Dramat na szczycie. Organizator opowiada, co się stało na Kilimandżaro

Aleksander Doba planował już kolejne wyprawy. Nawet takie, że jego przyjaciele łapali się za głowę. - Do końca czuł się świetnie - opowiada nam Łukasz Nowak, który organizował feralną wyprawę na Kilimandżaro.

Mateusz Skwierawski
Mateusz Skwierawski
Aleksander Doba zginął na szczycie Kilimandżaro Getty Images / Roger de la Harpe / Aleksander Doba zginął na szczycie Kilimandżaro
Aleksander Doba zmarł 22 lutego 2021 roku podczas wejścia na Kilimandżaro - najwyższy szczyt Afryki. Miał 74 lata. Był podróżnikiem, kajakarzem. Jako pierwszy człowiek na świecie przepłynął samotnie, o własnych siłach, Ocean Atlantycki. WP Sportowym Faktom udało się dłużej porozmawiać z organizatorem wyprawy na Kilimandżaro. Łukasz Nowak znał od lat Aleksandra Dobę, przygotował z nim sporo wypraw, byli przyjaciółmi. Nowak nie uczestniczył w wyprawie, ale był na bieżąco w kontakcie z przewodnikami. Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Byliście zaskoczeni, że w tak zaawansowanym wieku Aleksander Doba zdecydował się zdobyć Kilimandżaro?

Łukasz Nowak, założyciel Klubu Podróżników Soliści, organizator wyprawy: W ogóle nas to nie zdziwiło. Tak naprawdę to nic nowego w sporcie górskim. Olek miał 74 lata, a rekord należy do kobiety, która zdobyła Kilimandżaro w wieku 89 lat. Co ciekawe, wcześniej weszła na szczyt, gdy miała 85 lat, ale ktoś starszy wszedł na górę, więc postanowiła ustanowić nowy rekord.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Szpilka wie, jak wzburzyć fanów
Doba od dawna o tym marzył?

Wyprawę na Kilimandżaro organizujemy dwa razy w roku. Olek na jesieni poprzedniego roku powiedział, że chce zdobyć szczyt. Miał tych planów zawsze dużo. W tamtym roku chciał jechać dżipem lub Kamazem do Rosji. Po Kilimandżaro myślał o kolejnej wyprawie kajakowej. Ten świat go po prostu pociągał.

Imponował panu formą?

Nie tylko przygotowaniem, ale generalnie postawą. Sposobem, w jakim się poruszał, w jakim mówił - był zawsze dynamiczny, sprężysty, wyżyłowany. Jeżeli chodzi o pływanie kajakiem - nie było nawet możliwości, by ktoś zbliżył się do niego poziomem. Miał ciało 40-latka i pewnie tak się też czuł.

W jakiej był formie przed wyprawą na Kilimandżaro?

W bardzo dobrej. Ile było przecież takich przypadków, że Olek miał lepszą kondycję od dwa razy młodszych chłopaków. Długo przygotowywał się do tej wyprawy. Często ludzie decydują się na takie wyzwania z "miejsca", zza biurka, ale nie Olek. On był ciągle czynny sportowo, cały czas pozostawał w ruchu.

Pod wyprawę na Kilimandżaro specjalnie się przygotowywał. Chodził po lesie albo z plecakiem po schodach na najwyższe piętra wieżowców. Już podczas wspinaczki na szczyt dostawaliśmy na bieżąco informacje na temat stanu zdrowia Olka. Przekaz był jeden: imponował formą. Nie miał objawów choroby wysokościowej, nic. Nawet na pierwszym szczycie: Stella Point. Nie było żadnych przeciwwskazań, żeby Olka cofać. Tym bardziej że ciągle pytaliśmy go o nastawienie. Chciał iść do przodu.

Trudno to wytłumaczyć.

Przed atakiem szczytowym mieliśmy informacje, że jest dobrze i wszystko idzie zgodnie z planem. Przewodnicy, którzy są na miejscu i opiekują się uczestnikami i codziennie ich badają pulsometrem lub sprawdzają oksydację, zapewniali, że wszystko jest ok. Codziennie prowadzony jest wywiad medyczny: jak kto się czuje.

Ekipa, która już kilkaset razy była na Kilimandżaro, potrafi poznać po wyglądzie i zachowaniu drugiej osoby jakiekolwiek symptomy złego samopoczucia. Przewodnicy są przyzwyczajeni do tego, że ludzie czasem nie chcą się przyznać do słabości, by tylko ich ktoś nie wykluczył z dalszego wspinania. Doświadczenie i przeszkolenie przewodników pozwala im jednak takie sytuacje rozpoznawać i opiekować się uczestnikami lepiej niż oni sami sobą.

Podobno Doba krzyczał po zdobyciu szczytu: "Afryka dzika!".

Olek lubił to hasło. Cieszył się całą wyprawą, krzyczał po spełnieniu marzenia.

Myślał już o następnych wyzwaniach?

Planów miał mnóstwo. Wspominałem, że na jego liście była Rosja. Poza tym chciał przepłynąć kajakiem Ocean Spokojny. Przebąkiwał coś o Oceanie Atlantyckim, co wszyscy przyjmowali z ogromnym podziwem, ale też strachem. Wiemy, z jakim ryzykiem się to wiąże. Za każdym razem, gdy Olek ruszał w dalekie wyprawy, czekaliśmy z niepewnością i trzymaliśmy kciuki, by wrócił.

Dla Olka świat był cały czas otwarty. Ciągnęło go do Japonii. Jak go znam, to na pewno by nie przestał podróżować i stawiać sobie kolejnych celów. Może później robiłby to po prostu mniej ekstremalnie.

Wracając do wyprawy na Kilimandżaro - na każdym "campie" wszyscy podkreślali, że Olek był dynamiczny, żywy, że był sobą. Nic nie zapowiadało, że tak dobrze funkcjonujący organizm może odmówić współpracy.

Zwłaszcza że na górze Doba prosił jeszcze o zdjęcia, rozmawiał.

Na pierwszym szczycie zapewniał, że chce iść dalej. Przez kolejną godzinę, dochodząc do ostatniego szczytu, miał się bardzo dobrze. Dopisywała pogoda, nie występowały żadne negatywne czynniki zewnętrzne. Na górze Olek poprosił o dwie minuty odpoczynku, usiadł na kamieniu i odszedł.

Była jakakolwiek nadzieja na ratunek?

Przewodnicy od razu rozpoczęli reanimację, były próby przywrócenia funkcji życiowych. Poinformowano władze parku, inna ekipa, która znajdowała się niżej, ruszyła na pomoc. Jak się okazało - szli niestety po ciało Olka. W tym przypadku funkcje życiowe ustały niemal natychmiast. Nie udało się ich przywrócić mimo reanimowania.

Co mogło być powodem, może choroba wysokościowa?

Ona daje wcześniej jakiekolwiek objawy. Tu wystąpiło nagłe zatrzymanie akcji serca. Mam pewne przypuszczenia, ale nie chcę spekulować. Zaczekajmy na opinię fachowców.

Pojawiły się sugestie, że mogliście nie dochować staranności, jeżeli chodzi o organizację wyprawy. W dość ostrych słowach napisał o tym himalaista i przewodnik Jerzy Kostrzewa. Jak pan to skomentuje?

Taka wypowiedź jest bardzo przykra i stresująca. Zadzwoniłem do pana Kostrzewy, by to wyjaśnił. Ale rozłączył się. To są oszczerstwa, dlatego natychmiast skierowaliśmy sprawę do prawnika. Rozmawiałem z żoną Olka, która prosi o uszanowanie prawa do żałoby i powstrzymanie się od komentarzy, które nie mają pokrycia z rzeczywistością. Także mi zależy, by w tak delikatnej i smutnej sytuacji nie iść na żadną wymianę ognia.

Wyprawa na Kilimandżaro została zorganizowana według wszystkich norm bezpieczeństwa, wymagań oraz zaleceń parku, a także zasad aklimatyzacji dla tego szczytu. Cała wyprawa, a także atak szczytowy były organizowane i koordynowane przez lokalną, licencjonowaną agencję. Olek był pod opieką dwóch, bardzo doświadczonych przewodników, którzy mają na koncie ponad 400 wejść na szczyt. Wyprawa dysponowała zestawami pierwszej pomocy, butlami tlenowymi, rozbudowaną apteczką z lekami na chorobę wysokościową i wszystkimi niezbędnymi przy takich wyprawach środkami. Podczas całego wejścia ś.p. Aleksander Doba nie wskazywał żadnych objawów choroby wysokościowej. Był bacznie obserwowany przez przewodników podczas rutynowych kontroli medycznych: mierzenie tętna, natlenienia krwi, pytań o samopoczucie czy bóle głowy.

Gwarantuję, że gdy tylko Olek zostanie przetransportowany do Polski i poznamy opinię fachowców odnośnie tragedii, przedstawimy opinii publicznej szczegółowe informacje.

Jak pan zapamiętał Aleksandra Dobę?

Realizowaliśmy wspólnie kilkadziesiąt wypraw po Polsce. Na przykład kajakowych. Organizowaliśmy prelekcje, festiwale podróżnicze, przyjaźniliśmy się. Byliśmy też razem na Islandii. Warto podkreślić, że jego osiągnięcia mają ogromną wagę sportową. Był pasjonatem życia, podróżnikiem, ale przede wszystkim niezwykle wytrwałym sportowcem. Uważam go za sportowca, mimo że mówił o sobie "turysta". Emocje puszczają, gdy dziś słyszy się jego głos w archiwalnych wywiadach.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×