To nie była wymiana ciosów, jaką mogliśmy obserwować w poprzedniej walce Tomasza Adamka ze Stevem Cunninghamem. Polak rozpoczął starcie z Johnathonem Banksem bardzo spokojnie. W pierwszych rundach Amerykanin był jeszcze dość groźny, gdyż przejawiał duży upór w poszukiwaniu momentu, w którym mógłby trafić "Górala".
W postawie Adamka było jednak widać, że chciałby zakończyć ten pojedynek jak najszybciej. Obrońca tytułu niejednokrotnie podejmował ryzyko i dawał rywalowi okazję do kontry. Widział to trener Andrzej Gmitruk, który podczas każdej z przerw studził zapędy swojego podopiecznego i namawiał go do rozwagi.
Największe obawy w polskim obozie wywołała sytuacja z czwartej odsłony, gdy Adamek nadział się na groźny lewy sierpowy Banksa i zachwiał się na ringu, z trudem unikając upadku. Był to jednak jedyny moment, w którym polscy kibice mogli obawiać się o losy pojedynku.
Mijały kolejne rundy, a Amerykanin wyraźnie tracił siły. Widziała to publiczność w hali Prudential Center, która zaczęła wspierać Adamka głośnym dopingiem. "Góral" dłużej już nie czekał i w ósmej rundzie ruszył do zdecydowanej ofensywy. O wszystkim przesądził idealnie wyprowadzony cios prawą ręką, który kompletnie zamroczył Banksa. Sędzia ringowy przeprowadził liczenie i dopuścił do kontynuowania pojedynku, ale Amerykanin nie miał już żadnych szans na zwycięstwo. Polak rzucił się na rywala z całą serią kolejnych ciosów i dopełnił dzieła zniszczenia potężnym lewym sierpowym. Publiczność oszalała ze szczęścia, a Adamek mógł unieść ręce w geście triumfu.
Pokonując Banksa, "Góral" odniósł 37. zwycięstwo w zawodowej karierze. Obronił również pas mistrza świata federacji IBF w wadze junior ciężkiej, a ponadto wywalczył tytuł organizacji IBO. Warto dodać, że dla Amerykanina porażka z Adamkiem była dopiero pierwszą przegraną na zawodowym ringu.