Red Bull Racing chce w niedalekiej przyszłości produkować silniki Formuły 1 we własnym zakresie. Dlatego powołał do życia spółkę Red Bull Powertrains, na czele której stanął Ben Hodgkinson - wieloletni pracownik Mercedesa, odpowiedzialny za rozwój jednostek napędowych.
Hodgkinson namówił już do pracy w Red Bullu kilka kolejnych osób z Mercedesa. Czy na tym koniec? Okazuje się, że niekoniecznie. - Jeśli chcesz założyć fabrykę silników w Wielkiej Brytanii, to masz tylko jeden wybór, jeśli chodzi o szukanie pracowników. Jesteśmy nim my. Mamy ok. 900 pracowników i jeśli stracimy 15 z nich, to będzie to całkiem normalne - powiedział motorsport.com Toto Wolff, szef Mercedesa.
- Red Bull skupił się na pracownikach zajmujących się produkcją, więc nie chodzi im o wydajność silników. Oni chcą zbudować swoją spółkę. To jest jak wejście na Mount Everest. Chętnie zmierzę się z jednostkami napędowymi Red Bulla - dodał Wolffa.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Kasia Dziurska wróciła z wakacji. Od razu do pracy
Austriak zdradził, że Red Bull złożył oferty pracy ok. 100 pracownikom Mercedesa. Tymczasem Helmut Marko w niemieckiej prasie zdradził, że Wolff oferuje sowite podwyżki swoim inżynierom, aby nie odchodzili oni do konkurencji. Dlatego szef ekipy z Brackley został zapytany o to, czy podwajanie pensji pracowników to rozwiązanie, które zatrzyma obecny personel w Mercedesie.
- Podwojenie pensji to jedno, ale nawet jeśli je potroisz, to na pewnym etapie nie będziesz już walczyć, nawet o zatrzymanie lojalnych ludzi. Jest jak jest. Szanuję każdego, kto chce bronić swojego biznesu albo stworzyć własny od podstaw - stwierdził Wolff.
Red Bull ma swoją fabrykę w brytyjskim Milton Keynes, Mercedes - w Brackley. Obie lokalizacje dzieli ok. 30 kilometrów, przez co pracownikom łatwo podjąć decyzję o zmianie ekipy F1, bo nie wpływa ona znacząco na ich życie codzienne.
Czytaj także:
Szef Roberta Kubicy komentuje wygraną w ELMS
Kajetan Kajetanowicz celuje w kolejną wygraną