Kontrakty kierowców F1 są bardzo dobrze zabezpieczone i większość z nich nie może uprawiać sportów ekstremalnych. Polscy kibice mają tego świadomość, bo chociażby Robert Kubica potrzebował specjalnej zgody Renault na występy w rajdach samochodowych, co nie zakończyło się zbyt dobrze dla krakowianina.
Z kolei Charles Leclerc po sezonie spełnił marzenie o skoku ze spadochronem. Zrobił to jednak bez pytania o zgodę Ferrari. - Zwykle, jeśli decyduję się na coś niezwykłego, to zawsze ich pytam, co o tym sądzą. W przypadku tego skoku było inaczej, to był wyjątek. Powiedziałem sobie, że nawet jeśli pojawi się jakiś problem, to raczej nie zostanę skarcony - zdradził 22-latek w rozmowie z "La Gazetta dello Sport".
Czytaj także: Alonso nie może się pogodzić ze śmiercią Goncalvesa
Jak się okazało, przygoda Leclerca nie spodobała się władzom Ferrari. - Kiedy się dowiedzieli, trochę się zdenerwowali i zrobiła się afera. Mogę jednak powiedzieć, że nie zrobię tego po raz drugi - dodał kierowca teamu z Maranello.
ZOBACZ WIDEO Fernando Alonso błyszczy w Rajdzie Dakar. Hiszpan zasłużył na szacunek
Leclerc jest też wielkim fanem motocykli. Monakijczyk chętnie poszedłby śladami Lewisa Hamiltona i sprawdził się na maszynie z MotoGP. Brytyjczyk w połowie grudnia odbył specjalne jazdy testowe pod okiem Valentino Rossiego, który z kolei usiadł za kierownicą samochodu F1.
- Chciałbym przeżyć coś podobnego, bo lubię motocykle. Nie wiem jednak, czy Ferrari widzi to tak samo. Najpierw musiałbym ich zapytać o pozwolenie na taki test. Nie wiem, czy bym je otrzymał - podsumował Leclerc.
Czytaj także: Stroll bliski przejęcia Aston Martina
Kierowca z księstwa niedawno podpisał kontrakt z włoskim zespołem do końca sezonu 2024, co pokazuje, że Ferrari wiąże z nim długoterminowe plany.