Przeciwnicy Asseco Prokomu w Eurolidze: Armani Jeans Mediolan, czyli walcząc o powrót do elity

Zbyt silna by popaść w przeciętność, lecz zbyt słaba by zdobywać o najwyższe laury - takimi słowami charakteryzuje się we Włoszech Armani Jeans Mediolan, aktualnego wicemistrza Włoch. Drużyna objęta mecenatem projektanta Giorgio Armaniego od kilkunastu lat walczy o powrót do europejskiej czołówki oraz o mistrzostwo kraju. W środę zaś ekipa Piero Bucchiego zmierzy się z Asseco Prokomem Gdynia w meczu 3. kolejki Euroligi.

Armani Jeans Mediolan, trzeci przeciwnik Asseco Prokomu Gdynia w sezonie 2009/2010 Euroligi, to spadkobierca tradycji wielkiej Olimpii Mediolan, złożonej przez zafascynowanego koszykówką, lokalnego biznesmana Adolfo Bogoncellego w roku 1936. Co ciekawe, o tym jaką Włosi przywiązują wagę do barw klubu - bieli i czerwieni - świadczy fakt, że nawet ekstrawagancki i lubiący nowatorstwo Giorgio Armani, aktualny właściciel, nie zdecydował się na zmianę staroświeckiego wizerunku w momencie, gdy w roku 2004 przejął stery w klubie. Ciekawostką jest fakt, iż klub przez swoich fanów nazywany jest "Scarpette Rosse", czyli "Małe czerwone buty" a wzięło się to z faktu, że w latach 60-tych ówczesna drużyna z Mediolanu jako pierwsza w Europie zaczęła importować dla swoich koszykarzy buty marki Converse ze Stanów Zjednoczonych. Najczęściej były one w kolorze czerwonym...

Również z początkiem istnienia Olimpii wiąże się interesująca historia. Z powodu ogólnego braku zainteresowania koszykówką we Włoszech, mediolańska drużyna zaczęła swoją przygodę z w najwyższej klasie rozgrywkowej bez zmagania się w niższych ligach i od samego początku stała się krajową potęgą, o czym świadczą cztery tytuły mistrzowskie w pierwszych czterech latach. I choć sukcesy te wzmogły apetyt na kolejne, na następne trofeum w rodzimej lidze fani zespołu musieli czekać jednak do roku 1950, lecz ich wytrwałość została sowicie nagrodzona w postaci kolejne cudownej, tym razem pięcioletniej mistrzowskiej passy.

Warto wspomnieć, że dotychczas w zespole występowali sami rodzimi gracze, a pierwszy obcokrajowiec został sprowadzony do Mediolanu w roku 1957 - był nim Ronny Clark, choć w niedługim czasie dołączył do niego George Bon Salle, który notabene grywał również w baseball na pozycji miotacza. W tym też roku zmieniona została nazwa na Simmenthal Mediolan. W okresie długoletniego mecenatu tej firmy (1955/73), drużyna z Lombardii wywalczyła aż 10 Mistrzostw Włoch i dwa Puchary krajowe, choć najważniejszy sukces przyszedł w roku 1966. Dzięki fenomenalnej postawie ściągniętego zza oceanu Billa Bradley’a (kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych w roku 2000!) oraz innych gwiazd, czyli Nane Vianello i Sandro Riminucciego, Simmenthal okazał się najlepszą drużyną Europy ogrywając m.in. Real Madryt czy Ignis (później Pallacanestro) Varese - swego największego, lokalnego rywala.

Pasmo sukcesów zakończyło się jednak wraz z wycofaniem się Simmenthalu. Sponsor drużyny podjął taką decyzję, gdyż kibice klubu zwarli się razem przeciwko odejściu od pierwotnej nazwy "Olimpia", demonstrując pod klubem i siedzibą firmy. Fanów nie przekonywały nawet seryjnie zdobywanie trofeów ani obecność w zespole gwiazd - Arta Kenney’a, Renzo Bariviery czy Giorgio Giomo. Bez mocnego zastrzyku finansowego, ekipa z Mediolanu (już jako Cinzano) przez długie lata zdobyła jedynie Puchar Saporty.

Wszystko zmieniło się wraz z zatrudnieniem amerykańskiego szkoleniowca Dana Petersona pod koniec lat 70-tych oraz transferami takich koszykarzy jak Mike D’Antoni czy Mike Silvester. Kiedy zaś do ekipy trenera Petersona dołączyła jedna z największych gwiazd w historii włoskiego basketu - Dino Meneghin - drużyna z miejsca zdobyła Mistrzostwo Włoch (1982). Wszystko co najlepsze, przyszło jednak pod koniec lat 80-tych. Do dwóch liderów: obecnego na ławce trenera Petersona oraz grającego na parkiecie skrzydłowego Meneghina, dołączyli Amerykanie Bobby McAdoo i Joe Barry Carroll. Mieszanka ta zaowocowała triumfem w Pucharze Koraca w roku 1985 oraz powrotem na najważniejszy tron europejski po 21 latach przerwy - tron Euroligi. Dodatkowo, tytuł w tych rozgrywkach został obroniony i w następnym sezonie (1988), a i na krajowym podwórku próżno było szukać drużyny, która mogłaby przeciwstawić się mediolańczykom (mistrzostwa w latach 1985, 86-87 i 89 oraz Puchary Włoch 86 i 87).

Zgodnie z falową historią klubu, po latach tłustych musiały nastąpić chude. I to pomimo, że w zespół bardzo zainwestował kolejny nabywca - Bepi Stefanel, a w drużynie pojawiły się kolejne gwiazdy w postaci Aleksandara Djordjevicia, Gregora Fucki, Alessandro de Pola czy Nando Gentile, na większy sukces trzeba było czekać dobrych kilka lat, gdyż dopiero w roku 1993 drużyna, pod nową nazwą Recorao, wygrała Puchar Koraca. Trzy lata później udało się spełnić wielkie marzenia szefostwa klubu - zgarnąć dublet (Mistrzostwo i Puchar Włoch) w sześćdziesiątą rocznicę powstania Olimpii. Faktem jest, iż sukcesy te w żadnej mierze nie są w stanie konkurować z tymi sprzed kilku dekad.

Od drugiej połowy lat 90-tych klub usilnie próbuje wrócić do elity zespołów LEGA 1. Trzynaście lat minęło od ostatniego triumfu w jakichkolwiek rozgrywkach, zmienili się trenerzy oraz zawodnicy zespołu, a nawet właściciele, lecz żadna zmiana nie dała wymiernych skutków. Od roku 2004, klub jest własnością wspomnianego projektanta mody, Giorgio Armaniego, który powierzył odbudowę potęgi jednemu z najlepszych włoskich trenerów - Piero Bucchiemu. W zeszłym sezonie szkoleniowiec ten sprawił, iż Armani Jeans włączyło się w walkę o główne trofeum ligi, choć w starciu z Montepaschi Siena przegrało z kretesem i musiało zadowolić srebrnym medalem.

W obecnym składzie próżno jednak szukać gwiazd takich, jakie grały w przeszłości, choć impuls w postaci dodatkowych pieniędzy na transfery zaowocował całkiem niezłymi ruchami działaczy. Wicemistrzowie Włoch pozyskali dwóch bardzo wartościowych Litwinów, znanych z występów na EuroBaskecie Marjonasa Petraviciusa (z Lietuvosu Rytas) i Jonasa Maciulisa (z Żalgirisu). Prosto z NBA do Mediolanu przybył za to Alex Acker, a z Dynamo Moskwa - Hollis Price. Nie zapomniano także o podkupieniu lokalnych rywali: Massimo Bulleri przyszedł z Benettonu Treviso a Morris Finley z Montepaschi. I choć transfery te z pewnością mogą sprawić, że walka o triumf na krajowym podwórku nieco się wyrówna, to o sukcesach w Eurolidze mowy być nie może. Obecni gracze są solidni, a to oznacza półkę niższą o co najmniej jedną klasę, niż ich poprzednicy sprzed kilkunastu lat. A przecież nawet oni nie podbili Europy.

Komentarze (0)