- Nie pozwolił, aby porażka powaliła go na ziemię. Upadł, ale się podniósł. Nie widziałem w sporcie czy życiu kogoś tak zdeterminowanego, kogoś tak zadziornego (czytaj więcej o tym TUTAJ) - tak o Robercie Kubicy pod koniec ubiegłego roku mówił Lawrence Stroll, jeden z najbogatszych Kanadyjczyków, właściciel zespołu Racing Point.
Stroll pojawił się w F1 w roku 2017 jako jeden ze sponsorów Williamsa. W zamian jego syn Lance otrzymał miejsce w samochodzie brytyjskiej ekipy. O kwotach, jakie miał wpompować w stajnię z Grove krążą legendy. Nieoficjalnie mówi się, że było to minimum 100 mln dolarów.
Aby przygotować syna do rywalizacji w F1, kupił mu nawet używany model Mercedesa i wspólnie jeździli po świecie, wynajmując tory i przygotowując się do kolejnych wyścigów. Kryzys formy Williamsa oraz ignorowanie pomysłów Strolla doprowadziły do tego, że miliarder opuścił Brytyjczyków.
ZOBACZ WIDEO: F1. Daniel Obajtek zachwycony ze współpracy z Kubicą. "Sama sprzedaż detaliczna wzrosła o 400 milionów złotych!"
Stroll zauroczony Kubicą
Jesienią ubiegłego roku, gdy Stroll był już właścicielem Racing Point i jego odejście z Williamsa było przesądzone, miliarder miał po raz ostatni wykorzystać swoje wpływy. To właśnie 60-latek miał namawiać Claire Williams do tego, by zakontraktowała Roberta Kubicę (czytaj więcej o tym TUTAJ). Twierdził, że zespół potrzebuje kierowcy z takim doświadczeniem i wiedzą techniczną.
Stroll rok temu był nawet gotów sprzątnąć Williamsowi Kubicę sprzed nosa. Widział bowiem Kubicę w swoim zespole w roli mentora dla swojego syna (czytaj więcej o tym TUTAJ). Lance miał bowiem zachwalać współpracę z Polakiem. Tyle że dla krakowianina ta propozycja była mało atrakcyjna, bo wiązała się jedynie z rolą kierowcy rezerwowego.
To, co nie udało się przed rokiem, najprawdopodobniej wypali tym razem. Kubica ma być po słowie z szefostwem Racing Point i w roku 2020 należy oczekiwać informacji o tym, że został kierowcą rezerwowym tej ekipy.
Kim właściwie jest Stroll?
Majątek Lawrence'a Strolla szacowany jest na 2,6 mld dolarów. Kanadyjczyk dorobił się fortuny na rynku odzieżowym. Stoi za takimi markami jak Pierre Cardin, Ralph Lauren, Tommy Hilfiger czy Michael Kors. Jest zatem spora szansa, że część Polaków ma w swojej szafie produkty z kolekcji Strolla.
Obecność Strolla w F1 nie jest zaskoczeniem, jeśli popatrzymy na jego zainteresowania. Kanadyjczyk ma słabość do motoryzacji. Od lat kolekcjonuje klasyczne i zabytkowe modele Ferrari. Za model GTB/4 S NART z roku 1967 był w stanie zapłacić nawet 27,5 mln dolarów.
- Kiedy korzystam ze swoich samochodów, jestem dla nich bezwzględny. Wykorzystuję je w stu procentach. Jeśli akurat biorę udział w wyścigu, to nieraz ryzykuję. Nie myślę o tym, że właśnie prowadzę jakiś zabytkowy wóz. Nie mam w głowie, ile on jest wart - mówił na łamach "Ferrari Magazine" miliarder z Kanady (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Miłość do włoskiej marki doprowadziła do tego, że jego syn na pewnym etapie kariery trafił do akademii talentów Ferrari. Tyle że tam najwidoczniej poznali się na umiejętnościach Lance'a, skoro drogi obu stron dość szybko się rozeszły. - To była właściwa decyzja - mówił po latach Stroll junior, bo rozstanie z Ferrari dało mu szansę jazdy w Williamsie.
Ojciec przez lata opłacał mu m.in. dodatkowych inżynierów. Zdarzało się, że w niższych seriach wyścigowych Lance miał u swojego boku pracowników, którzy posiadali w CV pracę dla zespołów F1. Jego rywale mogli tylko o tym pomarzyć.
Racing Point okazją biznesową
Stroll został właścicielem zespołu F1, bo wyczuł "okazję biznesową". Za upadające Force India zapłacił nieco ponad 90 mln dolarów. W przejęciu ekipy pomogli mu przyjaciele, z którymi od lat działa w biznesie (czytaj więcej o tym TUTAJ) - Andre Desmarais, Jonathan Dudman, John Idol, John McCaw Jr, Michael de Picciotto, Silas Chou.
Dla nich zgromadzenie niespełna 100 mln dolarów było jak kupno wacików w sklepie. Inwestycja była o tyle ciekawa, że Force India dwukrotnie kończyło rywalizację w F1 na czwartej pozycji, tuż za największymi gigantami tego sportu. I to w sytuacji, gdy zespół ledwo wiązał koniec z końcem.
- Nie wszedłem do F1, by podbudować sobie ego. Nie zamierzam tracić pieniędzy na tym sporcie. To długoterminowy projekt. Tak jak każda z moich firm, czy to Tommy Hilfiger czy Michael Kors - powiedział Stroll, który chce, aby wkrótce Racing Point przynosiło mu zyski (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Pieniądze Strolla mają otworzyć nowy rozdział w historii firmy. Miliarder szybko podjął decyzję m.in. o budowie nowej fabryki w Silverstone, bo obecna od lat nie była modernizowana i okazała się za mała.
- Stroll to człowiek, który dąży do sukcesu. Lawrence na pewno wykona niesamowitą robotę w tym zespole. Wystarczy zobaczyć co zrobił z takimi markami odzieżowymi jak Tommy Hilfiger, Michael Kors. Jeśli zaangażował się w jakąś markę, to ona odnosiła sukces. Jest jak Midas. Wystarczy 10 proc. siły jego dotyku, by ekipa osiągała wspaniałe rezultaty - mówił przed rokiem Eddie Jordan, były właściciel zespołu F1.
Tyle że tego "dotyku" nie było widać w tym roku. Problemy zespołu sprzed kilku miesięcy oraz zmiana właściciela doprowadziły do opóźnień w fabryce, przez co Racing Point zakończył tegoroczną kampanię dopiero na siódmym miejscu. Może w przyszłym roku, już z Kubicą na pokładzie, będzie lepiej.