w ogrodzenie, od którego pojazd się odbił, po czym natychmiast stanął w płomieniach. Jadący za Laudą Guy Edwards zachował zimną krew i ominął kolegę, ale Brettowi Lungerowi i Haraldowi Ertlowi ta sztuka się już nie udała. Obaj jednak wyszli z wypadku bez poważniejszych obrażeń i szybko opuścili swoje auta, bo tuż obok Niki Lauda palił się żywcem, uwięziony w kokpicie wraku, jaki pozostał z jego pięknego Ferrari.
Kierowcy ścigający się w Formule 1 to twardziele nie z tej ziemi. Koledzy z toru rzucili się Austriakowi na pomoc, a całą akcją kierowali Brett Lunger, Guy Edwards, Harald Ertl oraz Arturo Merzario. Ich pierwsze wysiłki poszły jednak na marne, gdyż pasy bezpieczeństwa uniemożliwiały wyciągnięcie Laudy z kokpitu. Podczas walki z żywiołem Nikiemu w pewnym momencie spadł kask, a płomienie zaatakowały jego ognioodporną kominiarkę. Pożar na chwilę został stłumiony przy użyciu gaśnicy, ale potem zaatakował ze zdwojoną siłą. Szczęście, że Merzario w końcu wypiął kierowcę Ferrari z pasów, co pozwoliło na wydostanie go z kokpitu. Co ciekawe, Lauda był wówczas przytomny, a Lunger, John Watson, Emerson Fittipaldi i Hans Stueck przetransportowali go wnet na drugą stronę toru. Ludzie, którzy widzieli z bliska całe zajście, wiedzieli że Austriak doznał bardzo poważnych obrażeń. Nie wszyscy mieli jednak tak dokładne informacje, dlatego po makabrycznie wyglądającym wypadku wyścig był kontynuowany, a jego zwycięzcą został James Hunt, który dzięki temu dość znaczenie odrobił straty do lidera klasyfikacji przejściowej mistrzostw świata.
[i]
- Chciałem przede wszystkim, żeby Niki wyzdrowiał i jak najszybciej mógł znów się ścigać[/i] - Brytyjczyk wspomina wydarzenia z sierpnia 1976 roku. - Ostatnią rzeczą, której pragnąłem, było wygranie tytułu z Laudą obserwującym zmagania przed ekranem szpitalnego telewizora. Tymczasem zawodnik włoskiej "stajni" znajdował się w beznadziejnym stanie zagrażającym jego życiu i trudno było wyrokować, czy jeszcze kiedyś w ogóle będzie mógł cokolwiek obejrzeć w telewizji. - Nie mogłem go odwiedzić, więc poszedłem do domu i wysłałem mu telegram - dodaje Hunt. - Nie pamiętam już co w nim było, ale na pewno coś prowokującego. Wiedziałem, że w ten sposób zmotywuję go do walki. Gdyby zachował spokój ducha, pewnie by umarł. Dobrze się dogadywaliśmy jeszcze za czasów Formuły 3. Byliśmy rywalami, ale często też współpracowaliśmy. Nie byliśmy dla siebie tylko znajomymi. Dlatego też bardzo martwiłem się o niego i fatalnie czułem się z tym, że nie mogłem nic zrobić. Siedziałem w domu i korzystałem z życia, podczas gdy tak naprawdę tego nie chciałem. Pragnąłem mu pomóc i dziwnie się z tym wszystkim czułem.
Z toru Nuerburgring Lauda został przetransportowany do szpitala w Mannheim, gdzie opiekowało się nim sześciu lekarzy oraz trzydzieści cztery pielęgniarki. Zespół specjalistów czuwał nad reprezentantem Austrii przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Obrażenia, jakich doznał kierowca Ferrari, były potworne: oparzenia trzeciego stopnia nadgarstków i głowy, złamania żeber, obojczyka oraz kości policzkowych, a także uszkodzenie płuc spowodowane trującymi oparami oraz gazami, których wydzielanie towarzyszyło pożarowi. Jego żonie Marlene lekarze zalecali jedynie modlitwę, a trzeciego dnia po wypadku ksiądz udzielił Laudzie ostatniego namaszczenia. Gdy wydawało się, że Niki wkrótce pożegna się z życiem w okropnych męczarniach, stał się cud i "Szczur" zaczął odzyskiwać siły. Jego twarz wyglądała jak wycięta z filmu grozy i dopiero kolejne operacje plastyczne pozwoliły nadać jej w miarę reprezentacyjny wygląd, ale już dwa tygodnie po makabrycznej kraksie jeździec Ferrari czuł się na tyle dobrze, że... obejrzał w telewizji Grand Prix Austrii! Na torze w Spielbergu zwyciężył John Watson, a mający kłopoty z autem James Hunt zameldował się na mecie na dopiero czwartej pozycji.
[nextpage]
Kolejnym przystankiem wyścigowej karawany był holenderski tor Zandvoort, gdzie "Hunt the Shunt" triumfował już w kampanii 1975. Z tego też względu obiekt ten bardzo dobrze się kojarzył reprezentantowi Zjednoczonego Królestwa, który pragnął za wszelką cenę powtórzyć swój wyczyn. Zawodnik McLarena wiele czasu spędzał też na telefonicznych rozmowach z... Laudą. Brytyjczyk próbował pocieszać Austriaka i robił to w swoim stylu, żartując że z "nową twarzą" Niki będzie mógł liczyć na większe powodzenie u kobiet, którym podobają się odważni faceci. Tamte rozmowy pozwoliły też Jamesowi trochę inaczej spojrzeć na swoje życie i karierę. - Myśl o śmierci podąża za tobą jak cień - mówił. - Wisi nad tobą jak chmura, na którą wcale nie musisz spoglądać. Wyścigi to naprawdę straszny rodzaj hazardu. Za każdym razem, kiedy wsiadam za kierownicę, to jestem świadom ryzyka jakie podejmuję. Nie chcę zginąć w trakcie wyścigu, a myśl o śmierci mnie przeraża. Zaczynam się zastanawiać jak to jest być martwym i czy po śmierci coś jeszcze mnie czeka. Chcę doczekać emerytury i przejść na nią z własnej woli. Żeby tak się stało, muszę przetrwać, a przetrwać w tym sporcie można tylko jeśli nie podejmuje się tego ryzyka zbyt długo. Wyścigi to coś co sprawia, że jednocześnie żyję pełną parą i boję się śmierci.
W kwalifikacjach na holenderskiej ziemi zwyciężył Ronnie Peterson, a autorem najszybszego okrążenia był Clay Regazzioni, lecz zwycięstwo w gonitwie padło łupem pewnego blondyna rodem z Wielkiej Brytanii. Jeszcze w połowie sezonu mało kto dawał Huntowi jakiekolwiek szanse na poważne włączenie się do walki o mistrzowski tytuł, podczas gdy po zmaganiach na Zandvoort nic nie wydawało się już niemożliwe.
Czas pomiędzy zawodami "Hunt the Shunt" spędził głównie w Kanadzie, gdzie wziął udział w wyścigu Formuły Atlantis. Tam też poznał Gillesa Villeneuve'a, którego zarekomendował później szefowi McLarena - Teddy'emu Mayerowi. Po powrocie zza oceanu trzeba natomiast było się niezwłocznie udać do włoskiej Monzy, gdzie zaplanowano trzynastą odsłonę rywalizacji - Grand Prix Włoch. Co ciekawe, do pięknej Italii wybrał się też Niki Lauda i to nie po to, żeby podziwiać skuteczną jazdę swojego przyjaciela, a zarazem rywala. Sześć tygodni po kraksie, z której cudem uszedł z życiem, Austriak zamierzał wziąć udział w gonitwie, co do czerwoności rozgrzewało zgromadzonych na trybunach i przed telewizorami kibiców.
"Hunt the Shunt" na włoskiej ziemi nie został miło przywitany, gdyż szowinistyczna prasa i publiczność z całych sił wspierała rodzimy team Ferrari. Zespół McLarena miał pod górkę już od kwalifikacji, kiedy to po sobotniej sesji z brytyjskich bolidów pobrano próbki paliwa i wykazano ich niezgodność z regulaminem. W związku z tym Jamesowi zaliczono tylko czas z piątku, co oznaczało start do wyścigu z przedostatniego rzędu. - Ich tok myślenia jest taki, że jeśli Hunt jest w stanie z nimi rywalizować, to musi być oszustem - mówił rozgoryczony Teddy Mayer. - To oszukane oszustwo - dodawał James, odnosząc się do testów paliwa wykonanych w Monzy. Brytyjczyk był tak zły, że rozważał nawet możliwość wycofania się z gonitwy, ale pragnienie wywalczenia tytułu wzięło górę nad emocjami i zawodnik stawił się na starcie. Po jedenastu okrążeniach "Hunt the Shunt" był już dwunasty, ale tamtego dnia niestety nie było mu dane dojechać do mety i zakończył zmagania z zerowym dorobkiem, podczas gdy okaleczony Niki Lauda ukończył rywalizację na czwartej pozycji i dopisał sobie kolejne punkty w klasyfikacji przejściowej czempionatu.
Trzy ostatnie gonitwy sezonu 1976 zaplanowano poza Europą - kolejno w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych oraz Japonii. W międzyczasie też Jamesowi oficjalnie odebrano "oczka" za odniesiony w kontrowersyjnych okolicznościach triumf w Grand Prix Wielkiej Brytanii, wobec czego pełną pulę zgarnął Lauda i miał nad Huntem aż 17 punktów przewagi w zbliżającej się do końca batalii o tytuł mistrza świata Formuły 1. Austriak wciąż jednak zmagał się ze skutkami kraksy na Nuerburgringu, a reprezentant Zjednoczonego Królestwa znajdował się w fantastycznej dyspozycji i pomimo różnych przeciwności gdzieś w głębi duszy wierzył, że jest jeszcze w stanie zostać najlepszym kierowcą globu. Nie dawał jednak za bardzo tego po sobie poznać. - Pił co tylko miał pod ręką i zaliczał wszystkie panienki, jakie znalazły się na jego drodze - opowiada Alastair Caldwell, ówczesny menadżer McLarena.
Przed zawodami na Mosport w kanadyjskim Bowmanville relacje pomiędzy Huntem a Laudą wyraźnie się ochłodziły. Zawodnik Ferrari na łamach prasy entuzjastycznie skomentował dyskwalifikację Jamesa na Brands Hatch, a gdy Niki przewodził zebraniu na temat bezpieczeństwa owalu Mosport, James rzucił tylko: - Do diabła z bezpieczeństwem! Wszystko czego pragnę, to stanąć na starcie wyścigu. Taka reakcja bardzo nie spodobała się Austriakowi, który jako jeden z nielicznych kierowców w stawce potrafił trzeźwo ocenić ryzyko: - Byliśmy przyjaciółmi, ale James w Anglii złamał regulamin. Kiedy to robisz, wypadasz z gry. Z tym się nie dyskutuje. Teraz on na mnie krzyczy i to nie jest w porządku. Powinien mnie szanować jako kierowcę. Mamy pracę do wykonania, a złe emocje tylko to utrudniają.
W Kanadzie oraz USA James Hunt był bezkonkurencyjny i nabuzowany dyskwalifikacją odniósł dwa niezwykle cenne zwycięstwa. Lauda w gonitwach w Ameryce Północnej wywalczył zaledwie 4 punkty i jego przewaga nad Brytyjczykiem w klasyfikacji czempionatu stopniała do zaledwie 3 "oczek". O mistrzowskim tytule zadecydować więc miały zawody w Japonii. Fani dobrego ścigania mieli nadzieję, że "Hunt the Shunt" i "Szczur" stoczą pasjonującą walkę na torze Fuji Speedway, jednak życie po raz kolejny napisało własny scenariusz.
Koniec części dziesiątej. Kolejna ze względu na mój urlop pojawi się dopiero 8 września.
Bibliografia: Daily Mail, The Independent, Gerald Donaldson - James Hunt The Biography, bbc.com, espn.co.uk.
Poprzednie części:
James Hunt - playboy za kierownicą cz. I
James Hunt - playboy za kierownicą cz. II
James Hunt - playboy za kierownicą cz. III
James Hunt - playboy za kierownicą cz. IV
James Hunt - playboy za kierownicą cz. V
James Hunt - playboy za kierownicą cz. VI
James Hunt - playboy za kierownicą cz. VII
James Hunt - playboy za kierownicą cz. VIII
James Hunt - playboy za kierownicą cz. IX