Wymowny gest Polaka widział cały świat. Chyba każdy wie, o co chodzi
- Ostatnie 2-3 dni były najgorsze. Wtedy wysiadałem psychicznie, dłużył mi się dzień. Przestało mi się chcieć cokolwiek robić - mówi dla WP SportoweFakty Marek Kania, który przez ponad tydzień na igrzyskach olimpijskich Pekin 2022 był w izolacji.
Polak na początku trafił na izolację z powodu pozytywnego testu na COVID-19 i spędził w niej ponad tydzień. Ostatecznie z niej wyszedł i miał jeszcze kilka dni, by przygotować się do startu na swoim koronnym dystansie. Zajął w nim 16. miejsce.
W rozmowie z WP SportoweFakty Marek Kania opowiada o tym, w jaki sposób Chińczycy traktowali go już po izolacji, czego nie wolno mu było robić, jak radził sobie z trudnymi chwilami oraz o warunkach przebywania w hotelu. Zdradził także czy jest zadowolony z olimpijskiego debiutu.
ZOBACZ WIDEO: Wielkie słowa o Kamilu Stochu. "Nie wiem, czy doczekam kolejnego takiego skoczka"Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: Przez tydzień przebywał pan w izolacji tuż po przylocie do Pekinu. Jak to wpłynęło na pana?
Marek Kania, reprezentant Polski w łyżwiarstwie szybkim, 16. zawodnik IO w Pekinie na 500 metrów: Zabrali nam, mnie i dziewczynom kilka dni na początku, chyba było ich nawet 9. Na pewno to wpłynęło na wynik. Z drugiej strony będąc na samoizolacji po kilku dniach starałem się ułożyć plan, żebym cały czas coś robił, żebym się tak bardzo nie nudził. Starałem się więcej ruszać w pokoju, trzy razy dziennie coś robiłem. Miałem czas na rozluźnienie, ćwiczenia wzmacniające całe ciało.
Na pewno brakowało mi kontaktu z lodem, bo to szczególnie czułem na pierwszych treningach. Trenerzy mówili, że sądzili, że będzie dużo gorzej, ale ja w ogóle nie miałem czucia lodu. Pytałem się, jak jeżdżę, bo nie byłem w stanie tego ocenić. Po wyjściu z izolacji czułem, że jeżdżę jak pokraka, a mówili, że jest ok. Na szczęście do startu miałem kilka dni i przed biegiem już się dobrze czułem.
Środkowe dni izolacji minęły dość szybko, regularnie. Ostatnie 2-3 dni były najgorsze. Wtedy wysiadałem psychicznie, dłużył mi się dzień. Przestało mi się chcieć cokolwiek robić. Testy były cały czas pozytywne i coraz bardziej byliśmy zdenerwowani tą sytuacją, bo wiedzieliśmy, że starty się zbliżają, długo jesteśmy bez lodu. Traciłem już cierpliwość i dobrze, że wyszliśmy wtedy. Każdy dzień był mocno przygnębiający.
A jak był pan traktowany w Chinach po przebyciu wirusa? Gdy wróciliśmy do wioski olimpijskiej, to mieliśmy status jako „bliski kontakt”. Mieliśmy ograniczone prawa, nie mogliśmy wchodzić na stołówkę przez tydzień. Musieliśmy robić test 2 razy dziennie, a nie 1 i w innym miejscu niż wszyscy pozostali. Okazało się, że jest jeszcze jeden pokój wolny i my wszyscy przenieśliśmy się do jednego miejsca, a nie mieszkaliśmy z innymi zawodnikami.Jak ocenia pan swój debiut na igrzyskach?
To był dobry bieg, na całkiem przyzwoitym poziomie. Zaprezentowałem się z dobrej strony i jestem zadowolony z 16. miejsca, czyli lokaty w połowie stawki. Jeśli chodzi o sam bieg to były błędy i mogło być troszkę szybciej, jednak pokazałem w miarę to, na co było mnie stać. To jednak dystans, na którym takie drobne błędy się zdarzają, a jeśli się trafi się czysty przejazd, to osiąga się takie wyniki, jak mi się udało w Stavanger (3. miejsce w Pucharze Świata – przyp. red.)
A z czego wynikało potknięcie na tym wirażu tuż przed metą?
Nie wiem, może to mój błąd, źle postawiłem nogę. Ciężko mi ocenić, pamiętam tylko wrażenie z tego potknięcia, gdzie później przez dwa kroki próbowałem to wyratować. Widziałem już siebie w bandach, bo na treningu upadłem trzy dni przed zawodami. Wtedy akurat krzywo postawiłem lewą nogę i mną bujnęło trochę na zewnątrz. Tego już nie wyratowałem. Ucieszyłem się, że tym razem mi się udało i dojechałem do mety, bo przez chwilę był strach.
A był pan bardzo mocno poobijany po upadku w środę?
Było lepiej niż myślałem. Na początku byłem w szoku i tego samego dnia czułem najbardziej obite lewe biodro. Popracowaliśmy jednak z fizjoterapeutami, a już w czwartek niemal w ogóle mi to nie przeszkadzało. Nie ograniczało mnie to w żadnym stopniu. Jedyny uraz, który mi został, to obdarte kolano, ale już poprzez starty w rolkach jestem przyzwyczajony do takich rzeczy.
Przez ostatnie dwa lata podjął pan decyzję o powrocie do łyżew, zrezygnował z MŚ w rolkach, a rekord życiowy na 500 metrów poprawił o 2,5 sekundy. Jak ocenia pan z perspektywy czasu ten ostatni okres?
Bardzo pozytywnie. Wszystko, co gdzieś tam się wydarzyło przez ostatnie 2 lata w moim życiu to zrządzenie losu, że tak to się wszystko potoczyło. Decyzje były trafne, mimo że nie byłem do nich całkowicie przekonany np. tak było z brakiem wyjazdu do Kolumbii na mistrzostwa świata na rolkach. Wszystko wyszło tak dobrze, że jestem aż pełen podziwu, ile szczęścia miałem, a także, że zanotowałem taki progres.
Żeby być niezadowolonym z występu na igrzyskach, to musiałbym być strasznym niewdzięcznikiem. To, że się znalazłem w Pekinie, już było zwycięstwem. Teraz już nic, tylko pracować dalej, żeby za cztery lata pokazać się jeszcze z lepszej strony, żebym zakwalifikował się już trochę wcześniej na IO. Tak naprawdę dopiero od zeszłego roku jestem w kadrze, więc nie miałem za dużo czasu na przygotowanie. Chciałbym pojechać z większą pewnością siebie i z pełną świadomością zaprezentować się jeszcze lepiej.
Przed startem pokazał pan "L" - znaczek klubu ze stolicy. Jest pan mocno związany z Legią Warszawa?
Jestem członkiem Legii, bo to w jej barwach trenuję. Na pewno jestem z klubem związany, bo urodziłem się w Warszawie, mieszkam pod stolicą całe życie. Chodzę na mecze jak mam czas, więc gdzieś w środowisku związanym z klubem się kręcę.
Czytaj więcej:
To pierwsza taka mistrzyni olimpijska. Chce zrobić coś dla swojego środowiska
Niemcy reagują na skandal dopingowy. Chcą innego podejścia do sportu w Rosji