Piękny wyczyn policjanta-olimpijczyka. Uratował życie niepełnosprawnemu

- Znaleźliśmy się z kolegą w odpowiednim miejscu, i - co najważniejsze - czasie. Liczyły się sekundy, ułamki sekund - opowiada Michał Zblewski, dwukrotny uczestnik zimowych igrzysk olimpijskich. Rok temu uratował życie niepełnosprawnemu mężczyźnie.

RG
Michał Zblewski Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Michał Zblewski
Zblewski to były lekkoatleta i bobsleista, a obecnie dzielnicowy w podleszczyńskiej gminie Święciechowa. 18 lutego skończył 42 lata.

W ostatniej chwili

Czwartek, 21 stycznia 2021 roku, zapamięta na bardzo długo. Do południa wydawało się, że to będzie zwykły dzień pracy, niczym nie różniący się od innych.

- W czasie pandemii koronawirusa do naszych obowiązków należało m.in. przeprowadzanie kontroli osób przebywających na kwarantannie. Podjechaliśmy pod jeden z domów, położonych na łuku skrzyżowania, a w tym momencie niemal przed maskę radiowozu wybiegła roztrzęsiona starsza kobieta, przeraźliwie krzycząc i gestykulując. Przekazała tylko, że natychmiastowej pomocy potrzebuje jej niepełnosprawny brat - opowiadał młodszy aspirant Zblewski z KMP w Lesznie.

ZOBACZ WIDEO: Historyczny wynik polskich saneczkarzy. "Cieszy nas ładna jazda, czyste przejazdy"

Policjanci w mieszkaniu zastali nieprzytomnego mężczyznę w wózku inwalidzkim. Puls był już lekko wyczuwalny, cera blada, ciało zimne.

Zakrztusił się podczas jedzenia obiadu. Mł. asp. Zblewski i sierżant sztabowy Mariusz Wróblewski rozpoczęli akcję ratującą życie, jednocześnie kontaktując się z Centrum Powiadamiania Ratunkowego.
Źródło: leszno.policja.gov.pl Źródło: leszno.policja.gov.pl
Zblewski: - Ułożyliśmy poszkodowanego w pozycji bocznej i poklepywaliśmy go pomiędzy łopatkami, aby resztki pożywienia wydostały się z przewodu pokarmowego. Ale to nie pomagało. Sytuacja stawała się bardzo dramatyczna. Ratownik medyczny polecił zastosowanie chwytu Heimlicha, który pozwolił na oczyszczenie jamy ustnej. Po chwili mężczyzna zwymiotował, zaczął głębiej oddychać, a skóra nabrała naturalnego koloru. Po przyjeździe pogotowia ratunkowego został zbadany, ale czuł się już na tyle dobrze, że nie zabrano go do szpitala. Pomogliśmy uratować życie. Cóż, przypadek zadecydował, że akurat tam się udaliśmy. Ale na służbie nie zawsze wszystko kończy się dobrze...

Z bieżni do bobsleja

42-letni Zblewski pochodzi z Tczewa na Pomorzu. Z powodzeniem trenował lekkoatletykę w tamtejszym MKS Sambor i SKLA Sopot. Był na tyle wszechstronny, że zajął się dziesięciobojem i sześć razy został mistrzem Polski w młodszych kategoriach wiekowych.

- Specjalizowałem się w biegu na 100 metrów i skoku w dal, ale radziłem sobie i w innych konkurencjach. Dostałem się do kadry narodowej. Moje plany pokrzyżowały kontuzje, jedna, potem druga... Trzeba było się pożegnać ze sportem.
Ucieszyłem się, kiedy zadzwonił kolega z Gorzowa Wielkopolskiego, Ireneusz Żurawicz, też wieloboista. Powiedział, że bobsleiści szukają zawodników, najlepiej z przeszłością w królowej sportu, a testy odbędą się w Libercu. Postanowiłem spróbować - relacjonował.

Swoją załogę miał Dawid Kupczyk, który łącznie uczestniczył w pięciu igrzyskach, od Nagano do Soczi. Zblewski trafił do kompletującego ekipę pochodzącego z Włoch Marco Vignoli.

- Miałem na tyle dobrą pierwszą część sezonu, że w drugiej jeździłem już w mocniejszym teamie Dawida. Byłem pracoholikiem, nikt i nigdy nie musiał namawiać mnie na treningi - dodał.

Główne marzenie, jakim był start olimpijski, udało się zrealizować. W 2006 roku w Turynie Biało-Czerwoni, w składzie ze Zblewskim, zajęli 15. miejsce. Cztery lata później uplasowali się na 14. pozycji. Lepszej, ale nieznacznie. Za słabej, by móc skupić się na zawodowym uprawianiu sportu i jednocześnie utrzymać rodzinę.

Magazyn w Anglii

- Już po powrocie z Turynu zapytano nas, czy jeździmy dalej, czy rezygnujemy, bo pieniędzy z bobslejów nie będzie. Byliśmy młodzi, pełni pasji i chcieliśmy jeszcze raz spróbować. Nikt nawet nie próbował obiecać, że finansowo będzie lepiej. "A, co tam" - pomyślałem - "walczymy dalej!". Po sezonie zakasałem rękawy i pojechałem pracować fizycznie do Anglii. Miałem nocną robotę w magazynie. W dzień trochę odsypiałem i przede wszystkim trenowałem. I kondycyjnie, i siłowo. Wiedziałem, że po powrocie do Polski muszę być w dobrej formie - wspominał Zblewski.
Z toru bobslejowego w Karpaczu pozostały wspomnienia, dlatego Polacy musieli trenować na zagranicznych obiektach.

- Najwcześniej tor mrożono w norweskim Lillehammer, dlatego tam jeździliśmy późną jesienią. Każdy ślizg treningowy kosztował. Sporo kosztował. Wtedy 60 euro. Nie było nas stać na tyle zjazdów, ile byśmy chcieli. Trzeba było oszczędzać. Nie mogliśmy równać się z bogatszymi reprezentacjami, nie mówiąc o takich, jak Niemcy, którzy mieli kilka własnych torów. Szkoda, bo mieliśmy świetnego pilota, wspomnianego Kupczyka, który potrafił wywalczyć wicemistrzostwo świata juniorów w dwójce.
Wygrywał z Niemcami, którzy później zdobywali medale olimpijskie. Dziś, jako jedyny z nas, wciąż jest przy bobslejach, gdyż trenuje kadrę Czech. Marcin Niewiara pracuje w straży granicznej na warszawskim lotnisku, Paweł Mróz prowadzi firmę transportową. Kontakt utrzymujemy. Szkoda, że nie ma polskiej załogi w igrzyskach w Pekinie, na pewno kibicowalibyśmy młodszym kolegom - powiedział tczewianin, który od kilkunastu lat mieszka w Lesznie. W ZIO 2006 startował z Kupczykiem, Mariuszem Latkowskim i Marcinem Płachetą, a w ZIO 2010 z Kupczykiem, Mrozem i Niewiarą.

"Pechowy" trening

Bobslej, na którym startują najlepsi, kosztuje 100 tysięcy euro i więcej. Za takie pieniądze można kupić bardzo dobry samochód. Polacy nie dysponowali takimi środkami finansowymi, dlatego musieli "kombinować".

- Staraliśmy się kupić dwuletni albo trzyletni od innych zagranicznych ekip, które właśnie zmieniały bobslej. Na treningu przed Pucharem Świata w niemieckim Koenigssee, przed igrzyskami w Kanadzie, startowaliśmy na sprzęcie od Rosjan i zajęliśmy pierwsze miejsce. Byliśmy dogadani, że kupimy ten sprzęt. Nasz związek gotowy był zapłacić ok. 60-70 tys. euro. Tymczasem Rosjanie oznajmili, że wycofują się z umowy. Zapewne nie chcieli zbyt mocnej konkurencji - przypomniał wydarzenia sprzed ponad dekady Zblewski.

Przekonuje, że ich ambicje sięgały czołowej dziesiątki i - gdyby dysponowali bobslejami podobnej klasy, co Niemcy czy Szwajcarzy, osiągnęliby ten wynik.

- W bobslejach wszystko rozbijało się o pieniądze. Jedna para płóz to był wydatek 2 tysięcy euro, a kompletów trzeba było mieć trzy-cztery na sezon, w zależności od specyfiki lodu na danym torze. W pewnym momencie wszystko się skończyło się i każdy poszedł w swoją stronę. W grudniu minie mi 10 lat pracy w policji. Dzięki bobslejom zwiedziłem kawał świata, jestem wysportowanym, odpornym na stres facetem. W miejscowości Święciechowa niewiele osób wie, że dzielnicowy Zblewski to były bobsleista, dwukrotny olimpijczyk. W Lesznie i okolicach najważniejszym sportem jest żużel. Parę razy byłem, najczęściej służbowo - zakończył.

Kubańscy bokserzy zaskoczeni popularnością skoków narciarskich w Polsce >>
Kapitan australijskich piłkarzy ręcznych Tomasz Szklarski: Może spróbuję sił w curlingu >>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×