F1. Przybywa kierowców płacących za starty. Zły znak w dobie kryzysu

Nicholas Latifi wkupił się w tym roku do Williamsa, Lance Stroll startuje w zespole należącym do ojca miliardera, a w roku 2021 do F1 zapuka Nikita Mazepin. W dobie kryzysu gospodarczego kierowcy płacący za starty stają się wybawieniem dla ekip.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Nikita Mazepin Materiały prasowe / Force India / Na zdjęciu: Nikita Mazepin
Nikita Mazepin ma gwarantować Haasowi ok. 30 mln dolarów rocznie przez najbliższe dwa sezony Formuły 1, a szefów amerykańskiej ekipy nie interesuje fakt, że Rosjanin osiągał mocno przeciętne wyniki w niższych seriach wyścigowych. Ważniejsze jest to, że w dobie kryzysu zapewni dalszy byt zespołowi F1.

Lance Stroll tylko podczas GP Portugalii rozbił bolidy Maxa Verstappena i Lando Norrisa, doprowadzając rywali do szewskiej pasji, ale o przyszłość w F1 może spać spokojnie. W końcu ojciec miliarder z myślą o jego rozwoju zakupił najpierw zespół Force India (obecnie Racing Point), a następnie przejął producenta samochodów - Aston Martina.

To tylko dwa przykłady, ale kierowców płacących za starty w F1 jest więcej i będzie ich przebywać. Zwłaszcza że koronawirus atakuje z podwójną siłą i uderza w kolejne sektory gospodarki, co bez wątpienia odczują też zespoły. Rodzi się zatem pytanie, czy tzw. pay-driverów należy krytykować, skoro bez nich nie mielibyśmy już na pokładzie kilku ekip F1?

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Nowa rola Anity Włodarczyk

Nicholas Latifi uratował Williamsa

Najlepszy przykład to Nicholas Latifi. Kierowca, który przez kilka lat osiągał bardzo słabe wyniki w Formule 2, zastąpił Roberta Kubicę w Williamsie. Decyzja o rezygnacji z Kubicy i postawieniu na Latifiego miała zapaść już w maju 2019 roku, po ledwie kilku występach Kubicy. Powód? Pieniądze. Latifi, jeszcze jako rezerwowy, wpłacił do Williamsa niespełna 10 mln dolarów. W sezonie 2020 firmy powiązane z jego ojcem miały zagwarantować Brytyjczykom ok. 35 mln dolarów stajni z Grove. To 1/4 budżetu zespołu.

Jakby tego było mało, Michael Latifi udzielił Williamsowi kredytu na kwotę kilkudziesięciu milionów dolarów, gdy wiosną 2020 roku koronawirus rozprzestrzeniał się po świecie i doprowadził do tego, że zespół z Grove stracił sponsora tytularnego.

Posada Kanadyjczyka nie jest w tej chwili zagrożona, ale o przyszłość martwić może się za to George Russell. Wszystko z tego powodu, że do Williamsa zapukał Sergio Perez wraz ze swoimi sponsorami. Meksykanin od lat uchodzi za kierowcę idealnego w tym sensie, że nie tylko gwarantuje wysoki poziom sportowy, ale też wsparcie darczyńców z Ameryki Łacińskiej. Nie ulega jednak wątpliwości, że Russell jest od niego jeszcze bardziej utalentowany.

W idealnym świecie Williams skłaniałby się do duetu Russell-Perez, ale w takim nie żyjemy. - Latifi jeździ pierwszy sezon w F1. To już nie jest Formuła 1 taka jak przed dziesięcioma laty. Nie pamiętam nawet nazwisk tych niektórych gości, którzy wchodzili do F1 bez wygrania choćby jednego wyścigu w jakiejkolwiek kategorii juniorskiej - stanął w obronie kierowcy w "Motorsport Magazin" Toto Wolff, szef Mercedesa.

Zdaniem niektórych, Latifi osiąga gorsze wyniki od Kubicy. Podobnie jak Polak, ani razu nie pokonał Russella w kwalifikacjach. Chociaż dzięki jego finansom Williams ma lepszy bolid i zapasowe części, których przed rokiem brakowało kierowcy z Krakowa, to strata w tempie Latifiego jest spora.

Kolejni pay-driverzy w natarciu

- Wymień choć jednego kierowcę, który nie zasługuje na to, by obecnie być w Formule 1 - rzucił szef Mercedesa do dziennikarza "Motorsport Magazin".

Może się okazać, że w roku 2021 o wymienienie takich nazwisk będzie łatwiej. Mazepin to przypadek podobny do Strolla. Rosjanin przez kilka sezonów nie osiągnął niczego wielkiego w Formule 2. Jednak jego ojciec ma majątek wart 7 mld dolarów. To wystarczający argument.

- Mazepin jest w czołówce F2. Wygrał nawet kilka wyścigów - stanął w obronie rosyjskiego kierowcy Wolff i trudno mu się dziwić. Przed rokiem Mazepin senior za kilkanaście milionów dolarów wykupił stary bolid Mercedesa. Tylko po to, by jego syn miał okazję do treningów i testów. Rosyjski miliarder zapłacił na tyle dużo, że Niemcy w "gratisie" dorzucili mu wsparcie Estebana Ocona. Ówczesny rezerwowy Mercedesa wcielał się w rolę nauczyciela podczas testów Mazepina.

Wolff żyje też w przyjacielskich relacjach z Lawrencem Strollem. Nabył pakiet akcji Aston Martina, a z kolei kanadyjski miliarder kupuje od Mercedesa szereg części. Dlatego Austriak ani myśli krytykować jego syna. - Nie sądzę, aby ktokolwiek mógł powiedzieć, że Lance Stroll nie zasługuje na bycie w F1. To nie jego wina, że ma ojca miliardera - stwierdził szef Mercedesa.

- On wręcz cierpi z tego powodu, że jego ojciec jest bogaty. Jest przez to napiętnowany. To nie jest w porządku. Lance nie jest odpowiedzialny za to, że jego ojciec odnosi sukcesy w biznesie. To powinno imponować, że gość spora środowiska wybiera inwestowanie w F1 - dodał Wolff.

Dlatego Austriak nie jest zmartwiony tym, że wkrótce fala pay-driverów może zalać F1. - Jesteśmy w dobrej sytuacji. Pięć czy sześć lat temu było znacznie gorzej. Wtedy roiło się od kierowców, którzy płacili za starty. Nie będę wymieniać nazwisk, ale myślę, że wiecie o kogo mi chodzi - podsumował Austriak.

Czytaj także:
Mercedes zacieśnia sojusz z Aston Martinem
Kalendarz F1 na sezon 2021 z aż 23 wyścigami

Czy kierowcy płacący za starty stają się coraz większym problemem w F1?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×