Marek Piechowicz: Nie witajmy się jeszcze z gąską

Łodzianie mieli wygraną na wyciągnięcie ręki, ale dziesięć minut zmieniło wszystko. Rzut Marka Piechowicza doprowadził do dogrywki, w której ŁKS nie miał już zbyt wiele do powiedzenia. - Zaczęliśmy naciskać na naszych rywali w obronie i ci zaczęli się gubić. Wyprowadziliśmy kilka kontr i jakoś ich dogoniliśmy - wyjaśnił czwartą kwartę Marek Piechowicz, jeden z bohaterów poniedziałkowego półfinału.

Jak przegrać wygrany mecz? Odpowiedź na to pytanie bardzo dobrze znają łódzcy koszykarze, którzy byli naprawdę blisko doprowadzenia do remisu w półfinałowej rywalizacji. Jednak dąbrowianie znaleźli dodatkowe siły przed czwartą kwartą, które pozwoliły im na niesamowitą metamorfozę. Rzuty, które dotychczas nie wpadały, były celne. Metodą małych kroków MKS niwelował straty, by na dwie sekundy przed końcem przegrywać jedynie trzema oczkami. W tym momencie piłka powędrowała do jednego z liderów drużyny, któremu ręka w tak ważnej akcji nie zadrżała.

- Cieszę się, że ten rzut wpadł, bo uratował nam życie. W dogrywce poszło nam już lepiej, wygraliśmy mecz siedmioma punktami. Poniedziałkowe spotkanie było trudne, zagraliśmy słabiej niż dnia poprzedniego - szczerze przyznał Marek Piechowicz, który doprowadził do dogrywki. - Na pewno było w tym trafieniu dużo szczęścia, ale się udało - dodał z uśmiechem.

Ostatnia kwarta była zupełnie oddzielną częścią meczu niż trzy poprzednie, w których na parkiecie dominowali łodzianie, gospodarze bowiem nie potrafili dotrzymać im kroku, a momentami wyglądali na zagubionych i zmęczonych. Przełożyło się to na ich skuteczność, która była fatalna. Nawet najbardziej doświadczony Adam Lisewski popełniał błędy w ataku. - Słaba skuteczność za dwa, słaba za trzy, nie wiem co się z nami stało, czy obręcz była zaczarowana, czy było to efektem naszego zmęczenia. Trudno powiedzieć - ocenił Piechowicz.

Takie oblicze dąbrowian odeszło w niepamięć wraz z wyjściem na parkiet na ostatnią kwartę, która w pamięci dąbrowskich i łódzkich kibiców pozostanie na bardzo długo. - Zaczęliśmy naciskać na naszych rywali w obronie i ci zaczęli się gubić. Wyprowadziliśmy kilka kontr i jakoś ich dogoniliśmy - przyznał.

Przed obiema drużynami przerwa i zasłużony odpoczynek po trudnym dwudniowym boju w dąbrowskiej hali. Teraz rywalizacja przenosi się do Łodzi, gdzie 30 kwietnia zostanie rozegrane trzecie półfinałowe spotkanie. Gospodarze przystąpią do niego z nożem na gardle i ostatnią szansą na pozostanie w rywalizacji. - Łodzianie mieli wygrany mecz, więc po takim obrocie spraw na pewno spadło im morale - powiedział.

Wydaje się, że podopiecznym Piotra Zycha będzie niezwykle trudno zmobilizować się do gry, ale nie jest to zadanie niewykonalne. - Nie witajmy się jeszcze z gąską, zobaczymy jak nam pójdzie w Łodzi, ale trudno będzie z trzech meczów nie wygrać ani jednego - trzeźwo podkreślił Marek Piechowicz.

Komentarze (0)