James Hunt - playboy za kierownicą cz. XI

East News
East News

24 października 1976 roku to zarówno najpiękniejszy, jak i najdziwniejszy dzień w karierze Jamesa Hunta. Wszystko przez zaskakującą decyzję Nikiego Laudy tuż po starcie ostatniej gonitwy sezonu.

W tym artykule dowiesz się o:

"Zwycięzca zgarnia wszystko" - takie hasło przyświecało wyścigowi na torze Fuji Speedway w japońskiej Oyamie. "Hunt the Shunt" oraz "Szczur" triumfowali w aż jedenastu z piętnastu do tamtej pory rozegranych odsłon mistrzostw świata Formuły 1, więc nic dziwnego, że prognozowano, iż na pewno któryś z nich wygra również w Kraju Kwitnącej Wiśni. Kibiców do czerwoności rozgrzała już sesja kwalifikacyjna, w której zwyciężył Mario Andretti, zostawiając za plecami Brytyjczyka oraz Austriaka. Taka kolejność zwiastowała walkę o tytuł do ostatniego metra ponad czterokilometrowego owalu.

James do ostatecznej rozgrywki przystępował jako ulubieniec mediów. Choć zimnokrwisty Niki na pierwszy rzut oka wydawał się lepszym kierowcą, to mikrofony oraz kamery zdecydowanie bardziej ciągnęły w stronę jego przyjaciela i rywala. Trudno się dziwić, bo przecież ten był zarówno porzuconym mężem, którego żona uwikłała się w romans z gwiazdą filmową, jak i trochę aroganckim playboyem o zawadiackim uśmiechu, potrafiącym jednak inteligentnie odpowiadać na zadawane pytania. Jego się albo kochało, albo nienawidziło, co czyniło z niego najbardziej kontrowersyjnego kierowcę w historii F1. Tymczasem główny aktor spektaklu nie był do końca zadowolony ze swojej roli. - Wszystkie dotychczasowe wydarzenia przypięły mi wiadomą łatkę - mówił. - To mnie wkurza, ponieważ po zakończeniu kariery chciałbym być zupełnie normalną osobą, która lubi innych i jest przez nich lubiana. Kiedy jesteś na fali, różne osoby ci słodzą i niezwykle łatwo jest uwierzyć w ich słowa. Widziałem wielu ludzi, którzy wszystkie pochlebstwa traktowali zbyt serio. To niszczy ciebie i twoją osobowość. Te same persony, które pomagają ci wspiąć się na szczyt, mogą równie szybko cię z niego zepchnąć.

"Hunt the Shunt" czerpał z życia pełnymi garściami, ale wielka sława nie podobała mu się ani trochę. - Staram się być sobą, lecz wydaje mi się, że nie potrafię już cieszyć się życiem - żalił się. Wreszcie walczył o miano najlepszego kierowcy globu, ale w mgnieniu oka jego prywatność stała się jedynie wspomnieniem. - Głównym problemem w tym biznesie jest to, że znajdujesz się pod ciągłą obserwacją. Jesteś wykorzystywany jako dowód przeciwko samemu sobie - dodał. Do pokonania drogi na wyścigowy tron została jednak tylko ostatnia prosta, więc James ani myślał wycofywać się z rywalizacji o spełnienie marzenia, które pojawiło się w jego głowie wiele lat wcześniej. Ekipa McLarena zakwaterowała się w luksusowym hotelu w Tokio, gdzie Brytyjczyk ćwicząc na siłowni, biegając, pływając oraz grając w squasha przygotowywał się do najważniejszego wyścigu w swojej karierze.

Żeby jednak nie było zbyt cukierkowo, Hunt przed gonitwą na Fuji Speedway wcale nie zrezygnował z rozrywkowego stylu życia. Gdy zorientował się, że w tym samym hotelu mieszka załoga British Airways, każdego wieczora organizował w swoim pokoju "drzwi otwarte". Już z samego rana informował o tym fakcie wszystkie stewardessy, a jak przyszło co do czego, to nie mógł pomieścić w swym lokum wszystkich gości. Jednym z nich był jego dobry przyjaciel - Barry Sheene, gwiazdor MotoGP. - Świetnie się dogadywaliśmy, ponieważ mieliśmy taką samą mentalność przed tym jak się ożeniłem - opowiada. - Obaj byliśmy sportowcami i obaj piliśmy, paliliśmy, uganialiśmy się za spódniczkami, odwiedzaliśmy nieodpowiednie miejsca oraz robiliśmy nieodpowiednie rzeczy. Mieliśmy przy tym kupę śmiechu.

Ostatnia gonitwa sezonu 1976 zgromadziła na owalu w Oyamie osiemdziesiąt tysięcy kibiców. Pogoda jednak nie rozpieszczała ani publiczności, ani kierowców. Widok na pobliski wulkan zakryły gęste chmury, z których padał rzęsisty deszcz. Tor znajdował się w fatalnym stanie, a po kilku wypadkach na porannym treningu panowało przekonanie, że wyścig zostanie odwołany lub chociaż przełożony. W wieży kontrolnej trwała zażarta dyskusja na ten temat. Koszty organizacji takiego wydarzenia oscylowały wokół miliona dolarów, a kibice zapłacili naprawdę pokaźne kwoty, żeby podziwiać w akcji śmiałków w superszybkich bolidach. Jury znajdowało się również pod naciskiem przedstawicieli stacji telewizyjnych, które zarezerwowały cenny czas antenowy właśnie po to, żeby pokazać całemu światu finał mrożącej krew w żyłach rozgrywki o tytuł mistrza świata Formuły 1 pomiędzy powstałym z martwych Nikim Laudą a mającym aparycję surfera Jamesem Huntem.

- Hunt może dziś stracić wszystko. Nie trzeba być matematykiem, żeby to zauważyć. Laudzie wystarczy pokonać tylko Jamesa, ale Hunt musi wygrać nie tylko z Nikim, ale z nami wszystkimi - mówił mający wystartować z pole-positon Mario Andretti. Tymczasem Brytyjczyk w ogóle nie przejawiał chęci do jazdy. W prywatnej rozmowie z prowadzącym w klasyfikacji MŚ Austriakiem powiedział, że wystartuje jeśli tak zrobią pozostali, ale trzeba zrobić wszystko, żeby przełożyć gonitwę. Pogrążony w strugach deszczu tor stwarzał dla kierowców poważne niebezpieczeństwo, a ściganie się na nim przy utrudnionej przez mgłę i chmury widoczności zahaczało już o igranie ze śmiercią.

Tymczasem okazało się, że dwóch najlepszych zawodników w stawce to zbyt mało, żeby przekonać resztę. Ronnie Peterson, Vittorio Brambilla, Clay Regazzoni, Alan Jones i Hans Stueck w trudnych warunkach zwietrzyli swoją szansę na sukces, a Tom Pryce przyznał, że najlepsi powinni poradzić sobie bez względu na pogodę i stan nawierzchni toru. Zawodnicy znaleźli się również pod naciskiem szefów zespołów, którzy grozili sankcjami za ewentualny bojkot, wobec czego próby Laudy i Hunta nie miały żadnych szans na powodzenie. Alastair Caldwell z McLarena nie zapomniał też o podjudzeniu publiczności i nakazał mechanikowi teamu, Lance'owi Gibbsowi, sprawienie, żeby spokojni zazwyczaj Japończycy zrobili użytek z licznych gwizdków, które stanowiły część ich kibicowskiego wyposażenia. Po chwili na Fuji Speedway zapanował przerażający zgiełk, a organizatorzy widząc co się święci ogłosili, że opóźniona już o półtorej godziny rywalizacja rozpocznie się w ciągu pięciu minut.

Warunki na owalu w Oyamie były po prostu fatalne. Woda znajdowała się wszędzie, a mechanik McLarena wywiercił wizjerze kasku Jamesa specjalne otwory, mające zapobiec jego zaparowaniu. - Nie mam zamiaru się ścigać. Nie dam rady. Po prostu odjadę te zawody - rzekł cichutko Hunt wsiadając do bolidu. Pomimo tego reprezentant Zjednoczonego Królestwa wykonał znakomity start, obejmując prowadzenie i fundując rywalom potężny prysznic spod kół swego auta. Po pierwszym okrążaniu cały czas przewodził stawce, ale w perspektywie miał jeszcze siedemdziesiąt dwa "kółka" i siedzącego na ogonie Nikiego Laudę. Ten jednak po chwili zrobił coś, czego nie spodziewał się chyba nikt. Austriak zjechał do boksu, ale nie z powodu awarii, lecz najzwyczajniej w świecie... wycofał się z rywalizacji! - Już na Monzy byłem po prostu sztywny ze strachu - opowiada. - Przerażony. Serce waliło mi jak oszalałe i wymiotowałem.

Kraksa na Nuerburgringu zostawiła ogromny ślad w psychice Austriaka, który w Japonii nie miał już zamiaru udawać, że jest niezniszczalny. - Zwolniłem i trzymałem się z dala od innych samochodów, żeby nikt przypadkiem we mnie nie wjechał - dodaje. - Myślałem o tym, jakim idiotyzmem jest ten wyścig. Tego nie dało się zobaczyć, ale w takich strugach wody jesteś bezradny jak na papierowej łódce. Nawet jadąc powoli może cię zmyć. Na drugim okrążeniu zjechałem do boksu, bo jazda w takich warunkach to szaleństwo. To jak współudział w morderstwie, a ja nie miałem zamiaru w tym uczestniczyć. Były momenty, w których nie wiedziałem, gdzie jedzie mój samochód. Dla mnie to nieprzekraczalna granica. Są rzeczy ważniejsze niż mistrzostwo świata.

Nie tylko Austriak z własnej woli nie przekroczył linii mety. Identycznie postąpili Emerson Fittipaldi, Carlos Pace i Larry Perkins, ale karawana i tak jechała dalej. James bardzo szybko otrzymał informację o wycofaniu się głównego rywala, lecz to wcale nie było tak, że swoje szczęście budował na czyimś nieszczęściu. - Biedny Niki. W idealnym świecie obaj wywalczylibyśmy mistrzostwo, ale to jest przecież niemożliwe. Mam nadzieję, że nie znajdzie się żaden głupiec, który będzie go obwiniał o tę decyzję. Lauda miał potworny wypadek, a na tor powrócił w fenomenalnym stylu. Chociaż przykro mi z tego powodu, to myślę też jednak, że postąpił słusznie - powiedział później. Na trzecim kółku Grand Prix Japonii 1976 "Hunt the Shunt" nie wiedział jednak jeszcze jak potoczą się dalsze losy rywalizacji o miano najlepszego kierowcy globu. Do finiszu pozostawało mnóstwo czasu, a Brytyjczyk musiał na Fuji Speedway zająć co najmniej trzecie miejsce, żeby wyprzedzić Austriaka w klasyfikacji czempionatu.

W połowie gonitwy pozycja lidera wciąż należała do Jamesa, a na trybunach było widać zdecydowanie mniej parasolek niż na początku zmagań. Tor również przesychał, chociaż zbytnim ryzykiem wydawała się jeszcze zmiana ogumienia na twarde. Jazda na miękkiej mieszance po wysychającej nawierzchni powodowała jednak przegrzewanie się opon i ich szybsze zużywanie. "Chłodź opony!" - sygnalizował Huntowi team, ale Brytyjczyk uparcie pędził po suchych fragmentach Fuji Speedway. Kierowca McLarena był tak skupiony na jeździe, że całkowicie zignorował swoich współpracowników, w efekcie czego został w końcu wyprzedzony najpierw przez Patricka Depalliera, a potem przez Mario Andrettiego.

Alistair Caldwell i Teddy Mayer na bieżąco mogli śledzić informacje o stanie ogumienia w bolidzie swojego najlepszego kierowcy. Kiedy Depallier zjechał na pit-stop, Andretti objął prowadzenie, a Hunt był drugi. Reprezentant Zjednoczonego Królestwa nie mógł być jednak pewien czy jego opony wytrzymają do końca wyścigu i czy pozwolą mu na zajęcie co najmniej trzeciej lokaty. W takich okolicznościach ostateczna decyzja o zjeździe do boksu należała zawsze do szefostwa teamu, ale Caldwell i Mayer postanowili, że tym razem James powinien zrobić wszystko po swojemu. Tymczasem kierowca miał na ten temat zupełnie inne zdanie i wściekle gestykulował za każdym razem, kiedy mijał pit lane. - Opony, opony i jeszcze raz te cholerne opony. Nie mogłem myśleć o niczym innym - wspomina Hunt. - Nie chciałem podejmować tej pieprzonej decyzji. Mój team miał wszelkie informacje na temat stanu ogumienia oraz kroków podjętych przez rywali i szefowie powinni powiedzieć mi, co mam zrobić. Zamiast tego jednak obok strzałki sygnalizującej gotowość opon widziałem znak zapytania.

W dramatycznych chwilach los sam lubi pisać swój własny scenariusz. Na sześćdziesiątym ósmym okrążeniu, tuż przed zjazdem do boksu, lewa przednia opona w bolidzie Jamesa po prostu się rozpadła. Ekipa Ferrari widząc to nie ukrywała swej radości, bowiem miała już w kieszeni nie tylko mistrzostwo świata konstruktorów, ale i prawie pewny kolejny tytuł Nikiego Laudy. Bolid McLarena wśród iskier i trzepoczącej gumy zdołał jednak doczołgać się do bosku, a po dwudziestu siedmiu sekundach postoju był już gotowy do dalszej rywalizacji. "Hunt the Shunt" nie miał pojęcia, na którym miejscu wyjechał z pit-stopu i czy ma jeszcze jakiekolwiek szanse na zajęcie lokaty gwarantującej złoty medal MŚ. Wiedział tylko, że musi dać z siebie wszystko, i że od tego będzie zależała jego nagroda. - Mogłem jedynie zamknąć oczy i wyprzedzić tyle samochodów, ile się da - wspomina.

Pod kaskiem Brytyjczyka temperatura była bliska wrzeniu, a z ust Jamesa sączyły się hektolitry przekleństw pod adresem opon, zespołu, pogody oraz każdego z rywali, który ośmielił się stanąć mu na drodze po upragniony tytuł. Jednym manewrem wyprzedził Claya Regazzoniego i Alana Jonesa, a gdy mijając swój boks patrzył na tabliczkę sygnalizującą mu zajmowaną pozycję, nie wiedział, czy to co widzi jest odzwierciedleniem rzeczywistości, czy jego pobożnym życzeniem. Widział przed sobą niebiesko-białego Tyrrella należącego do Patricka Depaillera oraz czarno-złotego Lotusa prowadzonego przez Mario Andrettiego, ale gdy tuż za nimi minął linię mety, to wciąż nie był pewien zajętego przez siebie miejsca. Zignorował wiwatujący tłum w przekonaniu, że team McLarena dał plamę i mistrzem świata został Niki Lauda. Kiedy miał już udusić Teddy'ego Mayera gołymi rękami, dotarł wreszcie do niego znak, że nie ma takiej potrzeby, że zajął trzecie miejsce, i że to James Hunt jest nowym czempionem Formuły 1!

Koniec części jedenastej. Kolejna (ostatnia) już w najbliższy wtorek.

Bibliografia: Daily Mail, The Independent, Gerald Donaldson - James Hunt The Biography, bbc.com, espn.co.uk.

Poprzednie części:
James Hunt - playboy za kierownicą cz. I
James Hunt - playboy za kierownicą cz. II
James Hunt - playboy za kierownicą cz. III
James Hunt - playboy za kierownicą cz. IV
James Hunt - playboy za kierownicą cz. V
James Hunt - playboy za kierownicą cz. VI
James Hunt - playboy za kierownicą cz. VII
James Hunt - playboy za kierownicą cz. VIII
James Hunt - playboy za kierownicą cz. IX
James Hunt - playboy za kierownicą cz. X

Komentarze (0)