Gdy w świecie polityki ktoś złamie ustalenia koalicyjne albo przejdzie na drugą stronę barykady dla wyraźnych korzyści materialnych, mówi się o politycznej korupcji lub czasem nawet prostytucji. To ostre słowa, ale pytanie, czy podobnymi nie należałoby określić ostatniej postawy Williamsa.
Brytyjczycy właśnie zaoferowali miejsce w swojej akademii 19-letniemu Luisowi Leedsowi. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że decyzję uzależniają od wniesienia przez niego funduszy do budżetu zespołu F1. Leeds już zgłosił się do rządu Indonezji, by wsparł go finansowo, bo stoi przed życiową szansą (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Czytaj także: Red Bull rozmawia z Verstappenem o nowym kontrakcie
Pytanie, czy akademie przy zespołach F1 powstały po to, by kupować sobie w nich miejsce? Czy Ferrari oczekiwało, że Charles Leclerc w zamian za możliwość szkolenia w Maranello będzie przynosić pieniądze? Czy Mercedes pobierał opłaty od Estebana Ocona czy George'a Russella po przyłączeniu ich do programu juniorskiego? Oczywiście, że nie.
ZOBACZ WIDEO: F1. Robert Kubica o swoich początkach. "Musiałem podkładać poduszki na siedzenie żeby cokolwiek widzieć"
Programy juniorskie powstały po to, by zespoły F1 już w najmniejszych kategoriach wyłapywały największe talenty i szykowały je sobie do startów na najwyższym poziomie. Miały pomagać utalentowanej młodzieży, która mogłaby przepaść ze względu na brak środków na dalszą karierę. Nie każdy bowiem posiada kilkaset tysięcy euro, by na pewnym etapie rywalizować w F2 czy F3. Dość powiedzieć, że bez tego być może nigdy nie zobaczylibyśmy w F1 Ocona, który od lat nie posiada żadnego sponsora za swoimi plecami.
Przykłady Leclerca, Russella czy też kierowców wywodzących się z otoczenia Red Bulla (Max Verstappen, Pierre Gasly czy Alexander Albon) pokazują słuszność tej drogi. Jeszcze nigdy F1 nie była nasycona tak wieloma młodymi i niezwykle utalentowanymi kierowcami.
Tyle że Williams, w swoim zwyczaju, idzie pod prąd. Brytyjczycy wyszli z założenie, że pozwolenie młodemu kierowcy na odwiedzanie fabryki czy też ćwiczenie w symulatorze jest taką nobilitacją, że trzeba za to płacić. Stajnia z Grove nie dostrzegła w 19-letnim Leedsie talentu, ale możliwość zarobienia. Trudno powiedzieć ile, ale w obecnej sytuacji Williamsa przyda się każdy grosz.
Nie oszukujmy się. Gdyby Leeds był wielkim talentem, nie znalazłby się na celowniku Williamsa, bo już dawno byłby w szeregach innej akademii. W roku 2016 należał zresztą do programu juniorskiego Red Bulla i został z niego usunięty po ledwie jednym sezonie. Nieprzypadkowo po występach w Europie w brytyjskiej Formule 4 i Formule Renault wrócił do Australii.
Pisząc brutalnie, Williamsowi nie tyle zależy na jego rozwoju, co na jego pieniądzach. To tylko pokazuje jak krucho musi być z budżetem brytyjskiej stajni, skoro decyduje się ona na takie ruchy. Leeds zapłaci (lub nie), spędzi tam dwa lata i świat o nim zapomni. I też nie ma się co dziwić młodemu Australijczykowi, którego matka wywodzi się z Indonezji, że mimo wszystko chce spróbować. W końcu pewnie po to zaczynał karierę, by któregoś dnia zapukać do F1. Nieważne w jaki sposób.
Czytaj także: Dla Raikkonena dzieci są ważniejsze niż Formuła 1
Williams już nawet nie próbuje udawać na czym mu najbardziej zależy. To oczywiście pieniądze. W roku 2020 możemy być świadkami kuriozalnej sytuacji, gdy gotówkę do budżetu ekipy wnosić będą podstawowy kierowca (najpewniej Nicholas Latifi), rezerwowy (nazwisko poznamy na przełomie roku) oraz członkowie akademii. Skoro bowiem Leeds otrzymał ofertę "nie do odrzucenia", to należy oczekiwać, że maile z propozycjami wysłano też do innych. Tylko nie każdy pobiegnie z tym do mediów.
W takiej sytuacji Williams nie ma prawa normalnie i zdrowo funkcjonować. Tak długo jak cyferki na kontach bankowych będą dla pracowników firmy ważniejsze od tych pokazywanych na stoperze, tak długo przełomu w Grove nie będzie. Z drugiej strony, bez pieniędzy nie da się opracować szybkiego samochodu i zatrudnić zdolnych inżynierów. I w ten sposób Williams zjada własny ogon.