Justyna Żurowska: Ten mecz bardziej przypominał zapasy niż koszykówkę

Gorzowski AZS sezon 2010/2011 zaczął w bardzo słabym stylu. W zespole brakuje zgrania i jednolitej koncepcji na grę. Zawodniczki KSSSE w okresie przygotowawczym nie miały możliwości trenowania wspólnie, bo Polki były w rozjazdach z reprezentacją, a zagraniczne zawodniczki uczestniczyły albo w mistrzostwach świata w Czechach, albo były daleko poza Polską.

Koszykarki KSSSE w meczu z CCC, czyli odwiecznym rywalem wygrały wysoko. Wynik był nawet lepszy aniżeli gra zespołu. W drużynie Dariusza Maciejewskiego widoczne było niezgranie, niefrasobliwość, brak wyczucia koleżanek. Ten chaotyczny styl z pierwszego, zwycięskiego meczu powtórzył się kilka dni później w meczach z Liderem w Pruszkowie, gdzie srebrne medalistki uległy zespołowi spod Warszawy oraz w meczu z Widzewem.

O ile w dwóch pierwszych pojedynkach można było odnieść wrażenie, że brak zgrania i pomysłu na grę wynikały z lekceważenia przeciwnika, nadmiernej pewności siebie czy nawet sportowej pychy to mecz z Widzewem Łódź obnażył jeszcze jedną rzecz: problemy, które są jeszcze głębiej.

Intuicja i wrażenia z meczu potwierdziły słowa trenera akademiczek Dariusza Maciejewskiego: - Mamy duże problemy zdrowotne. Nie chciałem o tym mówić głośno przed meczami, żeby przeciwnik o tym nie wiedział.

To, że takie problemy są w Gorzowie mówiło się za kulisami. Dochodziły słuchy, że dziewczyny są przeziębione, że są osłabione, że mają zatrucia pokarmowe itd. Zawodniczki przed meczem z Widzewem nie tryskały radością, ale nie miały też powodów do takich reakcji. - Agnieszka Kaczmarczyk w ogóle nie trenowała, bo ma problemy z kolanami, a Iza Piekarska była zatruta dwa dni. Dlatego żadnego treningu nie przeprowadziliśmy w pełnej formie, co było też widać - dodał po meczu Maciejewski.

Wcześniej jednak zapytałem kapitan akademiczek Justynę Żurowską, co dzieje się w Gorzowie, że AZS jest cieniem tego sprzed roku. - Niestety nie możemy potrenować. Co chwilę coś nas wstrzymuje. Dziewczyny mają jakieś urazy, zdarzają się dziwne sytuacje, gdzie są problemy gorączkowe i żołądkowe. Dlatego nie możemy normalnie trenować i wciąż nasze przygotowania są zakłócane. Nie jest to takim jakie byśmy chcieli. Przede wszystkim wciąż brakuje nam zgrania - odpowiedziała drżącym głosem. Była przejęta, że nie wszystko układa się po jej myśli i że mimo wielkiego wysiłku nie czuje się na boisku komfortowo. Bo jak ma się czuć tak ambitna zawodniczka, gdy wszystko przychodzi z wielkim trudem, a zespół nie jest drużyną, a zlepkiem zawodniczek. Na szczęście utalentowanych i z wielkim potencjałem.

Po meczu z Widzewem spotkanie podsumowała krótko: - To był mecz wielkiej walki. Czasami przypominający bardziej zapasy aniżeli koszykówkę. Jeszcze dużo nam brakuje do uzyskania optymalnej formy. Gramy jak gramy i te mecze wyglądają jak wyglądają. W tych słowach można wyczuć wielką złość sportową, ale i nadzieję, że będzie coraz lepiej. A można być pewnym, że Justyna da z siebie wszystko, żeby zespół znów był monolitem i potęgą w FGE.

Ja wciąż pamiętam te łzy Justyny Żurowskiej po przegranym finale w Gdyni w 2010 roku. Pamiętam jak pragnęła poprowadzić swoją drużynę po mistrzowską koronę. Tamten sezon kosztował ją wiele i nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Dlatego też nie mogłem jej nie zapytać o nerwowość w zespole. - Nerwowość i brak skuteczności bierze się z tego, że nie gramy swojej koszykówki. Nie gramy tego, do czego jesteśmy przyzwyczajone. Żadna z nas nie jest do końca sobą na boisku i stąd bierze się brak pewności w grze - powiedziała Justyna.

Ale na koniec zadałem jej pytanie o najbliższe mecze akademiczek. Zaśmiała się i ze znanym mi wyrazem twarzy odpowiedziała pewnie: - Nie myślimy o kolejnych meczach. Myślami jesteśmy przy tym, co się dzieje tu i teraz.

Źródło artykułu: