Akademicy pokazali już na starcie, że ich największą bolączką jest składny atak. Toteż nic dziwnego, że koszykarzom z Koszalina sporo czasu minęło zanim trafili do kosza. Zatem gospodarzom nie pozostało nic innego, jak to wykorzystać. Polpharma próbowała się przedzierać pod kosz, udało się kilkakrotnie skutecznie dograć do Kirka Archibeque i Tomasza Cielebąka. Podopieczni Mariusza Karola później jednak starali się twardo bronić dostępu w pole trzech sekund, starogardzianie zostali zmuszeni do gry na obwodzie, gdzie pojawiły się problemy ze skutecznością zza łuku, ale uratowała ich przyzwoita postawa na półdystansie. AZS po kilku minutach przełamał wreszcie impas, wziął się do odrabiania strat. Rozpędzeni goście zdołali nawet dopaść Kociewskie Diabły, ale potem ponownie kontrolę nad zawodami odzyskali gracze Zorana Sretenovicia. Farmaceuci zadali mocny cios, w efekcie prowadzili już 18:9, a chwilę później 20:11. Ostatecznie zakończyło się na 7-punktowym deficycie dla akademików, choć byłoby zdecydowanie gorzej, gdyby nie aktywny Damien Kinloch, który już w pierwszej odsłonie uzbierał 8 oczek.
Na mocny podryg, zapoczątkowany już właściwie pod koniec premierowej kwarty, zdobyli się koszalinianie na początku drugiej partii. Wówczas to zawodnicy w biało-niebieskich strojach zanotowali okres świetnej gry, zarazem fatalnie spisywali się gospodarze. Brązowi medaliści dali się totalnie zdominować w walce pod swoją tablicą, AZS albo trafiał, albo nie trafiał, ale zbierał. Prędzej czy później i tak dopisywał do swojego skromnego dorobku dwa oczka. Świetna passa gości sprawiła, że po raz pierwszy w tym meczu wyszli oni na prowadzenie (22:20). Tym razem w ataku nie brylował żaden z graczy akademików, wielu dołożyło cegiełkę. Koszykówka zmienną jest, toteż okres hossy przyjezdnych nie trwał zbyt długo. Farmaceuci odzyskali wigor i po kilku minutach indolencji strzeleckiej, beznadziejnej gry w ofensywie znaleźli sposoby na zdobywanie punktów. Świetnie spisywał się Michael Hicks, dobrą zmianę dał Brian Gilmore, przyzwoicie wypadli rodzimi gracze, czyli Robert Skibniewski i Kamil Chanas. Efekt był niemal natychmiastowy, starogardzianie w oka mgnieniu odzyskali prowadzenie w tych zawodach, a następnie niemal znokautowali rywala. Wszak po pierwszej połowie wygrywali 41:27.
Wspominaliśmy już, że problemem AZS jest atak, w trzeciej odsłonie należało dopisać jeszcze obronę. Koszykarze Karola indywidualnie nie mieli sposobu na zatrzymanie przeciwników. Zwłaszcza stawiał im się Deonta Vaughn, który świetnie spisywał się w ofensywie, dwukrotnie zanotował akcje 2+1, co totalnie podcięło skrzydła biało-niebieskim. Objawem desperacji były dwa przewinienia techniczne, które sprawiły, że Polpharma wygrywała już różnicą blisko 20 punktów. AZS wprawdzie próbował się jeszcze zerwać, ale brakowało w ich szeregach prawdziwego lidera. Takim nie był Winsome Frazier, któremu nie wychodziło praktycznie nic. Kinloch w pojedynkę niewiele mógł zdziałać, Slavisa Bogavac doraźnie wspierał zespół, pozostali niemal zapadli się pod ziemię. Już w tej kwarcie stało się jasne, że dwa punkty zostaną w stolicy Kociewia, ostatnia partia była więc tylko formalnością. Choć warto podkreślić dobrą skuteczność obu ekip, wszak zdobyły one łącznie aż 59 punktów.
Rozluźnieni koszykarze Sretenovicia nie szarżowali już w ostatniej ćwiartce, rozluźnili szyki obronne, które wcześniej stały na przyzwoitym poziomie. W skutek tego koszalinianie doszli go głosu, za sprawą Bogavaca, Marcina Sroki i Grzegorza Arabasa zniwelowali część deficytu. Serbski szkoleniowiec SKS podjął jeszcze odważniejszą decyzję, desygnował na parkiet kolejnych Polaków, w efekcie było ich nawet czterech. Nawet wówczas podopieczni trenera dwojga imion siłowali się praktycznie ze sobą, pudłowali spod samego kosza, a dobitki okazywały się nieskuteczne. Ostatecznie starogardzianie zwyciężyli trzeci mecz pod wodzą Sretenovicia i dzięki temu awansowali na siódme miejsce w tabeli, choć trzeba pamiętać, że w niedzielę zostaną rozegrane kolejne mecze tej kolejki. W najgorszym razie Farmaceuci wylądują jednak na ósmej pozycji.
Kociewskie Diabły postawiły naprawdę szczelny blok defensywy, ale kiedy już rywal przedzierał się przez niego, to nie miał najmniejszych trudności ze zbiórką w ataku, co szwankowało już w poprzednich spotkaniach. Nie należy też zapominać o świetnym wymuszaniu fauli, niezłej skuteczności z gry. - Graliśmy bardzo dobrze w obronie przez całe 40 minut i pokazaliśmy, że jesteśmy lepszą drużyną. Mamy jednak złe momenty w grze, znowu pozwalamy na zbyt wiele zbiórek w ataku - powiedział po zawodach opiekun SKS.
AZS i w defensywie, i w ofensywie ma sporo do poprawienia. Z taką grą śmiało można powiedzieć, że wynik jest nie najgorszy. Gościom zabrakło - jak już wspomnieliśmy - lidera z prawdziwego zdarzenia, bo Frazier tym razem nim nie był, znacząco osłabił siłę rażenia akademików, zwłaszcza na obwodzie. - Zabrakło nam w ofensywie Fraziera, który zagrał dzisiaj słabiuteńko, delikatnie rzecz ujmując. Graliśmy dzisiaj mocno faul, mieliśmy małe szanse, aby wybronić jakąkolwiek akcję - stwierdził Karol.
84:71
(20:13, 21:14, 33:26, 10:18)
Polpharma: Hicks 19, Vaughn 18, Skibniewski 11, Chanas 10, Cielebąk 7, Archibeque 6, Mirković 6, Gilmore 5, Dutkiewicz 2, Szpyrka 0.
AZS: Kinloch 18, Bogavac 14, Sroka 9, Śnieg 7, Reese 7, Arabas 7, Milicić 5, Bartosz 2, Frazier 2.