Śląsk króluje w Polsce. Ma najlepszego gracza w lidze?

Materiały prasowe / Andrzej Romański / Energa Basket Liga / Na zdjęciu: Jeremiah Martin
Materiały prasowe / Andrzej Romański / Energa Basket Liga / Na zdjęciu: Jeremiah Martin

WKS Śląsk jest najlepszą drużyną w kraju, wrocławianie jak na razie nie przegrali żadnego spotkania, nadspodziewanie łatwo ogrywają kolejnych rywali. Lider Jeremiah Martin jest mocnym kandydatem na MVP ligi.

Nie można wykluczyć scenariusza, że WKS Śląsk Wrocław (obecny mistrz Polski) nie przegra spotkania w I rundzie Energa Basket Ligi. Do jej zakończenia zostały cztery kolejki, a wrocławianie trzy mecze rozegrają na własnym parkiecie. Najpierw zmierzą się z Suzuki Arką, później podejmą Stal (hit świąteczny), Zastal (mecz noworoczny) i na koniec udadzą się w podróż do Łańcuta (starcie z beniaminkiem - Sokołem). Terminarz całkiem sprzyjający, by zgarnąć komplet zwycięstw w I rundzie PLK. To byłby ogromny sukces zespołu prowadzonego przez Andreja Urlepa. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę problemy kadrowe, z jakimi Słoweniec musi się zmagać niemal od początku sezonu.

Z gry wypadali już Justin Bibbs, Ivan Ramljak (obaj byli najdłużej poza rotacją), Aleksander Dziewa, Łukasz Kolenda czy Arciom Parachouski. A podczas ostatniego spotkania z Treflem Sopot kontuzji nabawili się podstawowi zawodnicy: Conor Morgan i Jakub Nizioł. Nawet bez tych dwóch graczy, Kolendy i Bibbsa, drużyna stanęła na wysokości zadania i pewnie pokonała wicelidera tabeli 88:74. Śląsk w tym meczu - po raz kolejny w tym sezonie - pokazał, że jest najlepszą drużyną w kraju.

Rywalom trudno zbliżyć się do tego poziomu zespołowości (3. najlepszy atak w lidze - statystyki zaawansowane) i agresywności w obronie (2. najlepsza defensywa w lidze). Wrocławianie wytrącają przeciwnikom atuty z rąk, tak też było w ostatnią niedzielę w Ergo Arenie. Mecz zaczęli od... 22-punktowego prowadzenia, dając Treflowi solidną lekcję. Co prawda sopocianie wrócili do meczu, ale stracili sporo sił i w końcówce znów byli bezradni na tle dobrze grających podopiecznych Urlepa.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: rzucał przez całe boisko. Pięć razy. Coś niesamowitego!

- Śląsk był lepszy w tym meczu od pierwszej do ostatniej minuty. Na każde nasze rozwiązanie mieli gotową odpowiedź. Fizycznie nas zniszczyli. To dla nas to jest świetna lekcja, z której musimy wyciągnąć odpowiednie wnioski. Musimy nauczyć się grać przeciwko takim zespołom. Śląsk to w tym momencie najlepsza drużyna w kraju, która na co dzień rywalizuje też w EuroCupie, bardzo mocnych i prestiżowych rozgrywkach europejskich. To procentuje na polskich parkietach - mówi Żan Tabak, trener Trefla Sopot.

- Jestem dumny z zawodników, z jaką determinacją i poświęceniem zagrali w tym spotkaniu. Pierwsza kwarta była najlepsza w naszym wykonaniu w tym sezonie. Później niestety o sobie dały znać problemy kadrowe i wąska rotacja. Nie mieliśmy drugiego rozgrywającego. Ale każdy dał z siebie 100 procent, dlatego wygraliśmy mecz z Treflem Sopot - komentuje Andrej Urlep, trener WKS-u Śląska Wrocław.

Mają najlepszego zawodnika w lidze?

Klasą samą w sobie podczas niedzielnego spotkania był Amerykanin Jeremiah Martin, na którego Trefl Sopot (i nie tylko w PLK) po prostu nie umiał znaleźć recepty. Trener Żan Tabak szukał różnych rozwiązań, ale żaden z obrońców nie był w stanie powstrzymać jego ofensywnych poczynań. To był prawdziwy popis 26-letniego zawodnika, który zanotował 30 punktów (9/12 za dwa), 10 asyst, 6 zbiórek i 3 przechwyty, co przełożyło się na eval na poziomie 42 (rekord sezonu). Z nim na parkiecie Śląsk był +24.

Przedstawiciele PLK po raz czwarty w tym sezonie wybrali go do najlepszej piątki danego tygodnia, Amerykanin został także uznany najlepszym graczem ostatnich dni w polskiej lidze. Całkowicie zasłużenie. Gdyby nie jego świetna postawa, Śląsk miałby problemy z pokonaniem sopockiego zespołu.

- To bardzo dobry zawodnik, który ma spory arsenał ofensywny. Na dodatek - przy takiej linii sędziowania (kryteria oceny) - jest go bardzo trudno powstrzymać. Praktycznie przy każdej penetracji, gdzie jest kontakt z rywalem, jest odgwizdywane przewinienie. On to potrafi wykorzystać - przyznaje Żan Tabak.

Jeremiah Martin - po podpisaniu kontraktu w Śląsku - musiał "wejść w buty" Travisa Trice'a, który powędrował do ligi hiszpańskiej. "TT" był ulubieńcem wrocławskiej publiczności, która zachwycała się jego występami. Martin, absolwent uczelni Memphis, do Polski przyjechał jako były gracz NBA. Tam rozegrał 21 meczów: 12 w Brooklyn Nets (trzy w fazie play-off) i dziewięć w Cleveland Cavaliers.

Występy w eurocupowym Śląsku Wrocław są dla niego kolejnym krokiem w karierze. Może pokazać się na dużej scenie i - podobnie jak Trice - podpisać później kontrakt w silniejszym klubie za większe pieniądze.

Jeremiah Martin błyszczy w PLK
Jeremiah Martin błyszczy w PLK

Na polskich parkietach Martin radzi sobie wybornie, ze średnią 20,7 pkt na mecz jest drugim najlepszym strzelcem. 9 z 10 spotkań kończył z dwucyfrową zdobyczą, miał dwa mecze z 30 i więcej pkt na koncie. Ma drugi najwyższy wskaźnik (eval) w lidze, ustępuje pod tym kątem jedynie Damianowi Kuligowi. I to właśnie o tych dwóch graczach mówi się, że są najlepszymi w lidze. Są tacy, którzy typują do tego miana właśnie Martina ze Śląska, podkreślając fakt, że wrocławianie jeszcze w lidze nie przegrali. Dodają, że to duża zasługa 26-letniego Amerykanina.

- Jeremiah Martin udowadnia, że latem dokonaliśmy dobrego wyboru. Pokazuje, że jest graczem opanowanym, który świetnie rozgrywa najważniejsze fragmenty spotkań, mam nadzieję, że utrzyma to do końca sezonu - mówił ostatnio Andrej Urlep.

Co różni Martina i Trice? Na pewno rzut z dystansu. MVP minionego sezonu nie miał z tym żadnego problemu, potrafił trafić nawet z ośmiu metrów. Był w tym elemencie piekielnie skuteczny. Z Martinem jest nieco inaczej, co rywale próbują to wykorzystywać, choć trener Urlep podkreślał, że 26-letni gracz nie jest "słabym shooterem".

Dwa różne światy

O ile Śląsk można wychwalać pod niebiosa za grę w polskiej lidze, to tego samego nie można powiedzieć o występach w EuroCupie. To dwa kompletnie inne światy, które nie mają ze sobą punktów stycznych. W renomowanych europejskich rozgrywkach wrocławianie przegrali jak dotąd wszystkie osiem spotkań, są jedyną drużyna, która nadal nie zaznała smaku zwycięstwa. Podopieczni Urlepa mieli swoje szanse, ale w końcówkach brakowało im zimnej głowy i dobrych decyzji.

W tym też nie pomagała bardzo wąska rotacja, którą miał trener Urlep od początku sezonu. Przez kilka meczów wrocławianie grali 7-8 zawodników. I mimo determinacji i zaangażowania, trudno jest rywalizować z dużo mocniejszymi zespołami, które na dodatek dysponują 12-14 graczy.

- To był dla nas bardzo trudny mecz, bo rozgrywaliśmy go dwa dni po wymagającym spotkaniu w polskiej lidze. Niestety kontuzje bardzo zawężają nam rotacje. Mieliśmy dobre tylko niektóre minuty - powiedział Urlep po przegranym meczu z Hapoelem Vegan Friendly Tel Awiw (73:103). To była ósma porażka Śląska w tych rozgrywkach.

Często mówi się, by skutecznie grać na dwóch frontach, to trzeba dysponować szerokim i jakościowym składem. Wiele polskich drużyn w ostatnich latach przekonało się o tym "na własnej skórze". Teraz tego doświadcza Śląsk Wrocław. Inna sprawa, że EuroCup to bardzo wysoka półka pod względem finansowym i sportowym. Wrocławianie próbują się z tym mierzyć, ale niestety nie idą za tym wyniki, których polskim drużynom bardzo brakuje w Europie.

Karol Wasiek, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
Bójka w barze i jazda pod prąd. Teraz mógł trafić do Polski
Ivica Radić: Anwil? To było szaleństwo. Zastal? Idę do sądu
Sporo w niego zainwestowali. W Polsce stał się gwiazdą
Cesnauskis: Liga jest zwariowana. Schenk? Pasuje na przywódcę

Komentarze (0)