Michał Fałkowski: Nikt w Polsce nie słyszał o tobie przed podpisaniem kontraktu z PGE Turowem Zgorzelec. Po sezonie spędzonym w Polsce zapamiętają cię na długo?
Torey Thomas: Mam taką nadzieję. Myślę, że mogę być wartościowym graczem również i w Polsce, i chciałbym, żeby fani mojego nowego klubu wspominali moją grę w przyszłości.
Jakbyś określił styl, który prezentujesz?
- Jestem kompletnym rozgrywającym. Playmakerem, który przede wszystkim zamierza pomagać na parkiecie swoim partnerom. Sprawiać, że stają się lepsi i grają coraz lepiej. Preferuję szybki basket, ale taki, który jednocześnie nie naraża zespołu na utratę kontroli nad wynikiem, nad spotkaniem.
Gdzie nauczyłeś się takiego podejścia do koszykówki?
- W Nowym Jorku. Tam się urodziłem, a dokładnie w miejscowości White Plains, która stanowi część aglomeracji "Wielkiego Jabłka". Zacząłem grać w koszykówkę gdy miałem dziewięć lat. Byłem wówczas częścią zespołu Winbrook Pride Wildcats i wraz z moimi kolegami zdobyliśmy nawet mistrzostwo kraju do lat 12. To był mój pierwszy sukces, pamiętam, że na turniej finałowy pojechaliśmy do Green Bay w Wisconsin i czuliśmy się jak gwiazdy NBA. Czasopismo "Slam" zrobiło wówczas o nas szeroki reportaż. Pamiętam, że na okładce tego numeru był Jerry Stackhouse, wtedy gracz Philadelphia 76ers.
Zachowałeś to wydanie na pamiątkę?
- Niestety nie, ale mam chyba sam reportaż w formie roboczej. Piękne czasy... Mieliśmy po kilkanaście lat i nie było wtedy dla nas żadnych ograniczeń (śmiech).
Po raz pierwszy z poważną koszykówką zetknąłeś się jednak dopiero na uczelni Holy Cross w lidze NCAA. Jak wspominasz tamten czas?
- Holy Cross (po polsku "święty krzyż" - przyp. M.F.), Mój Boże... Uczelnia znajduje się w stanie Massachussets, a ja spędziłem tam cztery lata jako student-sportowiec. Tamten czas jest po prostu nie do przecenienia. Nie dość, ze zdobyłem wiele doświadczenia jako sportowiec, bo mierzyłem się z wieloma obecnymi zawodnikami NBA i wygrywałem mecze, to jeszcze ukończyłem studia i zdobyłem tytuł magistra socjologii, a także odbyłem kurs, który pozwala mi zdawać w przyszłości na studia prawnicze. I to wszystko na jednej z bardziej prestiżowych uczelni w kraju.
Zapamiętałeś jakiś mecz z czasów NCAA?
- Pamiętam dwa. Pierwszy z nich miał miejsce w roku 2005 kiedy byłem drugoroczniakiem i graliśmy przeciwko Notre Dame na turnieju NIT w Indianie. Wygraliśmy i awansowaliśmy do kolejnej rundy, a ten mecz pozwolił mi ugruntować swoją pozycję jako jednemu z najlepszych rozgrywających w Stanach Zjednoczonych w moim roczniku. Dwa lata później mierzyliśmy się z kolei przeciwko Bucknell. Był to finał Patriot League Championship a zwycięzca tego turnieju otrzymywał promocję do turnieju głównego NCAA. Rzuciłem wówczas 28 punktów i ostatecznie wzięliśmy udział w March Madness.
Potem nadszedł czas na NBA, lecz te progi okazały się jednak za wysokie...
- Niestety. Uczestniczyłem w obozach przeddraftowych Knicks, Nets, Jazz i Celtics. Wiele się wówczas nauczyłem. Również tego, że NBA to nie tylko sport, ale także biznes i chyba najcięższa liga pod względem selekcji. Praktycznie nikt nie dostaje się do niej tak ot, po prostu z przypadku. Jest 30 zespołów i każdy z nich może mieć maksymalnie 15 graczy. To oznacza tylko 450 miejsc dla koszykarzy. Żeby załapać się na jedno z nich musisz znaleźć się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie i do tego mieć jeszcze szczęście. Bo takich jest ty jest co najmniej kilku. I dopiero na ostatnim etapie selekcji, czyli wspólnych treningach oraz meczach przedsezonowych, przydaje się twój talent czysto sportowy.
Czego tobie zabrakło?
- Pewnie wszystkiego po trochu. Może właśnie nie byłem tak, gdzie powinienem być? A może znaleźli się lepsi ode mnie? Pewnie i to, i to. Niczego jednak nie żałuję.
Idąc dalej twoją karierą - grałeś kolejno w Turcji, Szwecji, trochę we Francji i ostatnie dwa lata spędziłeś w Holandii. Gdzie czułeś się najlepiej?
- Gdziekolwiek grałem, czułem się dobrze. W Szwecji otrzymałem nagrodę Koszykarza Roku i to było kapitalne wyróżnienie. Dzięki grze w skandynawskim państwie otworzyłem sobie wiele drzwi, np. do francuskiej ekstraklasy. Bardzo dobrze czułem się również w Holandii, gdzie grałem przez dwa lata. Pasowałem do tamtej ligi, która moim zdaniem jest trochę niedoceniana. Każdy może mieć jednak swoją opinię.
Wszechstronność - to słowo przychodzi mi do głowy, gdy czytam o twojej karierze. To naturalny dar, talent czy efekt ciężkiej pracy?
- Wierzę, że jestem wszechstronny ponieważ lubię robić na parkiecie wiele rzeczy. Podoba mi się to, że jednocześnie mogę łączyć wiele elementów, zaczynając od defensywy, zbiórki, przez kreowanie akcji i na zdobywaniu punktów lub asystowaniu kończąc. Dlatego odpowiadając na twoje pytanie powiem: moja wszechstronność to przede wszystkim ciężka praca, wytrwałość i miłość do koszykówki połączona z talentem danym od Boga.
Mierzysz około 180 cm wzrostu. Niewiele, jak na koszykarza. Jak to jest możliwe więc, że tak niski zawodnik potrafi notować przeciętnie w każdym meczu 5-7 zbiórek, tak jak to było np. na holenderskich parkietach.
- Zbiórki to kluczowy aspekt dla mojej gry. Już przyzwyczaiłem się do tego, że jestem niedoceniany w tej kategorii, ale wydaje mi się, że mam nosa do zbiórek. Po prostu czuję piłkę, umiem przewidzieć w jaki sposób odbije się od obręczy. Uwielbiam wyskakiwać znienacka zza pleców wyższego rywala, wyrywać mu piłkę sprzed nosa i zaraz po zbiórce inicjować szybki atak. Wierzę, że to element, który pozwala mi wyjść przed szereg i być zauważonym.
Teraz nadchodzi czas byś zaprezentował swoje umiejętności w Polsce. To liga gdzieś między holenderską i szwedzką a turecką i francuską. Jakie masz oczekiwania?
- Moje oczekiwania nie zmieniają się ze względu na ligę, w której gram. Zawsze chcę wygrywać i prowadzić mój zespół do sukcesów. Nigdy nie twierdzę, że ta czy inna liga jest lepsza, gdyż wszystko to jest kwestią opinii. I nie może być tak, że jak ktoś mówi, że liga A jest słabsza to trzeba się mniej starać, a jak liga B jest mocniejsza, to trzeba się przyłożyć mocniej.
Dlaczego zatem zdecydowałeś się podpisać kontrakt z PGE Turowem Zgorzelec?
- Słyszałem same pozytywne rzeczy na temat tego klubu i stąd moja decyzja. Nie było tutaj za wiele do rozmyślania. Sternicy klubu przedstawili mi konkretną ofertę, którą zaakceptowałem i tyle. Ufam sobie i wierzę, że to kolejny, dobry krok w mojej karierze.
Ktoś ci polecił polską ligę?
- Tak, Kevin Hamilton. To mój dobry kolega, razem graliśmy na uczelni Holy Cross. Doradził mi podpisanie umowy, gdyż grał w Polsce chyba dwukrotnie (w Polpaku Świecie i Kotwicy Kołobrzeg - przyp. M.F) i wyniósł wiele przyjemnych wspomnień związanych z występami na parkietach w waszym kraju.
Przyleciałeś do Polski zaledwie w nocy z soboty na niedzielę. Jakie pierwsze wrażenie?
- Na razie jestem podekscytowany tym, że spędzę w waszym kraju kilka najbliższych miesięcy i już nie mogę doczekać się pierwszych konfrontacji z nową kulturą, innymi nawykami, innym językiem, różnym podejściem do wielu spraw. Mam nadzieję, ze zetknięcie się z Polską i polskością będzie dla mnie bardzo miłe.
Widziałeś się już trenerem i kolegami z zespołu?
- Nie, zobaczę ich dopiero na poniedziałkowym treningu rano (rozmawialiśmy w niedzielę wieczorem - przyp. M.F.). Z trenerem natomiast rozmawiałem już kilkukrotnie przez telefon przed moim przyjazdem. Szkoleniowiec nakreślił mi z grubsza swoją wizję i powiedział, żebym nastawił się psychicznie na to, że będę liderem zespołu (śmiech). Mam być pierwszym rozgrywającym i kotwicą dla drużyny.
Kotwicą? Co to znaczy?
- Kotwica pomaga statkom zaczepić się w jednym miejscu. Ja mam pomóc swojemu zespołowi zaczepić się w czołówce ligi (śmiech).
Więc miejsce w czołówce ligi będzie dla sukcesem zespołu?
- Tak. Miejsce w pierwszej czwórce na koniec sezonu zasadniczego byłoby czymś fantastycznym, bo to dobra pozycja wyjściowa do walki o finał. Wiem, że Turów w zeszłym sezonie grał na arenie międzynarodowej, lecz w lidze zajął niską pozycję i w tym roku będzie rywalizował tylko w Polsce. Chciałbym więc również pomóc powrócić do gry w pucharach oraz wygrać Puchar Polski. Słyszałem, że rok temu Turów przegrał w finale. Postaram się więc by teraz było inaczej.
Załóżmy, że zrealizowałeś już swoje wszystkie cele. Zostajesz w Polsce na dłużej czy starasz się o angaż w lepszej lidze?
- Chciałbym, żeby Polska była trampoliną dla mojej kariery. Albo nawet nie trampoliną, a takim katalizatorem, pedałem gazu, przyspieszaczem. Chciałbym, żeby występy w tej lidze sprawiły, że moja kariera nabierze rozpędu. Wierzę, że przez te kilka miesięcy rozwinę się koszykarsko, bo uważam, że posiadam umiejętności pozwalające mi na grę w Polsce na dobrym poziomie.