Lewis Hamilton jest wielkim miłośnikiem zwierząt. Gdy jesienią ubiegłego roku płonęły lasy w Australii, mistrz świata Formuły 1 przeznaczył kilkaset tysięcy dolarów na to, by ratować zwierzęta z zagrożonych terenów. Hamilton zwykł też zabierać ze sobą dwa buldogi na niemal każde Grand Prix i często był z nimi widywany w padoku F1.
W piątek 35-latek poinformował, że jedno z jego zwierząt zmarło. "Ostatniej nocy, ok. godz. 21, moja piękna dziewczynka Coco zmarła. Jej małe serce przestało nagle bić. Myślę, że to był zawał serca. Próbowałem jej jakoś pomóc, ale wszelkie próby były bezużyteczne" - napisał Hamilton na Instagramie.
"Miała świetny dzień, była niezwykle szczęśliwa. Była wyjątkowym psem. Urodziła się z szeregiem problemów zdrowotnych i miała szczęście, że ją adoptowałem. Właściciel hodowli, z której ją zabrałem, mówił, że musiałby ją uśpić, bo nie byłby w stanie ponieść takich wydatków na to, by ją uratować" - wyjaśnił kierowca Mercedesa.
"Ostatni dzień, jaki spędziliśmy razem, był wyjątkowy i nigdy go nie zapomnę. Bawiliśmy się razem, mieliśmy frajdę. Będę tęsknić za jej chrapaniem, za jej radością na mój widok. Miała tylko 6 lat. Moje serce jest teraz złamane. Mam nadzieję, że Coco jest teraz w lepszym miejscu z moją ciocią Diane. Chciałem się z wami podzielić informacją o jej śmierci i podziękować tym wszystkim, którzy troszczyli się o Coco przez lata" - podsumował Hamilton.
Czytaj także:
McLaren - legenda F1 na sprzedaż
Nowa rzeczywistość dla zespołów F1 w dobie koronawirusa