Mogli czekać na gwiazdę, kupili go już teraz. "To wyszło przypadkowo" [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Rafał Sobierański / Na zdjęciu: Wojciech Kamiński i Billy Garrett
WP SportoweFakty / Rafał Sobierański / Na zdjęciu: Wojciech Kamiński i Billy Garrett

- Na początku nie wiedzieliśmy, że Garrett ma w umowie buy-out. Wszystko wyszło przypadkowo. Agent, z którym pierwszy raz robimy transakcję, nam o tym powiedział. Nie chcieliśmy zwlekać. To szybki, ale przemyślany ruch - mówi trener Legii Warszawa.

Duży transfer w Energa Basket Lidze! Amerykanin William Garrett nie jest już zawodnikiem Suzuki Arki Gdynia, koszykarz nawet nie wypełnił miesięcznego kontraktu. Z opcji but-outu postanowił skorzystać wicemistrz Polski, Legia Warszawa, która wzmacnia skład na dwa ostatnie mecze fazy grupowej w Basketball Champions League (bilans 1:3, awans wciąż jest możliwy) i drugą część sezonu w Energa Basket Lidze.

Legia Warszawa już od kilkunastu dni mocno sprawdzała temat jego pozyskania. Wiemy, że trener Kamiński dzwonił po zawodnikach, którzy grali wcześniej z Garrettem, z pytaniami o opinię ws. Amerykanina. Polski szkoleniowiec usłyszał, że to gracz niekonfliktowy, mocno pracujący na treningach, na dodatek zespołowy, co idealnie pasuje do jego koncepcji.

- Dostałem ofertę takiego zawodnika, który jechał - pod wpływem alkoholu - pod prąd na autostradzie we Włoszech. Teraz ten gracz jest w Rumunii. Z całym szacunkiem, ale nie szukamy takich ludzi. Charakter i kwestie pozaboiskowe są bardzo istotne. Na temat Garretta nie usłyszałem żadnych złych opinii. I to ze strony trenerów i innych zawodników. To po co szukać dalej, skoro nam ten gracz pasuje? - mówi nam Wojciech Kamiński, trener Legii Warszawa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Świątek już znudziło się odpoczywanie


Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Dlaczego Legia Warszawa zdecydowała się na transfer Billy'ego Garretta z Arki Gdynia?

Wojciech Kamiński, trener Legii Warszawa: Odpowiedź jest prosta: po to, by zwiększyć rotację zawodników obwodowych. Mieliśmy z tym problem na początku sezonu, zwłaszcza, gdy wypadł nam z powodu kontuzji Travis Leslie. Była spora wyrwa na pozycjach 2/3. Jakoś sobie radziliśmy grając na dwóch frontach, ale w grudniu tych meczów - o wielką stawkę - jest naprawdę dużo. Dlatego zdecydowaliśmy się na szybki, ale uważam, że przemyślany ruch. Nie chcieliśmy dłużej czekać, bo zależy nam na tym, by jak najlepiej się zaprezentować w dwóch kolejnych meczach fazy grupowej Basketball Champions League. Do tego dochodzi ciężki terminarz w rozgrywkach Energa Basket Ligi.

Dlaczego nie poczekaliście do zakończenia kontraktu Garretta w Arce? Ten kończył się 11 grudnia, czyli za ponad siedem dni. Wtedy trafiłby do was bez odstępnego, które - z tego co usłyszałem - było całkiem spore.

Już wyjaśniam. Może to dziwnie zabrzmi, ale na początku w ogóle nie wiedzieliśmy, że jest taka możliwość. Wszystko wyszło bardzo przypadkowo. Mieliśmy de facto czekać do 10/12 grudnia na zawodnika, ale odezwałem się do agenta Garretta, z którym wcześniej nie miałem do czynienia. Zwróciłem się z zapytaniem, jak skonstruowany jest jego kontrakt i jakie są możliwości po 11 grudnia. On mnie zaskoczył, mówiąc, że jest opcja wcześniejszego wyjścia z umowy. Jak się dowiedzieliśmy, to decyzja po naszej stronie zapadła bardzo szybko.

Jak zareagował szef Jarosław Jankowski?

Działaliśmy wspólnie. Zapytał jedynie: ten gracz pasuje pod względem sportowym? Odpowiedziałem, że tak. Wtedy prezes zaczął rozmawiać z agentem i klubem z Gdyni na temat transferu i spraw finansowym. Negocjacje - z tego co wiem - potoczyły się błyskawicznie.

Czy Legia Warszawa była zainteresowana Garrettem Nevelsem z Trefla Sopot?

Tak. Sondowaliśmy możliwość jego transferu. Natomiast ten gracz byłby droższy od Billy'ego Garretta.

Mam wrażenie, że będzie musiał się pan nieco nagimnastykować, by odpowiednio wdrożyć Billy'ego Garretta do swojego systemu i gry zespołu. To jest zawodnik, który najlepiej czuje się z piłką w rękach, a przecież w Legii są już tacy gracze: Ray McCallum, Łukasz Koszarek czy Devyn Marble. Jest pewna obawa z tego powodu?

Zawsze jest obawa. Natomiast mamy na to przygotowany plan, jak go odpowiednio wdrożyć do zespołu. Na pewno będziemy do tego potrzebny czas, bo każdy widzi, w jakiej formie jest Billy Garrett. Jeszcze nie jest na tym poziomie, na jakim był w Czarnych Słupsk, ale też prawda jest taka, że każdy dzień pracuje na jego korzyść. Z doświadczenia wiem, że zawodnik, który jest w treningu, w miarę szybko dochodzi do optymalnej dyspozycji. Najgorzej byłoby, gdyby wstał z kanapy i do nas przyjechał. Billy od kilku tygodni trenuje w Gdyni, zagrał kilka meczów. Liczę, że ten powrót do formy z zeszłego sezonu szybko nastąpi. A co do gry z piłką.

No właśnie.

To będzie musiał się nią po prostu dzielić. Bez zbędnego holowania i trzymania jej w rękach. Też nie jest tajemnicą, że zmienimy nieco nasz styl grania. Do tej pory graliśmy w takim stylu z pewnych powodów. Teraz trzeba będzie zagrać nieco inaczej, szybciej przechodzić z piłką z obrony do ataku. Nie ukrywam, że mocno liczę na to, iż Garrett pomoże nam w tym elemencie, ale także w kwestii rzutów wolnych. To jest nasza bolączka. Kilka meczów nam uciekło właśnie z tego powodu. Byliśmy mocno niestabilni. On jest znany z tego, że w tych trudnych momentach zdobywa punkty z linii rzutów wolnych.

Legia Warszawa wzmacnia skład. To Billy Garrett
Legia Warszawa wzmacnia skład. To Billy Garrett

Często do Legii Warszawa trafiają zawodnicy z innych polskich klubów bądź tacy, którzy mają przeszłość w PLK. Skąd takie wybory?

To wynika z sytuacji na rynku. Mogę zdradzić, że mieliśmy propozycje kilku innych zawodników. Ale to byli gracze po kontuzjach, co wiązało się z dużym ryzykiem albo gracze, którzy życzyli sobie horrendalnych kwot. Nie było nas na nich stać. Do tego dochodziły sytuacje zachowań pozaboiskowych. Dostałem ofertę takiego zawodnika, który jechał - pod wpływem alkoholu - pod prąd na autostradzie we Włoszech. Teraz ten gracz jest w Rumunii. Z całym szacunkiem, ale nie szukamy takich ludzi. Charakter i kwestie pozaboiskowe są bardzo istotne. Na temat Garretta nie usłyszałem żadnych złych opinii. I to ze strony trenerów i innych zawodników. To po co szukać dalej, skoro nam ten gracz pasuje?

Zaczęliście sezon w słabym stylu, było kilka zaskakujących porażek, a i tak nikogo nie wyrzuciliście ze składu. Skąd w Legii bierze się taka cierpliwość do zawodników? W poprzednim sezonie było podobnie - najlepsza historia to chyba Adam Kemp, który dobrze zaczął grać dopiero w fazie play-off...

Jeżeli ktoś gra poniżej oczekiwań, ale stara się, walczy, i my go wybraliśmy z powodów sportowych, bo widzimy w nim potencjał, to dlaczego mamy go wyrzucać? Nie widzę ku temu powodów. Jeśli ktoś by rozrabiał, tak jak to miało miejsce w poprzednim sezonie, to wtedy reagujemy i kończymy współpracę. Uważam, że na nasz początek sezonu trzeba patrzeć w szerszej perspektywie. Balonik był mocno napompowany, ale chyba nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak to wszystko wygląda. To nie jest tak, że budujesz skład, na papierze wszystko się zgadza i po dwóch tygodniach grasz super koszykówkę. To jest proces. Na dodatek u nas dwóch ważnych Polaków: Łukasz Koszarek i Grzegorz Kulka wrócili do normalnego treningu na 10 dni przed pierwszym meczem. To musiało się odbić na naszej grze. Niestety. Nie da się tego tak szybko nadrobić. Trzeba mieć do nich i do innych zawodników cierpliwość.

Nie mogę o to nie zapytać. Geoffrey Groselle. Czy jego forma idzie do góry?

Tak! Wiem, że jemu wiele osób sporo zarzucało, ale widziałem jego pracę i determinację na treningach. Stara się, chce, walczy ze sobą na treningach i meczach. Nie zawsze mu wychodziło, ale trzeba pamiętać, że jesteśmy tylko ludźmi. Czasami są lepsze i gorsze dni, są też inne powody słabszej dyspozycji, a o tym kibice czasami nie wiedzą. Jest potrzebna cierpliwość, ale to też ryzyko. Bo ja - jako trener - mogę być cierpliwy w stosunku do zawodników, a prezes wcale nie musi być cierpliwy w stosunku do trenera.

Pan tego nie odczuł na własnej skórze?

Nie.

Karol Wasiek, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
Show trenera na konferencji. "Zastal nadal mi nie zapłacił"
Ivica Radić: Anwil? To było szaleństwo. Zastal? Idę do sądu
Sporo w niego zainwestowali. W Polsce stał się gwiazdą
Amerykanin nie ukrywa: Jestem jedną z gwiazd ligi

Komentarze (0)