Michał Fałkowski: Najważniejsza rzecz - trzecie miejsce na turnieju we Włocławku to sukces czy porażka?
Saulius Kuzminskas: To nie ma znaczenia. Przyjeżdżając do Włocławka nie patrzyliśmy na ten turniej pod kątem wygrywania czy przegrywania. Chcieliśmy się sprawdzić na tle solidnych rywali i Kasztelan Cup był idealną okazją ku temu. I choć jak pokonaliśmy gospodarzy, to oczywiście nabraliśmy apetytu na kolejne zwycięstwa, to jednak porażki nie zmąciły nam głównego celu turnieju - żeby zobaczyć jakie są nasze mocne i słabe punkty.
Zatem jakie są mocne i słabe punkty Trefla Sopot?
- Mimo wszystko ciężko powiedzieć, bowiem w każdym meczu gramy inaczej. Przeciwko Anwilowi rozegraliśmy bardzo dobry mecz, z Turowem prezentowaliśmy się nieźle do drugiej kwarty, podobnie jak z Basketem. Ogólnie rzecz powiem, że mamy nad czym pracować (śmiech).
Co przydarzyło się w meczach z Turowem i PBG? Tak jak pan sam stwierdził, przez dwie kwarty radziliście sobie całkiem nieźle, lecz potem czegoś zabrakło. Czego?
- Myślę, że po przerwie nie wyszliśmy odpowiednio zmotywowani i skoncentrowani. Gdybyśmy grali bez przerwy, byłoby inaczej (śmiech), a tak przegraliśmy. Rywal, zwłaszcza Turów, wyraźnie przyspieszył grę i nie byliśmy w stanie dotrzymać kroku. PBG z kolei wykorzystało swoją przewagę fizyczną i każdy nasz błąd.
Mecze we Włocławku pokazały, że może pan być liderem zespołu. Podczas turnieju notował pan średnio 15 punktów i kilka zbiórek w każdym meczu.
- Tak długo, jak zespół będzie wygrywał, tak długo ja będę zadowolony ze swoich rezultatów indywidualnych niezależnie od tego, czy będzie to pięć czy 35 punktów. Koszykówka to gra zespołowa. Tego uczono mnie od małego, na tym opiera się system szkolenia w moim kraju. Nie ma miejsca na popisy jednostki, liczy się tylko sukces zespołu.
Koledzy z zespołu mają do pana zaufanie, mimo że do Trefla dołączył pan jako ostatni dość niedawno. Otrzymywał pan wiele piłek pod koszem. Można stwierdzić, że atak drużyny opierał się na panu?
- Naprawdę nieźle gra mi się z moim partnerami z drużyny. Myślę, że szybko wpasowałem się do taktyki, którą oferuje nam Karlis Muiznieks. W procesie adaptacji bardzo pomógł i pomaga mi Gintaras Kadziulis, który jest moim rodakiem, a z którym grałem już w przeszłości. Dla niego przygoda z Treflem to nie pierwszyzna, a ja dopiero stawiam swoje pierwsze kroki w Polsce.
Pośród wszystkich środkowych turnieju, prezentował się pan najrówniej - taka jest zgodna opinia ekspertów. Zgodzi się pan z nią?
- Nie, kompletnie się nie zgadzam (śmiech). Wszyscy środkowi prezentowali wysoki poziom. Ja mogę jedynie powiedzieć, że jeśli wszystkie drużyny będą grały tak dobrze w lidze, jak na tym turnieju, rzeczywistość przerośnie moje oczekiwania.
Wydaje się, że Trefl ma całkiem solidną piątkę-szóstkę zawodników, lecz problemy zaczynają się, gdy na parkiecie muszą pojawić się zmiennicy...
- Mamy w składzie kilku doświadczonych koszykarzy oraz zawodników, którzy są młodzi i stawiają dopiero pierwsze kroki w swojej karierze sportowej. To dla nich bardzo dobra sprawa, że mogą liczyć na starszych kolegów, którzy służą im radą i pomocą. Ogólnie każda nowa drużyna to zlepek różnych charakterów, więc wszyscy muszą sobie pomagać i się wspierać, a panować nad tym musi trener. Na szczęście nasz doskonale sobie daje z tym radę.
Podczas turnieju we Włocławku graliście falami. Po kilku dobrych akcjach, następowało odprężenie i utrata kontroli nad tym co się dzieje na parkiecie. Czego wam trzeba by ustabilizować grę?
- Czasu i niczego więcej. Mamy dobrych zawodników, dobrego trenera, którzy rozumieją na czym polega koszykówka. Gwarantuję, że za jakiś czas będziemy się coraz bardziej zazębiać i stworzymy zespół z prawdziwego zdarzenia. W końcu razem jako drużyna gramy dopiero trzeci czy czwarty tydzień, a ja sam jestem w Sopocie dopiero od tygodnia.
Zespół został skonstruowany tak, że jestem pan jedynym nominalnym centrem. To wystarczy na ligę?
- Ale jest przecież Lawrence Kinnard, Pawel (Kowalczuk - przyp. M.F.) i Lukasz (Łukasz Ratajczak). Każdy z nich potrafi zagrać w trumnie, każdy z nich jest silny i daje sobie radę w obronie oraz ataku. Myślę, że przez kilka czy kilkanaście minut w meczu każdy z moich kolegów może grać jako środkowy.
Gdy otrzymał pan ofertę z Sopotu, nie pomyślał pan czasem: "A, to ten zespół, który gra w Eurolidze"?
- Nie (śmiech). Dobrze wiedziałem dokąd zmierzam i z kim podpisuję kontrakt. Po prostu obiło mi się o uszy, że mistrz Polski przenosi się do innego miasta, a na jego miejsce powstaje nowy twór. My na Litwie naprawdę interesujemy się koszykówką i tym co się dzieje w zagranicznych ligach. W polskiej też.
Czy to, że Trefl to zupełnie nowy zespół w lidze przeszkadza czy pomaga? Ma to w ogóle jakiekolwiek znaczenie dla was, koszykarzy?
- Nie, kompletnie żadne. Mogę mówić tylko za siebie i dla mnie każda przygoda z nowym klubem to wyzwanie. Wyzwanie, które należy podjąć i pokazać swój charakter. Naszym celem będzie walka w każdym meczu o dwa punkty.
Czasami ta okoliczność, mam na myśli organizowanie klubu od samych podstaw, rodzi dziwne i zabawne sytuacje, tak jak ta w meczu z Basketem. Będąc gospodarze spotkania, wymagane były od was jasne uniformy. Nie mając takich, wyszliście na parkiet w strojach treningowych, a każdy z graczy miał inny numer na spodenkach oraz koszulkach...
- Rzeczywiście, na razie mamy tylko jeden, czarny komplet strojów. Koszulki nie pomagają jednak w odnoszeniu zwycięstw, ani nie przeszkadzają w tym (śmiech). Nie dbam o takie rzeczy, choć sytuacja sama w sobie była zabawa. Do ligi jednak wszystko będzie poukładane.