W środę siedem zespołów Formuły 1, które nie korzystają z silnika Ferrari, opublikowało wspólny list. Domagało się w nim podania do publicznej wiadomości jakie nieprawidłowości wykryto w silniku Ferrari z 2019 roku (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Następnie FIA przedstawiła swój punkt widzenia i poinformowała, że nie mogła jednoznacznie udowodnić Włochom łamania przepisów, dlatego sprawę zakończono podpisaniem tajnego porozumienia (czytaj więcej o tym TUTAJ).
Sprawa ma ciąg dalszy. Według informacji włoskiego "Motorsportu", siedem ekip F1 nie jest zadowolonych z odpowiedzi, jaką otrzymało od federacji. Teamy wysłały też znacznie dłuższy list do Jeana Todta (prezydent FIA) i Chase'a Careya (szef F1). Zawarły w nim konkretne żądania.
ZOBACZ WIDEO: Orlen nie planuje drugiego auta w DTM. "Mamy zbyt wiele zadań organizacyjnych"
Przede wszystkim, zespoły dały FIA siedem dni na udzielenie wyczerpującej odpowiedzi ws. szczegółów kontroli silnika Ferrari. Zażądały też anulowania wszystkich punktów zdobytych przez Ferrari w minionym sezonie F1, a co za tym idzie, przeliczenia na nowo zdobyczy punktowych i nagród finansowych. Najwięcej zyskałby na tym Red Bull Racing i to on ma najmocniej naciskać w tym aspekcie.
Afera wokół Ferrari ma też konsekwencje dla włoskiej firmy, której ceny akcji na giełdzie w Mediolanie od kilku dni systematycznie spadają. Jeszcze 19 lutego, w dniu rozpoczęcia zimowych testów F1, jeden papier wart był 169,05 euro. Obecnie cena jednej akcji spadła do poziomu 134,30 euro.
Z kolei niemieckie media sugerują, że zamieszanie z silnikiem Ferrari może doprowadzić do odejścia kluczowych osób w firmie - dyrektora generalnego Louisa Camilleriego oraz szefa zespołu Mattii Binotto.
Innego zdania jest włoski "Motorsport", który uważa, że Włosi w chwili próby będą chcieli pokazać jedność i nie poświęcą najważniejszych pracowników. Zwłaszcza że FIA nie przyznała jednoznacznie, że zespół z Maranello łamał przepisy w roku 2019.
Czytaj także:
Testy DTM bez publiczności
Robert Kubica przedstawił nowe logo