Kolizja Maxa Verstappena z Lewisem Hamiltonem to najważniejszy moment GP Włoch. Wszystko zaczęło się od skrajnie słabego pit-stopu Holendra. Pisałem już kilkukrotnie, że tego typu błędy na tym poziomie nie powinny mieć miejsca i mogą decydować o losach tytułu mistrzowskiego w Formule 1.
Jednak niebywałym zbiegiem okoliczności, chwilę później, Mercedes miał również problemy w trakcie wymiany opon. Nie tak poważne jak Red Bull Racing, ale czasowo zgrało się to na tyle nieprawdopodobnie, że najlepszy reżyser by tego nie przelał na obraz filmowy.
Hamilton wyjechał z alei serwisowej niemal równolegle do swojego głównego rywala - Verstappena. Wtedy stało się! Kolejna, bezpośrednia kolizja dwóch pretendentów do tytułu. Max zaatakował po zewnętrznej na pierwszej szykanie po prostej, a Lewis nie zostawił mu miejsca. I to jest właśnie bodaj najciekawsze dla Verstappena. Miał on przecież prawo do wykorzystania sytuacji. Byłoby dziwne, gdyby z tej okazji nie skorzystał, a jednocześnie miał jednoznaczne, żelazne alibi - Hamilton nie zostawił mu miejsca.
ZOBACZ WIDEO Żużel. Magazyn PGE Ekstraligi. Buczkowski, Gajewski i Dryła gośćmi Musiała
Jestem przekonany, że Max nie zrobił tego specjalnie, ale był w sytuacji, w której nie miał wiele do stracenia, a to w pewnym sensie usprawiedliwiało bezkompromisową jazdę. Odmiennie bowiem niż w przypadku incydentu na Silverstone we Włoszech, to raczej Verstappen skorzystał na tej dramatycznej sytuacji. Chyba podobnego zdania byli sędziowie, idąc typowo śledczym tropem pt. "kto miał motyw?".
Po dłuższej debacie nałożyli na Maxa karę "do wykorzystania" w trakcie nadchodzącego Grand Prix w Soczi. Jest to dość dyskusyjne, ale trudno. Dyskusyjne choćby dlatego, że kara, którą otrzymał Hamilton w Wielkiej Brytanii nie wpłynęła de facto na wynik i nie spowodowała u niego żadnej straty punktowej. Przesunięcie na starcie w Rosji prawdopodobnie będzie oznaczać takie konsekwencje u Verstappena, a w sytuacji tak bliskiej walki o tytuł dla obydwu rywali, każdy wywalczony punkt jest na wagę złota. Jednym słowem, moim zdaniem u kierowcy Red Bulla zadziałał instynkt wyścigowy, a nie premedytacja.
Najważniejsze w całym zajściu jest to, że standardy bezpieczeństwa potwierdziły swój poziom, a krytycy systemu Halo zostali pozbawieni argumentów. Hamilton wyszedł z samochodu bez najmniejszego szwanku, a nie chcę myśleć co by się działo, gdyby taki system nie byłby narzucony przez regulamin. Mam wrażenie, że incydent automatycznie uzyskał status symbolu obecnego sezonu i poziomu zaciętości walki pomiędzy dwoma wyjątkowymi, a jednocześnie pochodzącymi z różnych epok kierowcami.
A propos epok, mi ta kolizja przypomina ewidentnie kultowy wypadek dwóch bolidów McLarena prowadzonych przez Ayrtona Sennę i Alaina Prosta na Suzuce w 1989 roku. Też szykana, też wyjątkowy tor, też dwóch kierowców, z których żaden nie wyobrażał sobie przegranej.
Monza to też kolejny sprint F1. Niby to nie debiut, ale ciągle zdecydowanie nowość. Już w sobotę było widać, że taki schemat wprowadza element nieprzewidywalności, a tym samym dodatkowych emocji. Przykładem jest choćby Hamilton i Mercedes. W idealnie dopracowanym planie weekendu wyścigowego pewnie nie byłoby miejsca na tego typu błędy, a tak zarówno Lewis zaprzepaścił szansę nie tylko na pole postition, ale choćby nie pierwszy rząd startowy w niedzielę, a Mercedes chyba trochę zbyt konserwatywnie podszedł do strategii doboru opon.
Kto by się spodziewał, że bardziej miękka mieszanka użyta choćby przez McLarena, będzie na tyle skuteczna. Wyższy poziom trakcji na wyjściu z zakrętów w przypadku bolidu Lando Norrisa uniemożliwił Hamiltonowi atak. Liczenie na spadek przyczepności pod koniec dystansu okazało się błędem. I właśnie takie błędy są efektem tego zmienionego scenariusza. Nawet dla profesjonalnych strategów nie jest łatwo precyzyjnie ocenić, jak będzie się zachowywała opona o danej mieszance, przy danej temperaturze zewnętrznej na nowym dystansie. McLaren zaryzykował, postawił na przyczepność i w sprincie zdało to egzamin. Z drugiej strony Mercedes nie zakładał tak słabej pozycji po starcie Lewisa.
Strategia do wyścigu głównego była ciekawa oczywiście przede wszystkim za sprawą Hamiltona. Mercedes, będąc na zdecydowanie słabszej od zakładanej pozycji wyjściowej, musiał czegoś spróbować i zdecydować się na alternatywną strategię, żeby mieć szansę odrobienia strat i walki o zwycięstwo. I tak, w przeciwieństwie do całej czołówki, Lewis wystartował na mieszance twardej, a nie średniej. Miałem obawy czy nie będzie to oznaczało dodatkowej straty na starcie ze względu na ograniczoną trakcję. Tym bardziej, że czwarta pozycja Hamiltona oznaczała start z "brudnej" części prostej startowej.
Paradoksalnie to startujący z pole position Verstappen miał problemy z trakcją i stracił pozycję na rzecz Daniela Ricciardo. Jedynie bardzo defensywna jazda na pierwszym okrążeniu ochroniła go przed atakami Hamiltona i zepchnęła Lewisa powrotnie na czwartą pozycję. To było kluczowe, ponieważ ewidentnie szybszy Hamilton miał duże problemy z wyprzedzeniem Norrisa, zdecydowanie bardziej eksploatując przy tym swoje opony niż w przypadku "samotnej" jazdy.
Mieliśmy zatem powtórkę tej samej rywalizacji ze sprintu. Oczywiście z jedną, istotną różnicą - innym dystansem. Mercedes liczył, na to, że dodatkowa żywotność twardej mieszanki opony, która nie przyniosła pożądanego efektu w sprincie, będzie miała kluczowe znaczenie w wyścigu głównym. No cóż, jak się okazało dobór opon nie odegrał tu jednak kluczowego znaczenia.
Czytaj także:
Sensacyjny transfer Roberta Kubicy?!
Lewis Hamilton oskarża Maxa Verstappena o wypadek