Pandemia COVID-19 uderzyła w gospodarki niemal wszystkich państw, powodując przy tym sporą recesję. Każdy lockdown i ograniczanie działalności różnych sektorów gospodarki prowadzi bowiem do kryzysu. Problemy mają nie tylko małe firmy działający na lokalnym rynku, ale też giganci. Jak chociażby Formuła 1.
F1 w tym roku przestała zarabiać imponujące kwoty na wyścigach. Jako że promotorzy Grand Prix nie mogli sprzedawać biletów, bo ze względu na zagrożenie związane z koronawirusem imprezy odbywają się bez publiki, to doszło do renegocjowania większości umów.
Koronawirus zabija Formułę 1
Tylko w trzecim kwartale 2020 roku Formuła 1 odnotowała 104 mln dolarów straty, podczas gdy dwanaście miesięcy wcześniej chwaliła się 32 mln dolarów zysku. Podczas gdy jeszcze rok wcześniej jej przychody sięgały rekordowego poziomu 1 mld dolarów, teraz lecą na łeb na szyję. Królową motorsportu ratują kontrakty telewizyjne i sponsorskie - wprawdzie one zostały też częściowo obniżone, ale nie tak mocno jak w przypadku wyścigów.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kapitalne uderzenie na polu golfowym. Nagranie jest hitem
Skoro F1 nie potrafi wygenerować zysku, to problemy mają też zespoły. To właśnie część pieniędzy zarobionych przez królową motorsportu wraca później do ekip w postaci nagród finansowych. Ich wysokość uzależniona jest nie tylko od pozycji na koniec sezonu, ale też od wysokości zysku. Jeszcze rok temu teamy mogły liczyć na kwoty liczone w setkach milionów dolarów. Teraz środków będzie znacznie mniej.
Dlatego też kryzys na świecie wywołany koronawirusem przekłada się na transfery w F1. Lada moment Haas ma ogłosić pozyskanie na sezon 2021 Nikity Mazepina, którego ojciec posiada majątek wart 7 mld dolarów. Biznesmen z Rosji ma przelewać co roku na konto amerykańskiej ekipy ok. 25-30 mln dolarów, a niewykluczone nawet, że przejmie ją w niedalekiej przyszłości. Williams jest utrzymywany głównie za sprawą funduszy, jakie zapewnia ekipie Nicholas Latifi.
Również z powodów finansowych Honda postanowiła opuścić F1 po sezonie 2021 i tym samym królowa motorsportu straci jednego z producentów silników.
Czy zespoły F1 zaczną bankrutować?
Sezon 2020 w F1 powoli dobiega końca, ale zespoły zaczynają się martwić, że kolejny wcale nie będzie lepszy. - Fakt, że mogliśmy w tym roku w ogóle zorganizować mistrzostwa świata jest bardzo pozytywny. Jednak z emocjonalnego punktu widzenia oglądanie pustych trybun i ludzi ukrytych za maskami jest frustrujące - powiedział portalowi soymotor.com Helmut Marko, doradca Red Bull Racing.
- To nie może zadziałać na dłuższą metę. Jeśli będzie tak dalej, nie przetrwamy nawet dwóch sezonów, bo zespoły zaczną bankrutować - dodał Marko.
Już wiosną 2020 roku zespoły dobrze wiedziały, że nadciąga trudny okres. To wtedy osiągnięto porozumienie ws. zmniejszenia limitu budżetów. Od kolejnego sezonu ekipy będą mogły wydawać maksymalnie 145 mln dolarów. To rozwiązanie, które zmusza do zaciskania pasa przede wszystkim tych największych - Ferrari czy Mercedesa. Takie zespoły jak Alfa Romeo czy Williams nawet nie zbliżały się swoimi budżetami do tego pułapu.
W ograniczaniu kosztów pomóc ma też zamrożenie prac rozwojowych. Ekipy zgodziły się, co do tego, by konstrukcje na rok 2021 pozostały takie same jak obecne. Wprowadzenie zmian zostało ograniczone specjalnym systemem tokenów. Dlatego nie jesteśmy obecnie świadkami tradycyjnego wyścigu zbrojeń w F1.
Jednak najważniejsza dla Formuły 1 jest szczepionka na COVID-19. Szefowie królowej motorsportu i zespołów czekają na nią z utęsknieniem. Ostatnie zapowiedzi takich firm jak Pfizer czy Moderna dają nadzieję, że szczepionka będzie już gotowa na przełomie 2020 i 2021 roku. To cieszy. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że przyszły sezon ma liczyć rekordowe 23 wyścigi - od Brazylii, USA po Arabię Saudyjską czy Chiny. Z kibicami na trybunach - tak przynajmniej zakłada F1 w tej chwili.
Czytaj także:
Operacje plastyczne, romanse, doping. Tak legła w gruzach kariera talentu
Leclerc wściekły na samego siebie po GP Turcji