Ferrari początkowo próbowało zablokować zmiany, jakie mają wejść w życie w Formule 1 w roku 2021. Włosi grozili nawet, że opuszczą królową motorsportu. Ostatecznie stajnia z Maranello poszła na pewne ustępstwa i nadal będziemy ją oglądać w najbardziej prestiżowej serii wyścigowej.
W sezonie 2021 kibice zobaczą jednak nieco inną F1. Chociażby ze względu na limit kosztów, jaki ustalono na poziomie 175 mln dolarów. Zespoły będą musiały przyzwyczaić się do stopniowego zaciskania pasa.
Czytaj także: Robert Kubica stanął w obronie Lewisa Hamiltona
Za sprawą działań Ferrari udało się jednak doprowadzić do tego, że do limitu nie będą włączone m.in. wydatki na pensje kierowców czy szefów zespołów, a także koszty rozwoju silników. - Myślę, że osiągnęliśmy dobry kompromis w tym zakresie, dotyczy on głównie ograniczenia wydatków na rozwój podwozia - skomentował w "Autosporcie" Louis Camilleri, dyrektor generalny Ferrari.
Włoch zapowiedział, że w przyszłości jego firma nie będzie mieć nic przeciwko dalszemu ograniczaniu wydatków w F1. - Popieramy to. Uważamy, że jest to korzystne dla stabilności ekonomicznej F1. Z czasem limit powinien obejmować więcej dziedzin, być może również kwestię silników czy pensji kierowców. Bez tego Formuła 1 umarłaby. Ten sport nie jest opłacalny biznesowo w tej chwili. Dlatego uważaliśmy, że naszym obowiązkiem jest wprowadzenie zmian - dodał Camilleri.
Ferrari w ostatnich latach potrafiło wydawać ponad 400 mln dolarów rocznie na swój zespół F1. Sezon 2020 przyniesie pod tym względem jeszcze większe wydatki, bo firma chce m.in. wybudować nowy symulator w fabryce w Maranello, zanim w życie wejdą nowe obostrzenia.
Czytaj także: Orlen zarobił fortunę na Robercie Kubicy
Nie należy przy tym oczekiwać, aby budżet zespołu na rok 2021 był drastycznie mniejszy. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że Ferrari na pensje Sebastiana Vettela i Charlesa Leclerca wydaje ok. 50 mln dolarów rocznie, doliczymy koszty transportu na wyścigi czy marketingu, które również nie będą wliczane do limitu wydatków oraz wydatki generowane przez produkcję i rozwój silników, to bez problemów osiągniemy kwotę ponad 300 mln dolarów.
ZOBACZ WIDEO: Stacja Tokio. Piotr Małachowski zdradził, co będzie robił po zakończeniu kariery