Kobieta-wiceprezes PZKol podjęła przełomową decyzję. Czy to oznacza nowe wybory?

- W pewnym momencie cała niechęć skupiła się na mnie. Trwałam, bo wiedziałam, że można coś zrobić i że ostatecznie nie chodzi o mnie. W końcu jednak nie pozostawiono wyboru - mówi w rozmowie była wiceprezes PZKol-u, Katarzyna Biełowieżec-Dzięcioł.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Katarzyna Biełowieżec-Dzięcioł po kilku miesiącach zrezygnowała ze stanowiska wiceprezesa PZKol Materiały prasowe / Marta Wiśniewska / naszosie.pl / Na zdjęciu: Katarzyna Biełowieżec-Dzięcioł po kilku miesiącach zrezygnowała ze stanowiska wiceprezesa PZKol.
Marek Bobakowski, [b]WP SportoweFakty: Razem z Robertem Radoszem postanowiła pani odejść z zarządu Polskiego Związku Kolarskiego. Dlaczego?[/b]

Katarzyna Biełowieżec-Dzięcioł, były wiceprezes PZKol: Bezpośredni powód, to sytuacja z 4 października (czwartek - przyp. red.), kiedy pojawiłam się w siedzibie związku, ponieważ dzień wcześniej zostało wyznaczone zebranie zarządu, w trybie pilnym. Okazało się, że do Pruszkowa przyjechałam tylko ja i Robert Radosz. Nie było prezesa Janusza Pomaka, nie było wiceprezesa Andrzeja Domina.

Napisała pani na Facebooku, że "zostaliście potraktowani po raz kolejny jak gówniarze". Czyli to nie była pierwsza sytuacja, gdzie poczuła się pani dyskomfortowo?

Oczywiście, że nie zdecydowałam się na rezygnację po pierwszym nieporozumieniu. Od jakiegoś czasu narastała frustracja. Tak naprawdę realnie zaczęłam się zastanawiać nad tym krokiem, od chwili odejścia z zarządu Przemka Bednarka (zrezygnował 24 lipca 2018 - przyp. red.). Już wtedy byłam pewna, że sprawy toczą się nie w tym kierunku, o którym myślałam podejmując się zadania pracy na rzecz związku, w tak trudnym momencie.

ZOBACZ WIDEO Giba zdziwiony dyspozycją Polaków. "Od początku uważałem wiele decyzji Heynena za błędy"

Na początku września pani tata - Janusz Dzięcioł - zamieścił w mediach społecznościowych dość emocjonalny wpis, z którego jasno wynikało, że nie czuje się pani dobrze w zarządzie PZKol. Była m.in. mowa o tym, że "pani nie zniszczą". Kto?

Tata widział co się dzieje, słyszał też nie jedno, bo kilka osób ze środowiska przecież zna. Uznał, że trzeba to powiedzieć głośno i miał prawo tak napisać. Niestety, w ogóle nie było mowy o współpracy z wiceprezesem Dominem. Z prezesem Pożakiem można było chociaż normalnie rozmawiać, próbować działać. Próbował Artur Szarycz, Przemek Bednarek, Robert Radosz, ja również. Nasze merytoryczne, bardzo konkretne pytania były nagminnie zbywane półsłówkami, brakowało podstawowej komunikacji. Nie wiedzieliśmy tak naprawdę, co się dzieje, bo decyzje były podejmowane w wąskim gronie. Bez nas. Można nie mieć pretensji, jeśli byśmy się nie interesowali. To inny rodzaj niewiedzy. Ale my tą pracą żyliśmy i odbijaliśmy się od jakichś frazesów i niedopowiedzeń. W pewnym momencie cała niechęć skupiła się mocno na mojej osobie. Trwałam, bo wiedziałam, że jeszcze można coś zrobić i że w ostatecznym rozrachunku nie chodzi o mnie. W końcu jednak... nie pozostawiono nam wyboru.

Co dalej?

Nie wycofuję z kolarstwa. To moje życie i tak naprawdę życie mojej rodziny. Nadal twierdzę, że można sporo dobrego zrobić. Jednak trzeba sobie uzmysłowić, że sytuacja PZKol-u jest coraz cięższa. Tylko przełom może coś zmienić.

Przełom właśnie nastąpił. Zgodnie z artykułem 29 ust. 3 statutu Polskiego Związku Kolarskiego powinno teraz dojść do Nadzwyczajnego Zjazdu Delegatów.

Tak, statut jasno mówi, że jeżeli liczba pochodzących z wyborów członków zarządu spadnie poniżej 2/3 jego składu to należy zwołać taki zjazd.

Policzmy. W grudniu 2017 wybrano ośmiu członków zarządu. Kiedy odchodzili: Szarycz i Bednarek to nadal nie było tego kryterium. Po odejściu pani i Radosza okazuje się, że nie ma już połowy wybranych. Zatem automatycznie w ciągu najdalej trzech miesięcy powinien zostać zwołany NZD. A na nim... To już się może wiele wydarzyć. Łącznie z wyborem nowego prezesa.

Tak. Mam świadomość, że moja, a właściwie nasza z Robertem decyzja była ważna i być może przełomowa. Polski Związek Kolarski ma prawie 100-letnią tradycję, zrzesza fantastycznych ludzi, jest środowiskiem bardzo poważnym i nie chcę, aby był łączony przez Polaków z nieprawidłowościami, ciągłymi kombinacjami i walką o stołki.

Do końca czerwca delegaci powinni przyjąć sprawozdanie finansowe za 2017 rok. Tak mówią przepisy. Mamy październik. Nie został zwołany zjazd sprawozdawczy.

No właśnie, o tym mówię. I jest mi wstyd, że nie potrafiliśmy zmieścić się w terminie ustawowym. Nawet zakładając, że faktycznie trudno było usystematyzować wiedzę za poprzedni rok, to jednak w sierpniu bilans był gotowy. Nie usłyszeliśmy żadnych konkretnych powodów, dla których sprawozdawcze nadal nie jest zwołane, a pytaliśmy. Dowiedzieliśmy się dopiero podczas posiedzenia zarządu we wrześniu od przedstawicieli MSiT. Powód był oczywiście dość błahy i miał genezę w kolejnym zaniedbaniu i braku komunikacji. Mało tego, nadal nie wiadomo, kiedy takie sprawozdanie zostanie opublikowane. Nie ma mojej zgody na ośmieszanie całego związku, w oczach opinii publicznej. Związek to nie tylko zarząd. Dlatego postanowiliśmy to przerwać.

PZKol musi zwołać teraz nadzwyczajny zjazd celem uzupełnienia zarządu. Ale wiadomo. Jak już delegaci przyjadą do Pruszkowa, to może dojść do różnych sytuacji. Ze zmianą prezesa PZKol włącznie. Czy pani chciałaby objąć to stanowisko?

Dzisiaj powiem, że w ogóle nie zastanawiam się nad tym. Jest za wcześnie na takie deklaracje. Przecież dopiero "przed chwilą" złożyłam rezygnację. Tak, na początku 2018 ubiegałam się o tę funkcję, po rezygnacji Dariusza Banaszka. Przegrałam jednym głosem, mimo, że mój kontrkandydat nie przedstawił żadnego planu działania. Wypowiedział jedno zdanie uzasadnienia, dlaczego kandyduje. Dochodzą mnie słuchy, że ja nadal marzę o prezesurze i zrobię wszystko, aby wskoczyć na to stanowisko.

Potwierdzam. Do mnie też dotarły takie spekulacje.

Bzdura. Podkreślam, nie o mnie tu chodzi. Chciałabym, aby do PZKol-u wróciła normalność. Nie uchylam się od odpowiedzialności i pracy na rzecz kolarstwa, możliwości jest wiele. Inny zarząd, zgrany, prężny zespół może naprawdę zdziałać cuda. Przemka Bednarka, Roberta Radosza i Artura Szarycza bardzo cenię. Mamy wszyscy zupełnie różne charaktery i różne kompetencje, a nasza współpraca układała się wzorowo, nawet mimo czasami różnych koncepcji. Ktokolwiek będzie prezesem, musi być liderem scalającym środowisko, w kontakcie z ludźmi, z profesjonalną koncepcją zarządzania związkiem i co ważne - wybranym na Walnym. Da się zawalczyć o lepsze jutro.

A to lepsze jutro jest w ogóle możliwe? Do znudzenia można powtarzać o: wielomilionowych długach związku, o braku transparentności, o braku finansowania z ministerstwa sportu, o…

Powiem coś, co zabrzmi brutalnie: w grudniu 2017 roku klimat do wyprowadzenia polskiego kolarstwa z kryzysu był o wiele lepszy niż dzisiaj. Wierzyłam wówczas, że wspólnymi siłami przezwyciężymy problemy. Dzisiaj? Nie jestem pewna, ale trzeba podjąć wyzwanie. Nie można zostawić instytucji samej sobie, bo są w niej ludzie, dla których została stworzona: zawodnicy, trenerzy, pracownicy.

Nie brzmi to dobrze.

Nie, ale nie można koloryzować. Sprawę należy postawić jasno.

To może być ostatni zjazd delegatów. Jeżeli podejmą złe decyzje, to związek zakończy działalność?

Ciągle wierzę, że nie dojdzie do takiej sytuacji.




Przeczytaj inne artykuły autora -->>

Czy w Polskim Związku Kolarskim dojdzie do nowych wyborów prezesa?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×