Formuła 1 wielokrotnie słyszała pytania o to, czy powinna ścigać się w krajach nieszanujących praw człowieka. Krytykowano ją za podpisywanie umów na organizację wyścigów w Bahrajnie, Rosji, Azerbejdżanie czy ostatnio w Arabii Saudyjskiej. Problem dotyczył zazwyczaj państw spoza Unii Europejskiej, stąd też był zamiatany pod dywan albo nie budził większych emocji.
Aż nagle Węgry, państwo należące od lat do Unii Europejskiej i leżące w sercu Starego Kontynentu, wprowadziły przepisy anty-LGBT. Rząd Viktora Orbana uznał, że osoby ze środowisk LGBT będą miały zakaz pojawiania się w telewizji, a w szkołach nie będzie już można mówić o osobach transpłciowych, homoseksualistach czy zmianach płci.
I nagle przez F1 przetoczyła się dyskusja, jakiej nie mieliśmy, gdy zwracano uwagę na łamanie praw człowieka w Azerbejdżanie czy Arabii Saudyjskiej. Lewis Hamilton wezwał naród węgierski do opowiedzenia się przeciwko ustawie anty-LGBT w zapowiadanym przez premiera Węgier referendum, Sebastian Vettel określił wprowadzanie takiego prawa "żenującym". W efekcie na Brytyjczyku i Niemcu skupiła się uwaga węgierskich polityków związanych z partią Fidesz, której przewodniczy Viktor Orban.
Sport a prawa człowieka
Problem F1, jak i innych dyscyplin, polega na tym, że państwa wykorzystują je do promocji na świecie i poprawy swojego wizerunku. Nie mają tradycji wyścigowych, ale są w stanie przepłacać za goszczenie najlepszych kierowców na świecie. Nieprzypadkowo to właśnie Azerbejdżan, Rosja czy Arabia Saudyjska posiadają jedne z wyższych opłat licencyjnych za prawa do organizowania wyścigu F1.
Ostatnie miesiące pokazały też, że sport nie jest w stanie oddzielić się grubą kreską od wydarzeń w świecie politycznym. Zabójstwo George'a Floyda w USA, zawiązanie ruchu Black Lives Matter i masowe manifestacje zmieniły reguły gry. Piłkarze angielskiej Premier League nadal będą klękać przed spotkaniami w sezonie 2021/2022, tak jak i Formuła 1 nie zrezygnowała ze swojej kampanii na rzecz tolerancji "We Race As One".
Problem z ustawą anty-LGBT na Węgrzech pojawił się już przy okazji Euro 2020, gdy padła propozycja, aby w ramach sprzeciwu stadion w Monachium podczas spotkania Niemiec z Węgrami przybrał barwy tęczy. UEFA zablokowała jednak tę możliwość, za co oberwała od wielu kibiców.
W F1 prym w działaniach na rzecz tolerancji wiedzie Hamilton, więc też nie dziwiło, że jako pierwszy zabrał głos. ws ustawy anty-LGBT na Węgrzech. "To niedopuszczalne, tchórzliwe i oburzające, że ludzie u władzy proponują takie prawo. Każdy ma prawo, aby być sobą. Bez względu na to, kogo kocha i jak się identyfikuje" - napisał aktualny mistrz F1 na Instagramie.
Hamiltona szybko poparł Vettel, który w tym roku zamieścił na swoim kasku flagę tęczy, aby okazać wsparcie osobom dyskryminowanym ze względu na poglądy czy orientację. - Mieliśmy w przeszłości tyle okazji do wyciagnięcia wniosków i nie rozumiem, dlaczego walczymy z tym, by każdy mógł robić to, co lubi. Kochać tego, kogo chce. Żyj i pozwól żyć innym - stwierdził czterokrotny mistrz świata F1.
Węgrzy się kłócą o LGBT. "Czy wy wszyscy zwariowaliście?"
Gwiazdy F1 doczekały się odpowiedzi ze strony polityków Fideszu, ugrupowania rządzącego Węgrami. - Z przykrością stwierdzam, że Lewis Hamilton dołączył do międzynarodowego obozu produkującego fałszywe informacje, po tym jak zaatakował nasze prawo dotyczące ochrony dzieci - powiedziała Judit Varga, węgierska minister sprawiedliwości.
Jeszcze dalej posunął się eurodeputowany Tamas Deutsch. Najpierw stwierdził, że Hamilton nie powinien był zabierać głosu ws. węgierskich przepisów anty-LGBT, bo nie ma dzieci. Wystawił się tym samym na atak socjalistycznego polityka Istvana Ujhelyi'ego. "Czy twoja opinia jest ważniejsza dlatego, że masz szóstkę dzieci?" - zapytał w mediach społecznościowych Ujhelyi.
Komentarz politycznego rywala nie przeszkodził Deutschowi, by znów zaatakować kierowcę F1 - tym razem Vettela. 34-latek pojawił się bowiem na polach startowych przed GP Węgier w tęczowej koszulce z napisem "Same Love", węgierski polityk zaatakował go na Facebooku i porównał do nazisty.
"Niemcy zawsze byli dobrzy w posługiwaniu się politycznie poprawną symboliką na imprezach sportowych, zgodnie z aktualnymi trendami" - stwierdził Deutsch i pokazał zdjęcie z igrzysk olimpijskich w roku 1936, na którym widać hitlerowskie pozdrowienie, a także fotografię Vettela z tęczowymi butami, które Niemiec zakładał na Hungaroringu.
Ujhelyi znów nie pozostał dłużny swojemu koledze z Parlamentu Europejskiego. "To takie rozczarowujące, takie nikczemne, takie żałosne. Poważnie, czy wy wszyscy zwariowaliście? Porównujecie Vettela do nazistów tylko dlatego, że ma własne zdanie?" - napisał przedstawiciel Węgierskiej Partii Socjalistycznej.
Zoltan Kovacs, bliski współpracownik Orbana, w Radio Kossuth stwierdził, że zachowanie kierowców F1 "może nie być przypadkowe". Co więcej, nagły atak ws. przepisów anty-LGBT uznał za możliwą prowokację ze strony "sieci agentów z Brukseli", która "próbuje narzucić Węgrom swój światopogląd".
- To chyba najgorszy moment tej kampanii, która jest skierowana przeciwko Węgrom. Głos zabierają osoby, które nic nie wiedzą, bo jaką wiedzę ma kierowca F1 na temat Węgier, życia tutaj, przepisów naszej konstytucji i tego, jak rząd broni praw rodzin i dzieci? - zapytał Kovacs.
Społeczność LGBT dziękuje gwiazdom F1
Zachowanie Hamiltona i Vettela wywołało też mnóstwo komentarzy w mediach społecznościowych. Jeśli pojawiła się krytyka, to zazwyczaj ze strony anonimowych kont. "Ale wstyd. Okaż trochę szacunku węgierskiemu rządowi i społeczeństwu. Jak jesteś na konferencji prasowej F1, to zajmij się wyścigami" - napisał jeden z użytkowników Twittera w odniesieniu do słów Vettela.
"Zajmij się lepiej sportem" - taki był wydźwięk części komentarzy atakujących Vettela czy Hamiltona. Pojawiły się jednak również inne opinie. "Jako osoba transpłciowa, brakuje mi słów, aby opisać, jak bardzo znaczy dla mnie ten gest" - napisała jedna z użytkowniczek Twittera.
Warto przy tym podkreślić, że przepisy anty-LGBT potępiła większość rządów państw unijnych, a sama UE zapowiedziała podjęcie kroków prawnych przeciwko Węgrom z powodu "rażącej formy dyskryminacji ze względu na orientację seksualną czy płeć". Sam Viktor Orban zapowiada zorganizowanie referendum i jest przekonany, że ponad 50 proc. społeczeństwa poprze ustawę forsowaną przez jego rząd.
Sam Vettel został zaś ukarany przez F1 reprymendą, bo nie zdjął tęczowej koszulki z napisem "Same Love" podczas odgrywania hymnu Węgier na Hungaroringu. Przepisy stanowią, że w takiej chwili kierowcy mogą mieć na sobie jedynie kombinezony. Oburzony karą dla Niemca jest Hamilton, który już zapowiedział, że przy okazji kolejnego wyścigu F1 założy podobny t-shirt. To oznacza, że dyskusja o LGBT w królowej motorsportu jeszcze wróci.
Tymczasem nowe prawo działa już na Węgrzech i zbiera żniwa. Już w lipcu posypały się pierwsze kary dla fundacji, która wydała książkę dla dzieci przedstawiającą rodziców tej samej płci. W księgarniach pozycje podejmujące temat LGBT czy homoseksualizmu muszą być sprzedawane w zamkniętych pudełkach, tak by ich okładki nie gorszyły dzieci.
Czytaj także:
Szykuje się głośny transfer w F1
Brutalne realia F1. "Jesteś bohaterem, a za chwilę jesteś martwy"