Andrzej Pluta, syn legendy: Zabrać od taty rzut

Materiały prasowe / Andrzej Romański / Energa Basket Liga / Andrzej Pluta jr i Żan Tabak
Materiały prasowe / Andrzej Romański / Energa Basket Liga / Andrzej Pluta jr i Żan Tabak

- Cały czas jestem porównywany do taty. Mocno to odczułem na własnej skórze trzy lata temu, gdy przyjechałem do Włocławka po przygodzie w Hiszpanii. Mamy świetne relacje, razem trenujemy, ale chcę iść swoją drogą - mówi Andrzej Pluta jr.

[b]

Karol Wasiek, dziennikarz WP SportoweFakty: Jak to jest być synem legendy polskiej koszykówki? To bardziej pomaga czy jednak przeszkadza?[/b]

Andrzej Pluta jr, syn Andrzeja Pluty, koszykarz Trefla Sopot i reprezentacji Polski: Są plusy i minusy. Z jednej strony jest mi bardzo miło, że ludzie nadal pamiętają tatę, wspominają jego karierę i wszystkie osiągnięcia. Sam często dostaję sporo wiadomości na jego temat. To super uczucie. Druga strona medalu jest taka, że cały czas jestem porównywany do taty. Mocno to odczułem na własnej skórze trzy lata temu, gdy przyjechałem do Włocławka po przygodzie w Hiszpanii. Wtedy byłem na zupełnie innym etapie kariery, a niektórzy wymagali ode mnie tego, bym wszedł w buty mojego taty.

Pan chce w te buty wskoczyć czy jednak podążać swoją drogą?

Gdyby tak się udało od taty zabrać rzut... Nie ukrywam, że na to bym się nie obraził (śmiech). Chcę iść swoją drogą, oczywiście jestem z nim w stałym kontakcie, sporo rozmawiamy, słucham jego rad i wskazówek.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak się bawili argentyńscy piłkarze. Był tam też Messi

Jak często ze sobą rozmawiacie? Jak wyglądają takie rozmowy?

Mamy świetne relacje w całej rodzinie. Bardzo często - za pomocą połączenia wideo - do siebie dzwonimy i rozmawiamy na różne sprawy. Wymieniamy się opiniami na temat koszykówki czy życia codziennego. Tata - tak jak mówiłem - udziela mi sporo rad, z czego staram się korzystać podczas treningów i meczów. Jest się od kogo uczyć.

Tata bardziej chwali czy jednak gani?

To zależy od meczu czy sytuacji na boisku. Nie ukrywam, że bardzo często analizujemy poszczególne akcje w danych spotkaniach. Tata mi mówi, co mogłem zrobić w tej czy w innej sytuacji. "Uważaj na tę kwestię, bądź bardziej cierpliwy, rozejrzyj się" - to są konkretne wskazówki.

Pamiętam, że gdy byłem zawodnikiem Astorii i zagrałem świetny z mecz z Arką, w którym zdobyłem 31 punktów, to tata do mnie zadzwonił i zapytał: "Andrzej, co dzieje się z rzutami wolnymi?" Podobnie było w tym sezonie, gdy rodzina przyjechała na święta do Sopotu. To było po meczu we Włocławku, w którym rzuciłem rzut na zwycięstwo. Mama na dzień dobry zapytała mnie jednak: "jakim cudem popełniłeś takie straty w końcówce?"

Pozostańmy przy tym meczu we Włocławku. Wtedy tata był honorowany podczas tego spotkania w Hali Mistrzów, a pan trafił trójkę na zwycięstwo. Pamiętam, że trener Przemysław Frasunkiewicz mówił później, że tak tworzą się legendy. Piękny obrazek!

Nie mogłem sobie tego lepiej wymarzyć. To kapitalne przeżycie, choć nie ukrywam, że trudno było o 100-procentową koncentrację. Nie było łatwo. Byłem nieco rozchwiany emocjonalnie, gdy patrzyłem na te wszystkie obrazki. Cieszyłem się, że kibice wciąż pamiętają tatę, a klub tak pięknie zadbał o oprawę. Pamiętam, że gdy wychodziłem z szatni na drugą połowę, to tata rzucał wolne. Trafił 9 na 10. Później miałem to w głowie, ale na końcu super wyszło, bo udało się ten ostatni rzut trafić.

Andrzej Pluta był honorowany w trakcie meczu Anwil - Trefl
Andrzej Pluta był honorowany w trakcie meczu Anwil - Trefl

Nadal razem w wakacje trenujecie?

Tak. To dla mnie bardzo cenny okres, bo mogę podpatrzeć, w jaki sposób tata składa się do rzutu. Ma nienaganną technikę, chciałbym to od niego wziąć, choć nie jest łatwo, o czym przekonuję się w różnych konkursach rzutowych. Nadal z nim przegrywam.

Jak wyglądają takie konkursy?

Oddajemy po 10 rzutów z różnych pozycji. By wygrać lub zremisować z tatą, muszę najczęściej trafić dziesięć rzutów. Czasami się zdarzy, że spudłuje jeden rzut. Nie pamiętam, kiedy spudłował dwa rzuty.

Czym tata zajmuje się na co dzień?

Jest trenerem personalnym od koszykówki. Wraz z mamą prowadzą treningi indywidualne na Śląsku, są bardzo zadowoleni. Mają swoich zawodników, organizują także campy. Cieszą się, że koszykówka nadal pełni ważną rolę w ich życiu. Tata nie ukrywał, że zawsze chciał pełnić rolę trenera w koszykówce młodzieżowej, by przekazywać swoją wiedzę i doświadczenie. Dobrze się w tym czuje. Nawet w Hiszpanii pełnił rolę asystenta pierwszego trenera w grupach młodzieżowych. Tam się wiele nauczył i teraz chce to też przekazać na polskim rynku.

Czytał pan książkę taty: "Rzut z dystansu"?

To zabawne, bo zacząłem ją, ale... nie skończyłem. Ale oczywiście znam te wszystkie opowieści, w kilku nawet miałem przecież swój udział. Muszę powiedzieć, że tata w książce naprawdę dużo zdradził, nawet przedstawił kilka tych pikantnych opowieści. Słyszałem, że ludziom się ta książka podobała, dobrze się ją czytało.

Ja z tej książki zapamiętałem takie trzy główne hasła: praca, pasja i ogromne zaangażowanie. To przewija się niemal na każdym kroku.

Tak. Od najmłodszych lat rodzice powtarzali mi, że praca i profesjonalizm to są dwie najważniejsze kwestie, którymi mam się w życiu kierować. "Talent to jedno, ale praca jest najważniejsza. Tylko wtedy będziesz mógł spojrzeć w lustro i być zadowolonym z siebie, ale też zobaczysz, gdzie są twoje limity" - słyszałem.

Czy w tych czasach, gdzie młodzi mają dostęp do wszystkiego, da się tak tytanicznie pracować?

Tak. Jestem pewien, że gdyby tata grał i funkcjonował w sporcie w tych czasach, to też znakomicie by sobie radził. To kwestia etyki pracy i profesjonalizmu. On - od zawsze - znał swoje priorytety, wiedział, jak ma pracować, by to przyniosło zamierzone efekty. Ja - na bazie jego doświadczeń - staram się działać bardzo podobnie.

Czyli był pan skazany na koszykówkę?

Tak, bo przecież mama też grała w koszykówkę i to na dobrym poziomie. Do dzisiaj jest zresztą przy tym sporcie. Pamiętam, gdy miałem 13-14 lat to często graliśmy 1x1 i... miałem problemy, by ograć mamę.

Dlaczego w 2014 roku całą rodziną przenieśliście się do Hiszpanii? Co o tym zadecydowało? Był pan przecież wtedy ważną postacią w zespole TKM-u Włocławek, miał pan tam sporo znajomych, chodził do szkoły.

To była inicjatywa rodziców, ale nie było tak, że postawili mnie przed faktem dokonanym. Przyszli i zapytali, co o tym sądzę. Nie będę ukrywał, że w wieku 14 lat bałem się wyjazdu do Hiszpanii. Dobrze czułem się we Włocławku, miałem tam kolegów, na dodatek wygraliśmy mistrzostwo Polski. Było mi wygodnie w Polsce. Ale z drugiej strony czułem, że taka decyzja może w przyszłości zaprocentować, dlatego powiedziałem rodzicom: "tak, róbmy to". Dla mnie koszykówka jest najważniejsza, robię wszystko, by każdego dnia stać się jeszcze lepszym graczem. Reszta się dla mnie nie liczy.

Dlaczego wybór padł na Hiszpanię?

Wszystko zaczęło się od Bartka Pietrasa, który w tamtym czasie był w juniorskich grupach Estudiantes Madryt. Mieliśmy dobre relacje z jego rodziną, moi rodzice usłyszeli wiele ciepłych słów na temat rozwoju Bartka w Hiszpanii i dlatego też zdecydowaliśmy się na tę opcję. Rozpatrywaliśmy także wyjazd na Litwę, ale ostatecznie wybór padł na Hiszpanię.

Andrzej Pluta w meczu z Arką trafił osiem razy za trzy
Andrzej Pluta w meczu z Arką trafił osiem razy za trzy

Jak wyglądały początki w Hiszpanii?

Nie było łatwo. Przyjechaliśmy na testy do Estudiantesu, by tamtejsi trenerzy ocenili, czy jesteśmy w stanie trenować na takim poziomie. W Madrycie spędziliśmy rok, później przenieśliśmy się na trzy lata do Sewilli. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że wyjazd do Hiszpanii był strzałem w dziesiątkę. Cudowne doświadczenie, świetne wspomnienia. Miałem możliwość funkcjonować w najlepszej lidze w Europie.

Jako samo funkcjonowanie w obcym kraju?

Było ciężko. Dziwnie się czułem w szkole. Nie znałem hiszpańskiego, trudno mi było cokolwiek powiedzieć i zabrać głos w różnych sprawach. Pamiętam, że brylowałem na języku angielskim. To był jedyny przedmiot w języku, który był mi wcześniej znany. Po hiszpańsku szło mi ciężko, ale z pomocą przyszli moi rodzice, którzy znaleźli Polkę z 20-letnim stażem w Hiszpanii. Ona na co dzień uczyła w szkole, pamiętam, że 2-3 razy w tygodniu przychodziła do nas do domu i uczyła nas hiszpańskiego. Bardzo mi dużo pomogła, za co jej dziękuję. Pod koniec pierwszego sezonu było już z górki. Umiałem płynnie mówić, komunikowałem się z kolegami z drużyny.

Na jakie elementy koszykarskie Hiszpanie zwracają największą uwagę podczas rozwoju i wychowywania młodych zawodników?

Pamiętam, że bardzo dużo biegaliśmy na treningach. Hiszpanie dużo uwagi poświęcają intensywności. Koszykówka jest tam bardzo szybka i dynamiczna. Wszystko dzieje się dużo szybciej niż w Polsce. Mam na myśli intensywność czy podejmowanie decyzji na boisku. Nie ma momentów zawahania, cały czas trzeba też radzić sobie z dużą presją, co akurat korzystnie wpływa na rozwój młodych zawodników. Hiszpanie skupiają się też na podstawach: podawaniu, kozłowaniu czy dryblingu. Im lepiej przyswoisz te podstawy, tym łatwiej jest ci później osiągnąć sukces.

Nie wszyscy może to pamiętają, ale pan spotkał się z Żanem Tabakiem już w Hiszpanii.

Tak. Na początku miałem nieco obaw związanych z tym, że taki trener jest w Cajasol Sewilla. Bałem się go trochę. Nie będę ukrywał. Pamiętam, że na pierwszych treningach - w wieku 16 lat - pokazałem się z całkiem niezłej strony w obronie, byłem agresywny, trafiłem też coś w ataku. Trener włączył mnie do szerokiego składu pierwszej drużyny, załapałem się na kilka sparingów. Miałem swoje minuty. Później trener dał mi szansę zadebiutować w ACB, co było dla mnie ogromnym wydarzeniem. To było podczas meczu w Walencji. Wiele się od trenera Tabaka nauczyłem.

Czy trener Tabak zmienił się na przestrzeni lat?

Uważam, że nie. Dalej trzyma się tych samych zasad, dyscyplina na treningach jest na podobnym poziomie. Trener Tabak - co mi się osobiście bardzo podoba - wszystkich zawodników traktuje tak samo. Nie ma różnicy, czy dany gracz ma 31 lat czy 18. Każdego obowiązują te same zasady. Nie ukrywam, że jak do mnie przed sezonem zadzwonił, to od razu się zdecydowałem. Nie wahałem się. Chciałem rozwinąć swoje umiejętności pod jego skrzydłami.

Dlaczego pobyt w Hiszpanii zatrzymał się na sześciu latach?

Miałem wtedy 20 lat i rozgrywałem drugi sezon jako senior w LEB Oro (drugi poziom rozgrywkowy w Hiszpanii). Niestety wtedy wybuchła pandemia i życie w Hiszpanii mocno się zmieniło. Obowiązywały bardzo mocne restrykcje. Było jasne, że liga ACB ruszy, ale już przy lidze LEB Oro był wielki znak zapytania. Finalnie wystartowano tam z dużym opóźnieniem, a w Polsce - dla porównania - wszystko zaczęło się bardzo szybko (przełom sierpnia i września). Z racji tego, że przyszłość w Hiszpanii była niepewna, to skusiłem się na powrót do Polski i do Włocławka, mimo że pierwszą ofertę z Polski otrzymałem z MKS-u Dąbrowa Górnicza. Choć... tą decyzją nieco sam siebie zaskoczyłem.

Dlaczego? Czy kontrakt w Anwilu w tamtym czasie nie był skokiem na zbyt głęboką wodę?

Gdyby nie sytuacja z koronawirusem, to dalej bym grał w Hiszpanii. To mój cel. Bardzo mi się tam podobało pod względem sportowym i życiowym. Anwil? Powiem tak: teoria i praktyka nie poszły w tę samą stronę. Przed sezonem były poczynione pewne ustalenia, później poszło to w zupełnie inną stronę. Nie na to się umawiałem. Trudno. Tak wyszło.

Czy wtedy zderzył się pan z historią i legendą taty?

Tak. Byłem na to przygotowany, zdawałem sobie sprawę, że ludzie będą ode mnie wymagać. Niektórzy zapomnieli o tym, że moja gra mocno różni się od stylu taty. Nie jesteśmy takimi samymi zawodnikami. Zdaję sobie sprawę ze swoich umiejętności, wiem, w których elementach jestem mocny i co potrafię zrobić na boisku. Gdy to wychodzi, jestem szczęśliwy i to daje takiego kopa do jeszcze cięższej pracy.

Gdzie będzie Andrzej Pluta za kilka lat?

Mam swoje marzenia, ale staram się nie wybiegać zbyt daleko do przodu. Skupiam się na tym, co jest tu i teraz. Cieszę się, że ta "koszykarska podróż" trwa. Każdy dzień jest dla mnie wielką frajdą. Robię to, co kocham. Oby jak najdłużej.

Karol Wasiek, dziennikarz WP SportoweFakty

Zobacz także:
Nazywają go "kopią Florence'a". Sporo mu płacą
Chcieli go już dwa lata temu. Teraz odmówił Rosjanom. "Tam mógł zarobić więcej"
Żan Tabak. Gra na swoich warunkach [OPINIA]
Nikt nie pisnął słówkiem. Tak podpisali dużą umowę

Komentarze (0)