Ileż było optymizmu, pewności siebie w wypowiedziach Sebastiana Vettela przed starciem na katalońskim torze. Pisałem ostatnio o motywującej zespół roli George'a Russella w Williamsie (czytaj więcej o tym TUTAJ). Właśnie Vettel jest uosobieniem takiego motywatora w Ferrari. Konsekwentnie mówi o bardzo dobrej atmosferze w teamie, o jasnych celach i generalnie dużo lepszej współpracy niż w poprzednim sezonie.
W ramach walki o morale ekipy padło nawet z ust Vettela stwierdzenie, iż celem zespołu jest wygranie wszystkich kolejnych Grand Prix w tym sezonie. Przed weekendem w Hiszpanii szczególnie dużo uwagi poświęcił Sebastian opisom unowocześnień wprowadzanych właśnie teraz.
Czytaj także: Kubica ocenił strategię Williamsa w Hiszpanii
Od początku sezonu jasne było, że Ferrari ma zdecydowanie niższy docisk aerodynamiczny od konkurencji co pomaga na prostych, ale oznacza niższy limit w zakrętach. Od Vettela dowiedzieliśmy się, iż nie tylko Włosi planują szerokie modyfikacje aerodynamiki (między innymi, tak jak zapowiadałem wcześniej - zarówno przednie jak i tylne skrzydło), ale również poważny upgrade silnikowy. Dysproporcje w docisku powinny być zatem usunięte, a przewaga silnikowa podkreślona.
ZOBACZ WIDEO: Spróbowaliśmy sił w symulatorze Formuły 1. Teraz każdy może poczuć się jak Robert Kubica!
Atmosfera oczekiwania na przełom w Ferrari udzieliła się wielu mediom wychodzącym z założenia, że przecież na testach przed sezonem, na tym samym obiekcie mieli przewagę. Trzeba jednak zwrócić uwagę na jeden kluczowy fakt. W trakcie tego weekendu wprowadzenie poważnych upgradów przewidywała większość zespołów.
Wszyscy znają ten tor doskonale. Niektórzy kierowcy i szefowie teamów mówili wręcz o nowych bolidach. To jest problem, który powtarza się co rok. Konkurencyjność na starcie sezonu jest naprawdę ważna. Teamy przeznaczają fortunę na rozwój w trakcie całego cyklu, ale tempo wdrażania tych unowocześnień jest pomiędzy zespołami bardzo porównywalne, na podobnej zasadzie jak poziom sportowy wśród kierowców. To jest po prostu F1. Bardzo trudno jest odrobić straty.
I właśnie tę prawdę dobitnie zakomunikował nam bieżący weekend. Tam gdzie Ferrari miało być stabilne, jak dawniej traciło do Mercedesa. Z kolei w szeregach niemieckiej ekipy Valtteri Bottas po raz trzeci z rzędu ustanowił pole position. Ta rywalizacja wewnątrz zespołu i metamorfoza jaką fiński kierowca przeszedł w stosunku do zeszłego sezonu jest niesamowita.
Przed Grand Prix Hiszpanii Bottas miał dwukrotną ilość punktów w stosunku do tego samego etapu w zeszłym roku. Pamiętajmy kto jest jego rywalem w teamie. Pamiętajmy, że Lewis Hamilton podobnie jak swego czasu Michael Schumacher słynie z budowania swojej pozycji w ekipie. Powiedziałbym nawet, że właśnie ta rywalizacja to kluczowy aspekt tego sezonu, szczególnie jeśli chodzi o stosunek do niej zespołu. Zespołu, który bardzo konsekwentnie, od wielu lat podkreśla rolę wolnej rywalizacji i braku team orders.
Tak więc to właśnie ekstremalnie wysoka konkurencyjność prowadzi w F1 do efektu, który obserwujemy aktualnie. Pomimo, że zakres zmian w samochodach Ferrari powinien oznaczać przełom wszystko jest po staremu. Ferrari nadal jest bardzo szybkie na prostej, a traci w sektorach aerodynamicznych, ale również w wolnych zakrętach, w których wedle najświeższych danych jest wolniejsze nie tylko od Mercedesa, lecz również od Red Bull Racing.
W Barcelonie największe straty generował ostatni, trzeci sektor. W pierwszej części toru było lepiej, ale to tylko dlatego, iż straty w zakrętach były minimalizowane przez odcinki proste, a więc dysproporcja pomiędzy wydajnością aerodynamiczną, a osiągami na prostych jest tak samo wyraźna jak przed GP Hiszpanii. Jednak najbardziej brutalnie sen Ferrari o przełomie zweryfikowała strata czerwonych bolidów w kwalifikacjach do Mercedesa. Niemal 0,9 sekundy to najwięcej od początku sezonu!
A propos kwalifikacji. Mają tu one wyjątkowe znaczenie. Wyprzedzanie nie należy do łatwych zatem duża część sukcesu to pozycja startowa i strategia. Głównie ona umożliwia na tym obiekcie poprawę wyniku w stosunku do miejsca na starcie. Ona i oczywiście sam start. I tu sytuacja, która moim zdaniem nie powinna mieć miejsca. To symptomatyczne, że Bottas po raz trzeci z rzędu zdobywa pole position i po raz trzeci z rzędu wykonuje wyraźnie słabszy start od Hamiltona. W tym zakresie po prostu musi nastąpić poprawa!
Wracając do strategii, Ferrari zaryzykowało z Charlesem Leclercem. Przy pierwszym postoju zdecydowano się na opony twarde mające dowieść Charlesa do samej mety. Odwrotne podejście zaprezentował Red Bull w stosunku do Maxa Verstappena. Miękkie opony oznaczały kolejne pit stopy, ale świadomość szybko zużywającego się ogumienia i dużej straty szybkościowej w stosunku do nowego kompletu na torze pod Barceloną dawała szansę na skuteczność takiego podejścia.
Czytaj także: Bottas wskazał przyczynę porażki w Hiszpanii
I właśnie ta strategia (no i faza neutralizacji) dała Verstappenowi szansę na przecięcie trwającego od początku sezonu ciągu podwójnych zwycięstw Mercedesa. Nie udało się. Mercedesy są po prostu szybsze, ale i tak należy podkreślić rewelacyjną postawę zarówno Maxa jak i Red Bulla. W tym sezonie nie ma śladu po błędach i kontrowersyjnych sytuacjach z lat poprzednich, a wyjątkowa szybkość została.
Verstappen zgarnia maksymalną, realnie dostępną dla niego ilość punktów. Tym bardziej podium Maxa bardzo cieszy. To w pełni zasłużony wynik. Cóż, na przełom w Ferrari pozostaje nam jedynie czekać. Jak to określił Vettel być może nie teraz, ale w dalszej perspektywie widzi szanse zespołu bardzo pozytywnie.
Jarosław Wierczuk