Igor Griszczuk: Będziemy się mobilizować

Trzeci mecz finałowy był bliźniaczo podobny do drugiego spotkania rozgrywanego w Gdyni. Anwil Włocławek Anwil prowadził praktycznie całą drugą połowę, lecz w ostatnim minutach koszykarze Asseco Prokomu Gdynia stanęli na wysokości zadania i przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Trener Igor Griszczuk jest jednak dumny z postawy swojego zespołu i zapowiada walkę w spotkaniu numer cztery.

- Niestety taki jest sport, że pomimo walki, przegrywamy 0-3 - rozpoczyna swoją wypowiedź po trzecim meczu finałowym TBL trener Anwilu Włocławek, Igor Griszczuk. Jego podopieczni jak zwykle spisali się bardzo ambitnie, lecz summa summarum o trzy oczka okazali się słabsi od broniącego trofeum Asseco Prokom Gdynia. Bohaterem gości został Amerykanin Daniel Ewing, który rzucił siedem kluczowych punktów w samej końcówce, ale też nie można zapominać o kapitalnym występie Davida Logana, zdobywcy 26 punktów w całym meczu.

- Zabrakło nam naprawdę niewiele, jakichś szczegółów. W końcówce jedna nasza strata czy jedna kontra gości zadecydowały o naszej porażce - mówi opiekun gospodarzy, dodając po chwili z dumą w głosie. - Mimo to, uważam, że zagraliśmy bardzo dobre zawody, bo zaprezentowaliśmy się bardzo zespołowo i to dało nam podstawy do tego, by walczyć z Asseco Prokomem jak równy z równym. Włocławianie wygrywali jeszcze do 37. minuty i byli bliżej końcowego sukcesu, niż zespół przyjezdnych. Wspomniany duet Ewing-Logan przesądził jednak o wygranej gdynian.

Na porażkę Anwilu z pewnością wpływ miała bardzo wąska rotacja w końcówce meczu. W czwartej kwarcie piąte swoje faule popełnili Alex Dunn i Bartłomiej Wołoszyn, zaś pod koniec drugiej kwarty groźnej kontuzji kolana doznał Mujo Tuljković, a Rashard Sullivan otrzymał przewinienie dyskwalifikujące. - Mieliśmy wielkie problemy, ale walczyliśmy do samego końca. Mówiąc problemy mam na myśli nie tylko faule czy uraz Mujo. Dzisiaj rano do klubu z gorączką przyszedł Dru Joyce i zagrał właściwie tylko na własną prośbę - zdradza trener Griszczuk.

Co ciekawe, gospodarze byli lepsi od faworyta pod względem skuteczności za dwa (55 procent do 53), za trzy (30 do 29) i na linii rzutów wolnych (68 do 63), a ponadto wygrali również zbiórki (34 do 31) i mieli więcej asyst (15 do 14). Skąd więc minimalna porażka? Na to pytanie również odpowiada szkoleniowiec Anwilu. - Popełniliśmy dzisiaj aż 17 strat, a to po prostu zdecydowanie za dużo. Jeśli chcemy wygrywać z takim zespołem jak Asseco Prokom to możemy mieć osiem, może dziewięć, no maksymalnie 10 strat.

Przed włocławianami teraz sobotnie, drugie spotkanie w Hali Mistrzów, które może rozstrzygnąć kwestię mistrzostwa Polski. Gdynianie prowadzą bowiem 3-0 i jeśli pokonają Anwil w najbliższym pojedynku, wówczas zdobędą trofeum i zakończą play-off bez żadnej porażki na koncie. Tego scenariusza nikt we Włocławku nie dopuszcza jednak do myśli. - Musimy teraz powiedzieć sobie, że jest 0-0 i będziemy się mobilizować na czwarty mecz rywalizacji. Wiem, że chłopaki, którym w tym miejscu jeszcze raz chciałbym podziękować za walkę, są w stanie to zrobić - tłumaczy Griszczuk, zapewniając, że jego zespół nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

We wszystkich potyczkach play-off obu zespołów - a było ich w tej dekadzie aż siedem - tylko raz zdarzyło się by goście wywieźli z Hali Mistrzów dwa zwycięstwa. Było to w finale sezonu 2005/2006, kiedy ówczesna ekipa z Sopotu pokonała włocławian 66:64 i 84:53 i dzięki temu objęła prowadzenie w serii 3-1. W kolejnym spotkaniu zapewniła sobie natomiast trzecie mistrzostwo z rzędu.

Komentarze (0)