New Jersey Nets - obraz nędzy i rozpaczy

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Na początku obecnego tysiąclecia New Jersey Nets należeli do ścisłej czołówki NBA. W 2002 i 2003 roku awansowali nawet do wielkiego finału. Nikt już teraz o tym nie pamięta. Zespół z East Rutherford z bilansem 0-17 przeszedł do niechlubnej historii ligi.

W tym artykule dowiesz się o:

Ktoś jeszcze pamięta czasy kiedy w New Jersey Nets występowali Jason Kidd, Kenyon Martin i Richard Jefferson, a drużyna wygrywała po czterdzieści kilka meczów w sezonie i regularnie kwalifikowała się do play off? Lata 2002 i 2003 to niezapomniane sezony drużyny, która odprawiała z kwitkiem wszystkich rywali na Wschodzie i zatrzymywała się dopiero na potentatach z Zachodu.

Te czasy to już jednak przeszłość. Z roku na rok zespół tracił swoje największe gwiazdy, a następców próżno szukać w składzie. Kidd zdecydował się na grę w Dallas, Martin wzmocnił Denver, a tonący już statek opuścili czym prędzej Carter (Orlando) i Jefferson (San Antonio). Ekipa prowadzona przez Lawrence'a Franka od 2006 roku wygrywała coraz mniej spotkań, odpowiednio 49, 41, a ostatnio dwukrotnie 34.

Nets po serii regularnych występów nie zaczęli nawet kwalifikować się do play off, co przecież było wcześniej "oczywistą oczywistością". Przeprowadzki kolejnych liderów oraz niezbyt trafiona polityka transferowa nie mogły skończyć się inaczej. Nikt chyba jednak nie przypuszczał, że New Jersey upadnie aż tak nisko. Na samo dno ligi.

Od początku obecnego sezonu team Franka grał mizernie, a na dodatek trapiły go kontuzje. Tylko czterech zawodników rozegrało wszystkie 17 spotkań w bieżących rozgrywkach! Szczególnie widoczny był brak Devina Harrisa, najlepszego strzelca zespołu z poprzedniego sezonu. Kilka meczów pauzował także sprowadzony z Orlando Courtney Lee, a wielka nadzieja z Chin Yi Jianlian z powodu kontuzji kolana nie gra już od miesiąca.

Fatalna postawa ma także swoje odzwierciedlenie w statystykach. Nets notują średnio w każdym meczu ledwo 85,6 punktu, co jest najgorszym wynikiem w NBA (Phoenix średnio 112), oraz prezentują słabiutką skuteczność w rzutach z gry - 40,4 proc., co również plasuje ich na szarym końcu (Phoenix 50,7 proc.).

- Nie życzę tego nikomu. To naprawdę trudna rzecz - mówił w niedzielę Kobe Bryant, który wraz z kolegami pokonał New Jersey, co było równoznaczne z 17. porażką tej ekipy z rzędu. W środę na wschodnie wybrzeże zawita Dallas Mavericks i jeśli wygra, to Nets wysuną się na samodzielne prowadzenie w tym jakże niechlubnym rankingu. - Nie chcę być z tym utożsamiany. To jedyny rekord, który nie chcesz, aby był twoim udziałem - mówił Harris.

To właśnie w nim i Brooku Lopezie (18,4 punktu i 9,1 zbiórki) upatruje się największą siłę zespołu. Czy to jednak wystarczy do przełamania historycznego już impasu? Miejmy nadzieję, bo szkoda patrzeć na spuszczone głowy młodych i ambitnych koszykarzy z East Rutherford. Minnesota Timberwolves przerwała w niedzielę serię 15 kolejnych porażek, a szczęśliwy Ryan Gomes nie posiadał się z radości. Oby w środę w New Jersey choć na chwilę zapanował podobny nastrój.

Źródło artykułu: