Michał Fałkowski: Jesteś zadowolony z obecnego bilansu drużyny? 3-1 na początku rozgrywek to chyba dobry start, ale niewiele brakowało byście mogli legitymować się obecnie czterema zwycięstwami.
D.J. Thompson: Tak, myślę, że możemy być z tego bilansu zadowoleni, bo zawsze mogło by być gorzej. Pamiętaj, że ten zespół nie spędził ze sobą tyle czasu, co inne ekipy, tuż przed sezonem został znacznie przebudowany czy rozbudowany i to wszystko sprawia, że bilans 3-1 jest naprawdę pozytywny. Poza tym mam wrażenie, że porażka w Zgorzelcu, przy naszej normalnej dyspozycji, do której wciąż zmierzamy, nigdy by się nie zdarzyła.
Jeszcze przed sezonem Turów gładko pokonał was podczas Kasztelan Basketball Cup, zaś w lidze toczyliście już wyrównany pojedynek. Czy to oznacza, że mimo tamtej porażki, wasza forma zwyżkuje coraz bardziej?
- Bez dwóch zdań tak. Mieliśmy swoje szanse by pokonać Turów, ale w końcówce spotkania popełniliśmy kilka karygodnych błędów, które już nigdy nie powinny się zdarzyć, a bynajmniej nie w pojedynku z tak dobrym rywalem, jakim jest zgorzelecka ekipa. Ponadto myślę, że taka porażka zawsze może okazać się pewną nauczką i mam wrażenie, że wyciągnęliśmy już z tego meczu odpowiednie wnioski.
Ostatnio wygraliście w Kołobrzegu, ale tak naprawdę dobra w waszym wykonaniu była tylko trzecia, no może jeszcze pierwsza kwarta...
- Najważniejsze, że wygraliśmy kolejny mecz. Na początku sezonu często nie wszystko idzie jak należy, ale mecze trzeba zwyciężać i choć nasz styl pozostawia wiele do życzenia, wygrywamy kolejne spotkanie. Sądzę, że z czasem będziemy w stanie grać pięknie i zwyciężać pięknie, ale na razie musimy się skupić na tym by nie tracić punktów. Jednocześnie myślę sobie, że ogranie AZS czy Kotwicy to jednak jest w pewnym sensie znak postępu.
Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę podczas Kasztelan Basketball Cup? Wówczas przegraliście dwa spotkania na turnieju w Hali Mistrzów. Jakbyś porównał tamtą ekipą z obecną?
- Uff, praktycznie same różnice. Przede wszystkim mamy zmieniony zespół pod względem personalnym. Jest z nami m.in. Eric Hicks, który daje nam niesamowite możliwości pod koszem w ataku oraz solidną zaporę w defensywie. Ostatnio do drużyny dołączył natomiast Chris (Thomas - przyp. M.F.) i już teraz widać, że da tej ekipie niezbędną pewność siebie, a także sprawi, że ja stanę się lepszym graczem.
Do tematu Chrisa Thomasa jeszcze wrócimy. Jakie jeszcze inne różnice dostrzegasz?
- Przede wszystkim znamy lepiej swoje zagrywki, schematy, swoją taktykę oraz lepiej znamy samych siebie. A to wszystko sprawia, że stajemy się coraz efektywniej zgranym kolektywem.
Przed sezonem wchodziłeś do gry z ławki rezerwowych, lecz w momencie rozpoczęcia ligi trener postawił na ciebie jako na pierwszego rozgrywającego. Teraz jednak do zespołu dołączył wspomniany Thomas - nie boisz się utraty minut i pozycji w drużynie?
- Nie ważne czy jestem pierwszopiątkowym zawodnikiem, czy wchodzę do gry z ławki rezerwowych, moja rola u trenera Igora Griszczuka praktycznie się nie zmienia i nie zmienia się także jego postrzeganie mnie jako koszykarza. Gram mniej więcej tyle samo minut, ile grałem wcześniej, niezależnie od tego czy jestem tylko zmiennikiem czy wychodzę na parkiet od początku. Wydaje mi się, że dobro drużyny jest celem nadrzędnym nas wszystkich i ja potrafię się temu podporządkować. Chris to bardzo wymagający gracz i sądzę, że nasza rywalizacja o minuty może wyjść zespołowi tylko na dobre.
Co pomyślałeś sobie, gdy dowiedziałeś się, że Anwil ściąga kolejnego zawodnika na twoją pozycję?
- Byłem podekscytowany i zmotywowany. Słyszałem o nim wcześniej i wiedziałem, że jest bardzo dobrym koszykarzem. Pamiętam go nawet trochę z gry w NCAA i kojarzyłem jego karierę tutaj w Europie. To, że grał w Hiszpanii na pewno pokazuje jak dobrym jest zawodnikiem i jego przyjście do Anwilu to również szansa dla mnie by nauczyć się wielu przydatnych rzeczy. Lepiej mieć Chrisa w drużynie, niż grać przeciwko niemu.
Duet Thompson-Thomas wydaje się być korzystniejszym dla Anwilu niż Thompson-Skibniewski...
- Proszę, nie wkręcaj mnie w tego typu sondowanie. Z Robertem w składzie byliśmy silnym zespołem, bo on robił wiele pożytecznych rzeczy na obu krańcach parkietu. Wraz z przyjściem Chrisa nie tyle co staliśmy się silniejsi, ale na pewno bardziej nieprzewidywalni, energetyczni i tacy... wybuchowi. Nasza indywidualna rywalizacja, mówię o sobie i o Chrisie, z pewnością wyjdzie na dobre Anwilowi i już niedługo każdy przekona się, że jesteśmy dobrze uzupełniającym się duetem.
W sobotę zmierzycie się z Polpharmą Starogard Gdański, która nie wygrała jeszcze żadnego spotkania. To będzie łatwy pojedynek?
- Na chwilę obecną nie ma łatwych meczów dla Anwilu. My cały czas dorastamy jako zespół i jeszcze wiele, wiele pracy przed nami. Wiesz, dobre jest w nas to, że mamy świadomość swoich niedoskonałości, braków czy błędów, które popełniamy. Nie wypieramy się tego, ale chcemy nad nimi pracować.
Wróćmy do tematu Polpharmy...
- Tak... Jaki oni mają bilans? 0-4, tak? Więc od razu muszę powiedzieć, że to nie będzie łatwy mecz również z innego względu. Polpharma jest bowiem głodna zwycięstw i zrobi wszystko, co w jej mocy, by wywieźć dwa punkty z Hali Mistrzów. Wszak nie ma lepszej recepty na poprawienie swojego morale niż zwycięstwo z faworytem na jego parkiecie. My jednak nie dopuszczamy do siebie myśli, że moglibyśmy ten mecz przegrać.
Jak duże znaczenie dla sobotniej rywalizacji ma fakt, że w Starogardzie Gdańskim przed kilkoma dniami doszło do zmiany trenera?
- Duże. Mieliśmy w tym sezonie już jeden taki mecz, przeciwko AZS Koszalin, kiedy oni niedługo przed spotkaniem z nami zmienili trenera i muszę przyznać, że było ciężko. W takich sytuacjach zespół zawsze gra ze zdwojoną siłą, bo każdy koszykarz chce dobrze wypaść w oczach nowego szkoleniowca, który może przecież dokonać korekt w składzie.
Jakiś specjalny plan na ten mecz?
- Nie. Chcemy zagrać po prostu swoją koszykówkę, która wychodzi nam coraz lepiej. Kluczem jest oczywiście obrona na wysokim poziomie oraz trafianie otwartych rzutów. Będziemy chcieli ponadto wybić ich z rytmu, uniemożliwić łatwe przechodzenie z defensywy do ofensywy oraz wygrać walkę na tablicach. Polpharma nie grała dotąd skomplikowanej koszykówki, a bazowała raczej na naturalnych walorach swoich koszykarzy, czyli strzelcy rzucali, rozgrywający kreowali akcje, a wysocy starali się walczyć bliżej obręczy. Grali ponadto szybki basket, dlatego my postaramy się trochę zwolnić ich akcje.
Pierwszym rozgrywającym Polpharmy jest Deonta Vaughn, od którego zależy bardzo dużo. Jak zamierzasz go zatrzymać?
- Grałem już przeciwko niemu w trakcie okresu przygotowawczego i muszę powiedzieć, że to dobry gracz. Nie będę jednak koncentrował się na rywalizacji tylko z nim, bo cokolwiek dzieje się na parkiecie, wszystko jest wynikiem dobrej lub słabej gry zespołu. Nie wygrywa meczu jeden gracz, ale cała drużyna, tak samo jest w przypadku porażek. Oczywiście zarówno ja, jak i Chris, zrobimy wszystko by uprzykrzyć życie Vaughnowi, ale nasza gra będzie tylko wynikiem i jednym z elementów wspólnego wysiłku wszystkich.