Historia z Pekinu, którą Polska zapamięta na długo. "Ten wpis był wręcz szokujący"

- Wpis Natalii Maliszewskiej pokazuje, że dla niej w tamtym momencie świat się zawalił. Przykra historia, którą będziemy długo pamiętać – mówi nam Jagna Marczułajtis-Walczak, trzykrotna olimpijka.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski
Jagna Marczułajtis PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Jagna Marczułajtis
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: W ostatnim czasie wrzucała pani zdjęcia ze szpitalnego łóżka, więc muszę zacząć od pytania o zdrowie.

Jagna Marczułajtis-Walczak, trzykrotna olimpijka, 4. zawodniczka Igrzysk Olimpijskich w Salt Lake City w snowboardowym slalomie gigancie równoległym: Miałam duże problemy zdrowotne, ale na razie nie chcę o nich mówić. Najważniejsze, że wszystko idzie ku dobremu. Teraz czuję się już znacznie lepiej.

Twittując ze szpitala napisała pani, że ma ze sobą tableta, więc na pewno oglądała pani występy naszych snowboardzistów w slalomie gigancie równoległym.

Tak. Ola Król spisała się świetnie. Dała z siebie ile mogła. Jechała pięknie, walczyła dzielnie. Jej ósme miejsce to bardzo dobry wynik. A siódma pozycja Oskara Kwiatkowskiego to nawet wynik historyczny, najlepszy w historii polskiego męskiego snowboardu alpejskiego. Do tego mieliśmy jeszcze dziewiąte miejsce Michała Nowaczyka. To młodzi zawodnicy, którzy jeszcze pokażą się na igrzyskach.

ZOBACZ WIDEO: Nikt nie zna dużej skoczni olimpijskiej. Polacy mogą znów zaskoczyć?
Król tuż przed igrzyskami wygrała zawody Pucharu Świata i wtedy zaczęliśmy mówić o niej jako o kandydatce do medalu. Myśli pani, że dla niej samej ćwierćfinał to satysfakcjonujący rezultat?

Jak już wchodzi się do ćwierćfinału, to chce się więcej. Sądzę, że Ola nie jest do końca szczęśliwa. Jej oczekiwania wobec tego startu na pewno były większe. Sama myślałam, że się uda, że snowboard da nam w Pekinie medal, a może nawet dwa medale. Bardzo kibicowałam całej trójce. Nie udało im się stanąć na podium, ale cieszę się, że nasi reprezentanci pokazali, że należą do światowej czołówki w swojej dyscyplinie.

Czyżby w ostatnich latach w polskim snowboardzie coś się ruszyło?

Nie do końca. O ile w snowboardzie alpejskim mamy fajną, stabilną kadrę i zaplecze juniorów, o tyle w half-pipe'ie i snowcrossie nie mamy już nikogo. W tych dwóch konkurencjach nie mamy w Pekinie żadnego przedstawiciela. Snowboard wciąż jest traktowany przez Polski Związek Narciarski jak konkurencja poboczna. A dobrze byłoby stworzyć program treningowy w tych dwóch dyscyplinach, o których wspominałam, rekrutować do nich zdolną młodzież. O big airze czy slopestyle'u już nie wspomnę, bo te dwie odmiany snowboardowej rywalizacji to już u nas w Polsce kosmos i nie mamy w nich prawie nikogo.

W 2011 roku jako radna sejmiku małopolskiego wprowadziłam program "Jeżdżę z głową", dzięki któremu 30 tysięcy dzieciaków mogło za darmo uczyć się jeździć na nartach i na snowboardzie. Tego rodzaju inicjatyw musi być więcej. Bez nich w konkurencjach narciarskich i snowboardowych trudno będzie nawet nie tyle o medale, ale o olimpijczyków w ogóle. Na ten moment mamy dobry snowboard alpejski i to wszystko. W pozostałych konkurencjach Polaków nie ma. W Pekinie nasi reprezentanci już swoje występy zakończyli.

Śledziła pani losy reprezentantów Polski w innych konkurencjach? Najgłośniej było chyba o Natalii Maliszewskiej.

Tak, śledziłam ten serial i bardzo go przeżywałam. Natalii nie znam osobiście, ale jej trenerka Urszula Kamińska to moja kumpela z ławy szkolnej ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. Sprawa wygląda bardzo źle. Jakby ktoś chciał, żeby Natalia nie mogła startować na swoim koronnym dystansie, na którym o medale walczyły również Chinki. Jestem daleka od rzucania jakichkolwiek oskarżeń, ale w tej sytuacji trudno nie mieć wątpliwości. Ponoć testami na koronawirusa nie zajmuje się niezależne laboratorium, tak jak jest z dopingiem, a laboratorium chińskie. W pewnym sensie to ono rozdaje medale, bo decyduje o tym, kto stanie do walki, a kto nie.

Po niedopuszczeniu do startu Maliszewska napisała na Instagramie, że coś w niej umarło, że nie wierzy już w żadne testy i żadne igrzyska. Jak odebrała pani te słowa?

Były niezwykle dramatyczne, dla mnie wręcz szokujące. Pokazują, że dla Natalii w tamtym momencie świat się zawalił. Przykra historia, którą będziemy długo pamiętać. Bardzo długo. Nie wiem, jak ja bym zareagowała. Mam wrażenie, że w takiej sytuacji coś w człowieku pęka. Igrzyska są tylko raz na cztery lata. Nie każdemu sportowcowi jest dane pojechać na nie dwa czy trzy razy. Niektórzy do jednego jedynego olimpijskiego startu przygotowują się całe życie. Czas pokaże, jaki wpływ będzie miał ten dramat na dalszą karierę Natalii.

Na szczęście w Pekinie są też piękne historie z udziałem polskich sportowców. Najpiękniejszą napisał jak na razie Dawid Kubacki, który przez cały sezon skakał słabo, a na igrzyskach zdobył brązowy medal.

Duże, i tak jak pan mówi piękne zaskoczenie. Wiedziałam, że Dawid ma mocną głowę, ale bardziej liczyłam na Piotrka Żyłę i jego "łogień". Jemu czegoś zabrakło, sam powiedział, że ruszając z belki pomyślał i to był błąd. Czasami tak się dzieje, tak się przegrywa igrzyska. W złym momencie do głowy wpadnie jedna niepożądana myśl i zanim sobie z nią poradzisz, jest po występie. To właśnie przytrafiło się Piotrkowi, ale za to wspaniale odrodzili się Dawid i Kamil Stoch. Jest też jeszcze jedna osoba, którą za występ w Pekinie muszę bardzo pochwalić.

Kto taki?

Maryna Gąsienica-Daniel. Na piekielnie trudnej, zdradliwej trasie, pokazała wielką mądrość i klasę. Pojechała z głową, a do tego szybko. Jej ósme miejsce w slalomie gigancie to niewątpliwy sukces.

Gdzie widzi pani szanse na kolejne medale dla Polski?

Nie zostało ich zbyt wiele, ale jestem przekonana, że jeszcze jeden medal w Pekinie zdobędziemy. Z największą nadzieją możemy spoglądać na skocznię narciarską i na tor do łyżwiarstwa szybkiego.

Czytaj także:
Polka wraca do domu. "Mam już dość Chin"
Dawid Kubacki odebrał medal olimpijski. Wielka niespodzianka na ceremonii

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×