Natalia Kusztal: Joanno, kiedy po raz pierwszy spotkałaś Małgorzatę Dydek?
Joanna Cupryś-Szwichtenberg: Już nie pamiętam, ale to była chyba kadra Polski, pewnie juniorki.
Jaką osobą była Gosia? Znałaś ją bardzo długo, bo występowałyście w kadrze i klubie.
- Pamiętam, że była zjawiskowa. Powaliła mnie swoim wzrostem, ale potem w pokoju, kiedy usiadłyśmy na łóżku i rozmawiałyśmy o koszu, wszystko wyrównało się. Później człowiek przyzwyczaił do jej parametrów. Była przemiła, dopiero po jakimś czasie dowiedziałam się, że lubiła też robić psikusy (śmiech).
A jakie?
- Powiem, że z "Ptychem" było "mega-wesoło", bo miała zawsze sto pomysłów na minutę. A jeśli dodamy do tego jeszcze "Dyzię" [Katarzynę, starszą siostrę Małgorzaty - NK], to trzeba było naprawdę uważać (śmiech). Zawsze było z nimi wesoło.
Opowiedz o tych zabawnych anegdotkach.
- Są bardzo osobiste.
To, chociaż powiedz te, które można opublikować.
- Od tej tragedii nie mogę przestać myśleć o niej... "Ptychu" ciągle mi wmawiała, że pasuję do jednego chłopaka, który właśnie jest wolny, ale nie byłam tego do końca przekonana, jednak "Ptysiu" była na tyle pewna, że pisała do niego SMS-y w moim imieniu i umówiła mnie z nim na randkę. Okazało się, że miała rację (szloch/śmiech). Jestem z nim od tamtej pory. Mamy dwójkę wspaniałych dzieci. Dzięki ci Gosiu, ale dlaczego odeszłaś? Chyba nigdy się z tym nie pogodzę. W życiu piękne jest to, że niektórych ludzi możesz nie widzieć latami, a kiedy znowu spotkacie się, to czujecie się tak, jakby czas się zatrzymał – nam tylko dzieci przybywało (Julka, David, Zośka, Alex). W tym przypadku mam na myśli Gosię. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą!
Jakiś czas temu robiłam wywiad z Eweliną Kobryn i mówiła mi, że "kiedyś ktoś powiedział, że sukcesy polskiej koszykówki skończyły się wraz z zakończeniem kariery przez Małgorzatę Dydek". Spytałam więc dlaczego i usłyszałam: - "Słyszałam kiedyś taką opinię. Dla mnie to jest śmieszne, bo wiadomo, że Gośka jest niekwestionowaną koszykarką i to nie podlega żadnej dyskusji. Każdy zna nasz stosunek do niej - była jedną z najlepszych zawodniczek na świecie". Jak się odniesiesz do tego, co powiedziała Ewelina?
- "Ptychu" była jedyna w swoim rodzaju i zgadzam się Ewcią. Ale koszykówka to Małgosia Dydek i wszystkie inne koszykarki. Raz jest gorzej, raz jest lepiej; dzisiaj wygrywamy, jutro przegrywamy. Taki jest sport i takie jest po prostu życie. Ale trzeba patrzeć w przyszłość i uczyć się na błędach oraz myśleć pozytywnie. Dlaczego sukcesy żeńskiej koszykówki zatrzymały się? Spowodowało to wiele czynników, ale to temat na serię wywiadów...
Co trzeba zmienić lub poprawić w naszym systemie szkolenia, żeby nawiązać do waszych sukcesów? Jaki ty masz pomysł na poprawę basketu w Polsce?
- Zaraz, w naszym kraju? (bardzo zaskoczona). Chcę zacząć od "własnego podwórka" – myślę o prowadzeniu zajęć przy jakiejś szkole dla dzieci, gdzie moje dzieci też będą mogły zarazić się pasją do koszykówki. Organizuję również obóz w Wałczu, który jest skierowany dla dziewczyn z całej Polski.
Opowiedz więcej o tym projekcie.
- Czuję wewnętrzną potrzebę podzielenia się z innymi moją pasją i doświadczeniami. Chciałabym pomóc dziewczętom, które chcą zacząć swoją przygodę z koszykówką i nie jest ważne skąd są.
Wiek nie ma znaczenia?
- Nie ma. Trzeba dotrzeć do wszystkich i na pewno znajdzie się kilka diamentów. Najpierw tych nieoszlifowanych, a potem będą błyszczeć na całym świecie. Super marzenie, prawda? Oczywiście, chodzi o młodzież, ale słyszy się różne cuda. Ewelina Kobryn zaczynała trenować kosza, kiedy miała 17 lat. Czasami ktoś zmienia dyscyplinę z jakiś względów. W naszych czasach, kiedy komputer przebija telewizję, trzeba reaktywować sport już u maluchów.
Twoje córki bawią się piłką od kosza?
- One bawią się wszystkim, ostatnio nawet ślimakami i robakami (śmiech). Chcę je wziąć na obóz i pokazać, jak można fajnie spędzić czas. Może im się to spodoba? Są bardzo aktywne, więc do sportu na pewno się nadają. Teraz tylko trzeba małymi kroczkami zaszczepić w nich chęć do koszykówki.
Kiedy tak o tym opowiadasz, przypomina mi się, jak Agnieszka Bibrzycka mówiła mi, że mama zabierała ją na obozy, a ona siedziała z boku i bawiła się piłką...
- Coś w tym musi być (śmiech).
Twoje córki na pewno mają sport zakodowany w genach.
- Właśnie chciałam dodać, że geny mają dobre, bo mama i tata grali w piłkę. To może u nas genetyka też zadziała? (śmiech).