Oded Brandwein: Nieważne z kim gramy, zawsze musimy walczyć

Po trzech kolejnych porażkach, Kotwica Kołobrzeg wreszcie podniosła się z kolan. Zespół Tomasza Mrożka pokonał na wyjeździe Polpharmę Starogard Gdański, choć po trzech kwartach lepsi byli gospodarze. Jednym z tych, którzy po ostatniej syrenie mogli się uśmiechnąć był Oded Brandwein, izraelsko-polski obrońca Kotwicy.

Polpharma Starogard Gdański, mimo że była gospodarzem sobotniego spotkania, nie podchodziła do starcia z Kotwicą Kołobrzeg w roli faworyta. Co prawda zespół Tomasza Mrożka również nie prezentował się w ostatnim czasie skutecznie (trzy przegrane z rzędu), to jednak starogardzianie wygrali tylko jeden raz na siedem meczów.

- Nie spodziewaliśmy się łatwego meczu, nieważne, że nasz rywal przegrywał wcześniej bardzo często. Nigdy nie patrzymy na sytuację w jakiej znajduje się przeciwnik, bo to nie ma większego sensu. Czy gramy z liderem, czy z outsiderem, zawsze trzeba wyjść na parkiet i walczyć przez 40 minut - mówi Oded Brandwein, obrońca Kotwicy, który w tym sezonie jest na pewno jedną z pozytywnych niespodzianek w ekipie z Kołobrzegu.

Z izraelsko-polskim obrońcą trudno się nie zgodzić, wszak choć po pierwszych dziesięciu minutach "Czarodzieje z Wydm" wygrywali dwoma punktami, do przerwy prowadzili gospodarze 46:44. Miejscowi byli bliżsi wygranej także po trzydziestu minutach walki. - Zdecydowanie straciliśmy koncentrację i zaczęliśmy się niepotrzebnie denerwować, a przecież nie było zupełnie podstaw ku temu. Chyba musimy zacząć pracować nad naszą stroną mentalną, bo nie może być tak, że gdy nam coś nie idzie, to nagle przestajemy grać i tracimy to, co wcześniej wypracowaliśmy. Musimy grać spokojnie i przez to stabilniej - tłumaczy 23-letni zawodnik.

Jak jednak mówi polskie przysłowie "prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy". Na ostatnią kwartę podopieczni trenera Mrożka wyszli zatem zdecydowanie bardziej skoncentrowani, choć nie od razu przyniosło to korzyści. Dopiero w połowie kwarty defensywę miejscowych przełamał Jessie Sapp, a dzieła zniszczenia dokończył Darrell Harris. - Owszem, Jessie i Darrell wykonywali kluczowe akcje, ale uważam, że cały zespół zagrać koncertowo i wykonał kawał dobrej roboty. Graliśmy po prostu razem, nikt nie skupiał się na własnych osiągnięciach i udało nam się wygrać - wyjaśnia Brandwein.

Sam Izraelczyk z polskim paszportem nie rozegrał wybitnego spotkania, ale z racji tego, że przez kontuzję pauzował Reginald Holmes, był istotnym elementem rotacji na obwodzie. - Dałem z siebie tyle, ile mogłem. Nie grałem dobrego spotkania, ale na szczęście inni gracze mieli swój dzień. Ja starałem się rozgrywać i pomagałem w obronie - mówi mierzący niespełna 180 cm koszykarz, dodając po chwili - Nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy uwierzyliśmy, że ten mecz jest nasz. Tak naprawdę chyba dopiero po końcowej syrenie doszło do nas, że wygraliśmy to spotkanie. Wbrew pozorom to był jeden z najtrudniejszych pojedynków w sezonie - cieszy się obrońca Kotwicy.

Warto odnotować, że kołobrzeżanie wygrali sobotnie starcie również dlatego, że zdecydowanie zdominowali grę w polu trzech sekund i wygrali zbiórki aż 37:27. Sam Harris zebrał 12 piłek, czyli dwa razy więcej niż środkowi Polpharmy: Jeremy Simmons i Adam Metelski. - Zbiórki są zawsze kluczowe, więc nie inaczej było w sobotę. Jeśli wygrywasz walkę na tablicach to, po pierwsze, masz okazję do kontr i zdobywania łatwych punktów, a po drugie, do ponawiania akcji. Jeśli w każdym meczu będziemy radzić sobie w tym elemencie tak dobrze, jak przeciwko Polpharmie, będziemy odnosić sukcesy - puentuje swoją wypowiedź Brandwein.

Komentarze (0)