Tomasz Wiliński: Wykorzystać swoje 5 minut

Czerpmy z sukcesów sąsiadów, wyzbądźmy się błędów faworytów. Tym patetycznym apelem rozpoczynam rozważania i wspomnienia ostatnich miesięcy. Dlaczego? Dzisiaj, tj. 27 października rozpoczynają się rozgrywki euroligowe, w których występują trzy polskie zespoły - Lotos Gdynia, Wisła Can Pack Kraków i KSSSE AZS PWSZ Gorzów. I głęboko wierzę w możliwość osiągnięcia sukcesów przez każdą z tych drużyn. A za kilka miesięcy koszykarki zmierzą się w mistrzostwach Europy, które będą rozgrywane w Polsce. Chciałbym, aby nasze reprezentantki wypadły jak najlepiej. Aby pomału, z ogromną ostrożnością wśliznęły się do elity jak sąsiadki z południa Czeszki w światowym czempionacie.

W tym artykule dowiesz się o:

Rozrabiaka Rumcajs z praskiego lasu

Dziwny stan: minął tydzień, kolejny i jeszcze jeden, a oszołomienie sukcesem Czeszek nie ustało. Wszystko zawirowało także, gdy Białorusinki pokonały wielką siostrę, a kiedyś mateczkę - Rosiję. Szkoda, że oficjele FIBY nie pozwolili fizjoterapeucie z teamu Anatolijego Bujalskiego na dotrzymanie obietnicy złożonej swoim zawodniczkom przed meczem z dziewczynami Borysa Sokołowskiego. Jakiej? Że gdy wygrają on założy sukienkę, w której występowały na mistrzostwach jego koszykarki. Jako człowiek honoru wskoczył w strój reprezentacji po powrocie do Mińska, w którym paradował ku uciesze zawodniczek na bankiecie.

Wyjeżdżając na mistrzostwa świata do Czech nie przypuszczałem nawet, że dostarczą mi one tak wielkich emocji. Jechałem wpierw do Brna, gdzie miałem śledzić poczynania grupy C i D, w których występowały między innymi Rosjanki, Czeszki, Hiszpanki czy wreszcie fenomenalne, ale pechowe Koreanki. Tak się złożyło, że to właśnie z kadrą Czech spędzałem lwią część swojego czasu i najczęściej rozmawiałem z ich trenerem Luborem Blazkiem. Oczywiście dlatego, że jako gospodarze turnieju przyciągali najwięcej kibiców, wzbudzali największe zainteresowanie, ale także z tego powodu, że byli niezwykle otwarci i pomocni. Nie mogę powiedzieć, że inni trenerzy byli mniej sympatyczni, czy też nie mieli ochoty na rozmowy, bo byłoby to nieprawdą. Przecież nie doświadczyłem tam impertynencji. Stało się jednak tak, że sympatią obdarzyłem zwłaszcza właśnie Czechów, Hiszpanów z ich poczuciem humoru i "moim" temperamentem oraz Japonki z ich opanowaniem i wielką radością co dzień.

Toteż już pierwszego dnia zawezwałem Blazka do przedstawienia mi swojego pomysłu sportowego na ten turniej, choć prawdę mówiąc nie przypuszczałem nawet, że już teraz rozmawiałem z finalistą. W pamięci miałem przecież ostatni Eurobasket na Łotwie, gdzie jego podopieczne zaprezentowały się poniżej oczekiwań nie osiągając nawet minimalistycznie określonego sukcesu. Tym razem z tego trenera biła jednak jakaś nieodgadniona siła, która rysowała w powietrzu potrzebę odniesienia sukcesu na własnym podwórku.

Nie dość, że turniej rozgrywany był w Czechach, to jeszcze do tego w świątyniach czeskiej "religii" jaką jest hokej. I bez znaczenia czy w Brnie w Vodovej Hali czy w KV Arenie. Tu pod parkietem skrywało się lodowisko, a myśl, że Czesi są hokejową potęgą była obecna na każdym kroku.

Jak już mówiłem rozmawiałem z Luborem każdego dnia. Po pierwszych spotkaniach mówił z przejęciem: - Każdy zespół, który gra na mistrzostwach świata u siebie chce wygrać każdą możliwą grę. Kibice nas bardzo mocno wspierają. Pomagają nam, więc chcemy wypaść jak najlepiej. Po rozpoczęciu turnieju, gdy Czeszki miały zmierzyć się z Rosjankami uważanymi za faworytki w mistrzostwach powiedział: - Kiedy grasz w domu masz do dyspozycji własną halę, grunt i kibiców. Wtedy nie czujesz czy przeciwnik jest silny czy też nie. Kibice zawsze uważają, że ich zespół powinien być najlepszy, najmocniejszy, najwspanialszy. W stosunku do drużyny gospodarzy oczekiwania są ogromne. My, więc musimy grać lepiej niż potrafimy.

Tak też wyglądało to z orlego gniazda jakim była loża prasowa. Czeszki grały lepiej niż można było oczekiwać. Nawet jak traciły piłkę to widać było ogromną chęć jej odzyskania. A Horakova przechodziła samą siebie wkładając w każde spotkanie cały swój talent, serce, umysł i tężyznę fizyczną. Wiem, wiem, że pachnie to zbytnim patosem i niepotrzebnym zachwytem. Cóż, takie odnosiłem wrażenia oglądając kolejne spotkania tej ekipy. Może przepełnione było to subiektywizmem, może był to zachwyt uformowany według jedynie moich własnych kryteriów.

Widząc się jednak z ekipą czeską rano, w południe, po południu i wieczorem nie mogłem zachować obiektywizmu i ulegałem chwilami emocjom i oczekiwaniom kibiców z Moraw. Pytałem Blazka, a on sam mnie zaczepiał, czy mając w perspektywie grę z nękaną kontuzjami Koreą pozwoli odpocząć swoim zawodniczkom. - Przygotowując się do kolejnych meczów nie mogłem patrzeć na to, czy rywal zmaga się z kontuzjami jak było to w przypadku Korei, ponieważ każdy zawodnik wchodzący w zastępstwie może zaskoczyć i okazać się silniejszym. To są zespoły. Siła tkwi w drużynie, a nie w pojedynczych zawodnikach. Duch zespołu jest najważniejszy i to on decyduje o zwycięstwie - odpowiadał mi na to trener Czeszek. I to naprawdę było widać w grze. Nie tylko kadry miejscowych, ale także rewelacyjnych Białorusinek i Koreanek.

Już wtedy zastanawiałem się nad możliwościami drzemiącymi w tych zespołach, ale też zawodniczkach, które przecież niebawem miały rozpocząć sezon koszykarski w swoich zespołach i występować na parkietach Euroligi. Ta myśl była przyczynkiem do zapytania Blazka, swoją drogą przecież także trenera euroligowej drużyny ZVVZ USK Praga, o podejście do meczów i receptę na odnoszenie sukcesów. - My przygotowując się do kolejnych spotkań nie można sobie pozwolić na lekceważenie przeciwnika czy rozluźnianie atmosfery w zespole. Zawsze trzeba traktować rywala jak najlepszego wojownika i nie wolno myśleć o jego problemach. Nie jest naszą filozofią, aby do któregokolwiek meczu podchodzić lżej niż do innego - mówił bez zastanowienia.

Wiedziałem, że takie jest prawo gospodarza turnieju, że zazwyczaj dokonuje rzeczy niezwykłych. Tym razem także się to sprawdziło. Ale o możliwość zdobycia medalu, o finał zapytałem już przed meczem z Hiszpankami, co z jednej strony ucieszyło Lubora, a z drugiej przepełniło strachem. Przez chwilę patrzył nawet na mnie jak paraliżujący wzrokiem wąż, aby za moment znacząco się uśmiechnąć, aby w powietrzu zdało się, że zawisła myśl: "gdyby tak wszyscy ci tutaj to wiedzieli..." Zerknął raz jeszcze przez hotelową szybę, zamyślił się przez moment, następnie spojrzał na Petrę, na mnie i powiedział: - Jeżeli spojrzysz wstecz na mistrzostwa Europy w 2009 to się okaże, że zespół Czech nie wypadł tam zbyt dobrze, więc pytanie rok później o medal na jeszcze większej imprezie jest wielką niespodzianką. To byłby wielki krok w przód. To jest tak jakbym miał powiedzieć, że jednego dnia mam problem z przejściem przez skrzyżowanie, a drugiego wspinam się na Mount Everest. To jest wręcz niemożliwe. Po czym ponownie się uśmiechnął widząc jak rozbawił swojego rozmówcę i koleżankę z kadry. Wiedział, że występ na Łotwie ciąży mu bardzo mocno, ale nawet porażkę poza granicami kraju można wybaczyć. Inaczej jest gdy gra się u siebie, a hala wypełnia się po brzegi tylko raz dziennie, gdy grają Czeszki. Wiedział, że nie może mówić o swoich marzeniach, bo potknięcie po drodze może go kosztować więcej niż cokolwiek innego.

- Po prawdzie jednak skupiam się na tym, żeby krok po kroku, bardzo wolno, nie myśląc o finałach i odległej przyszłości wspinać się po drabince mistrzostw jak najwyżej będę mógł. Tu trzeba wielkiej skromności, spokoju. Oczywiście ja mam swoje marzenia, ale w koszykówce trzeba patrzeć realnie na przyszłość. Chcę jak najwięcej i dziewczyny też dadzą z siebie wszystko, ale może być tak, że odpadnięcie na którymkolwiek etapie mistrzostw okaże się niewystarczające dla publiczności. Na trenerze gospodarzy jest największa presja - mówił szczerze przejęty trener reprezentacji zastanawiając się, czy zdoła spełnić oczekiwania audytorium.

Mijały kolejne dni, a okazywało się, że Czeszki pokonując kolejne etapy dotarły aż do finału. Może wiele w tym było szczęścia, nieoczekiwanych zrządzeń losu, ale sukces osiągnęły. Sukces, który nawiązywał do największych osiągnięć Czechosłowacji sprzed wielu, wielu lat. A Blazek został nazwany przez obserwatorów rozrabiaką i rozbójnikiem na mistrzostwach świata, bo utarł nosa niedowiarkom i faworytom.

Krakatit czyli ten wulkan wybuchnie

Karel Čapek w latach dwudziestych ubiegłego wieku napisał powieść o specjaliście od materiałów wybuchowych, która łączyła ze sobą wiele różnych gatunków literackich. Dla mnie najważniejszym jest zaś przesłanie płynące z tej książki, czyli odpowiedzialność wynalazcy za wynalazki. Sama treść tej pozycji i przygody Prokopa czy Tomesza nie mają wiele wspólnego ze sportem. Po co więc o tym piszę? Bo sukces jest jak materiał wybuchowy, a trener jak wynalazca odpowiada za "ducha", którego zbudował. Wiem, że wiele osób może to opacznie zrozumieć, ale nie pierwszy i nie ostatni raz. Przecież potocznie często używa się określenia "wynalazek" dla wskazania nieoczekiwanego powołania do drużyny, dla nazwania zawodnika, którego nikt się nie spodziewał w tym miejscu. A później gdy odnosi się sukces ten "wynalazek" staje się bożyszczem, gwiazdą, bohaterem. I teraz wymieniając jakiekolwiek nazwisko narażę się wszystkim, dla których jest idolem i sportowcem o poziomie ponadprzeciętnym.

I tu wracam do Czeszek i Blazka. Po co znowu? Żeby zastanowić się nad spożytkowaniem odniesionego sukcesu i tym, kto złapie wiatr w żagle, a kto osiądzie na laurach. Srebrny-złoty zespół składa się przecież z wielu zawodniczek, dla których teraz zaczyna się ich przysłowiowe pięć minut.

Jeszcze w trakcie turnieju w Czechach Lubor Blazek na pytania o ostateczny skład reprezentacji i braku w niej Zrustovej i Zohnovej mówił tak: - Uważam, że Zrustova będzie bardzo dobrym graczem już w przyszłym roku na mistrzostwach Europy czy igrzyskach olimpijskich. Tak samo jak Zohnova zresztą. Przygotowując się do mistrzostw powiedziałem dziewczynom, że skład jest ograniczony, a mamy tylko kilka miesięcy na przygotowanie się do mistrzostw. Inne zespoły przygotowywały się o wiele dłużej. My budowaliśmy zespół według własnego pomysłu, a nie na innych wzorcach. Poza tym nie budowałem zespołu, który będzie w tym samym składzie grał w przyszłym roku na mistrzostwach Europy czy za dwa lata na igrzyskach olimpijskich, ale na tą imprezę, ten turniej, w tym roku. Dlatego musiałem podzielić dziewczyny na te, które są już gotowe i te, które będą mogły jeszcze zagrać w reprezentacji. Myślę, że one też to rozumieją. Do kadry należy powoływać zawodników, którzy są najlepsi dla drużyny, a nie tylko takich którzy są wspaniałymi graczami. Mój zespół jest waleczny, a może nie gra pięknie, ale za to bardzo ambitnie i wspólnie. Każda z nich wychodząc na parkiet walczy dla siebie i innych. Najważniejszą myślą budowania mojego zespołu była walka do końca i bitwa o każdą piłkę. Zgranie to moja filozofia budowania reprezentacji.

Nie sposób nie zgodzić się tym trenerem patrząc na odniesiony przez niego sukces. Polska stoi przed podobnymi wyborami mając przed sobą Eurobasket rozgrywany na własnym podwórku. Może ten wzorzec warto wykorzystać przy tworzeniu naszej reprezentacji. Ale tego nie trzeba mówić obecnemu selekcjonerowi kadry, który od zawsze budował swoje drużyny dopasowując koszykarki charakterologicznie - tak w klubie, na Uniwersjadzie i mam nadzieję, że także teraz w ekipie narodowej.

Ale nie mam zamiaru robić tu wycieczek po kadrze i wskazywać kogo należy powołać, jak grać, co robić, w jaki sposób się przygotować, bo nie jestem ani specjalistą od koszykówki, ani nie mam na to ochoty.

Wracając do Czeszek zastanawiam się w jaki sposób wykorzystają one swoje pięć minut zwłaszcza teraz w sezonie klubowym, na podwórku narodowym i euroligowym. Przecież Hana Horakova zasiliła zespół Fenerbahce, który moim zdaniem po pozyskaniu także Diany Taurasi jest głównym kandydatem do przerwania dominacji Spartaka w Europie. Burgrova gra we francuskim Bourges, który będzie psuć krew gorzowiankom. Bortelova gra w Toruniu, Vesela w Ros Casares, a większość zawodniczek pozostała w dwóch topowych ekipach czeskich - Frisca Brno i USK Praga. Oczy rywalek będą skupiały się na nich, bo przestały być anonimowe, przeciętne, czy też nie zasługujące na miano super-graczy. Może to wyhamować ich dalszy rozwój, ale także w myśl powiedzenia surferów, mogą złapać falę, na której można ślizgać się bardzo długo. Wszystko w ich rękach, głowach i nogach.

W dużo trudniejszej sytuacji jest zespół praskiego ZVVZ USK prowadzony przez trenera kadry narodowej, którego fundamentem są niemalże wszystkie osoby związane ze srebrną drużyną. Dla nich może to być możliwość wzniesienia się po kolejne wysokie sukcesy, tym razem w Eurolidze, czego im szczerze życzę. Chciałbym, żeby w analogicznej sytuacji znalazł się w przyszłym roku trener akademiczek z Gorzowa i polskiej kadry Dariusz Maciejewski.

Czeskie przysłowie mówi: - Im straszniejszy przeciwnik, tym sławniejsze zwycięstwo. Z niecierpliwością czekam więc na rywali polskich zespołów i reprezentacji z nadzieją, że koszykówka kobiet w Polsce pójdzie śladem historycznych sukcesów siatkarek z kadry Niemczyka. Że w Gorzowie, Gdyni i Krakowie zawitają bogaci i "potężni" Fenerbahce, Galatasaray, Spartak, UMMC czy Ros Casares i zostaną odprawieni z kwitkiem, pokonani w walce o europejskie trofea. Nader optymistyczne mam pragnienia? Dożyjemy tej chwili, my wszyscy... doczekamy się sukcesów w Europie, na świecie... zrobimy jeden krok, drugi, trzeci... wspólnie... a po mistrzostwach Europy będzie nasze, o przepraszam, naszych koszykarek sławetne pięć minut...

I znów zapadła ta znamienna i wszechobecna cisza.

Źródło artykułu: