Wielka Barcelona z nawiązką powetowała sobie ubiegłoroczną porażkę w finale ACB z Cają Laboral Baskonia i sprawiła, że koszykarze z Kraju Basków zakończyli sezon 2010/2011 nie wchodząc nawet do finału. W zeszłym roku Caja Laboral wyrwała pierwsze dwa mecze w Katalonii, by następnie zadać decydujący cios u siebie, lecz teraz sytuacja zmieniła się o 180 stopni.
Po dwóch pewnych zwycięstwach w Palau Blaugrana, podopieczni Xaviera Pascuala jechali na trzeci mecz do Baskonii z tylko jedną myślą - zakończyć rywalizację na trzech spotkaniach i tym samym nie pozostawić cienia wątpliwości, który zespół pozostaje w lepszej formie.
Jak planowali - tak zrobili. Gospodarzom od samego początku trzęsły się ręce z powodu stawki meczu, co widać było zwłaszcza po rozgrywającym Marcelinho Huertasie. Brazylijczyk jest zazwyczaj mózgiem swojej ekipy, ale tym razem, przestraszony, ograniczył się tylko do podawania piłki partnerom z drużyny, a gdy już podejmował jakiekolwiek próby ofensywy, najczęściej pudłował.
Barcelona tym czasem imponowała spokojem i po pierwszej połowie prowadziła różnicą czterech oczek. Choć zaliczka to prawie żadna, wskazywała, że to właśnie goście są tego dnia o jeden kosz skuteczniejsi, o jedną zbiórkę waleczniejsi i o jeden przechwyt szybsi. Po zmianie stron bardzo mądrze poczynaniami swoich kolegów kierował Ricky Rubio, a gdy na parkiecie pojawił się Jaka Laković, kilkukrotnie zagrał widowiskowe pick and rolle z Franem Vazquezem.
Tym samym po trzydziestu minutach przyjezdni jeszcze bardziej zwiększyli swoje prowadzenie, które, jak się okazało po kolejnych dziesięciu minutach, wystarczyło by osiągnąć sukces. Miejscowi próbowali co prawda zmniejszyć dystans, i choć nawet trzykrotnie udawało się im dojść Barceloną na trzy-cztery oczka, to jednak na zadanie decydujące ciosu zabrakło sił i cierpliwości. Zbyt pochopne rzuty w końcówce meczu przekreśliły marzenia Caji Laboral o obronie mistrzowskiego tytułu i Blaugrana mogła rozpocząć fetowanie na parkiecie rywala.
Caja Laboral Baskonia - Regal FC Barcelona 61:71 (16:20, 15:15, 15:18, 15:18)
(San Emeterio 14, Ribas 10 - Navarro 13, Anderson 12, Perović 10)
Tego się nikt nie spodziewał! Zwycięstwo Bizkaii Basket Bilbao w drugim meczu z Realem Madryt w samym sercu Hiszpanii odebrano na Półwyspie Iberyjskim jako wypadek przy pracy. Po dwóch spotkaniach w Kraju Basków wszystko miało wrócić na swoje miejsce, czyli w tym przypadku, na miejsca miała wrócić dominacja "Królewskich".
Kto zatem sądził, że tak się stanie - srogo się pomylił. Nie mająca w swoim składzie wielkich graczy, ale prezentująca kolektywny basket oparty na żelaznej defensywie, Bizkaia nie dała najmniejszych szans swoim rywalom w meczu numer trzy i wygrywając różnicą siedemnastu punktów, objęła prowadzenie w serii 2-1! Koszykarzom Fotisa Katsirakisa do pełni szczęścia, a więc do awansu do wielkiego finału, który byłby zarazem największą niespodzianką w ACB w kilku ostatnich latach, brakuje zatem jeszcze tylko jednej wygranej.
Trudno wyróżnić konkretnego zawodnika w szeregach miejscowych, gdyż sześciu z nich zdobyło przynajmniej osiem oczek, a najskuteczniejszy okazał się być Marko Banić, autor double-double w postaci 13 punktów i 11 zbiórek. Axel Hervelle miał natomiast 9 oczek i 8 zbiórek, a Janis Blums dodał do tego 12 oczek - wszystkie rzutami zdobyte dystansu.
Wśród gości dobre wrażenie pozostawił po sobie Sergio Rodriguez, który jako jedyny starał się podjąć walkę z ambitnie walczącymi gospodarzami, ale ostatecznie jego 18 oczek na nic się zdało, dlatego, że reszta drużyny dorzuciła ich tylko... 33. Liczby te doskonale obrazują jak efektywna była tego dnia defensywa miejscowych.
W czwartek mecz numer cztery obu drużyn. Jeśli Bizkaia wygra, awansuje do finału, w którym spotka się z Barceloną. Jeśli przegra, rywalizacja przeniesie się znowu do Madrytu na decydujące starcie numer pięć.
Bizkaia Bilbao Basket - Real Madryt 68:51 (22:13, 11:8, 15:19, 20:11)
(Banić 13, Blums 12 - Rodriguez 18)