Pierwszą z nich był po prostu rewanż za wysoką porażkę w pierwszej serii spotkań. Był to jeden z najgorszych meczów Śląska w tym sezonie. Ewentualna wygrana z Anwilem byłaby również dowodem na to, że wrocławski zespół rzeczywiście może walczyć z najlepszymi. Przystępowali oni jednak do meczu bez dwóch ważnych graczy - Adama Wójcika (choroba) oraz Paula Grahama (uraz barku).
Wątpliwości, czy atmosfera "świętej wojny" będzie przypominała boje z poprzednich lat zostały rozwiane w kilku pierwszych akcjach. Na wysokości zadania stanęli kibice, którzy szczelnie wypełnili Halę Orbita, ale i zawodnicy, którzy zaczęli z ogromną intensywnością i bardzo dużo było fizycznej walki jeden na jednego. Od samego początku wiadomo było, że problemy pod koszem z masywnym Corsley Edwardsem będzie miał Piotr Niedźwiedzki. Amerykanin wykorzystał przewagę w pierwszej akcji, a w drugiej zapakował nad polskim graczem w atomowy sposób, łamiąc mu przy okazji nos. Zawodnik Śląska musiał opuścić boisko przy stanie 4:4. Emocje były ogromne, o czym świadczyły nerwowe reakcje ławek rezerwowych obu ekip. Paweł Buczak, który zastąpił Niedźwiedzkiego trafił w szczęśliwy sposób (dzięki "gumowej obręczy") z dystansu. Po chwili identyczny rzut wpadł Bartoszowi Diduszce, co chyba wyczerpało limit szczęścia gospodarzy na cały wieczór. O wysokim poziomie gry w pierwszej odsłonie mógł świadczyć fakt, że popełniono w niej łącznie zaledwie 3 straty! To jednak nie koniec niesamowitych rzeczy na parkiecie w Orbicie. Po zebraniu piłki w obronie Diduszko z impetem ruszył do kontry, wbiegając w pole 3 sekund dostał podanie od Roberta Skibniewskiego, wyskoczył w powietrze i z ogromną siłą chciał skończyć wsad jedną ręką. Skończyło się jednak na trafieniu...w obręcz, ale piłka była wciąż w posiadaniu wrocławian, po zbiórce w ataku. Przez większość tej części gry gospodarze kontrolowali grę i wygrali ją 20:15.
Drugie dziesięć minut to już znacznie bardziej wyrównana gra. Śląsk trafił dwie trójki, znakomicie w ataku grał Slavisa Bogavac, ale w ich szeregi wkradł się błędy - w 6 minut stracili już 3 piłki, a w zespole Anwilu do roboty wzięli rezerwowy Nick Lewis, który niespodziewanie trafił zza łuku oraz Lawrence Kinnard. To oni dali gościom prowadzenie 29:28. Sędziowie mieli problem z nadążaniem za wydarzeniami na boisku, wprowadzając nieco nerwowości. Po wejściu Johna Allena na najwyższe prowadzenie wyszedł Anwil (31:28), ale odpowiedział Akselis Vairogs. Dobra rotacja w obronie wymuszała jednak szybkie i nieprzygotowane rzuty podopiecznych Miodraga Rajkovicia. W ostatniej udanej akcji pierwszej połowy pod kosz wjechał Krzysztof Szubarga i ustalił wynik na 35:30 dla przyjezdnych.
Pierwsze dwadzieścia minut stało na bardzo wysokim poziomie i było dobre dla oka. Łącznie popełniono tylko 8 strat, drużyny grały dobrze w obronie, a gra była bardzo fizyczna i efektowna. Anwil rzucał na wyższej skuteczności, nie ustępował w kryciu 1-na-1, Szubarga nie dawał się mijać Skibniewskiemu i to dlatego przyjezdni do przerwy prowadzili. Najlepszym strzelcem był jednak zdecydowanie Bogavac z 12 "oczkami".
Trzecia kwarta to klasyczna wymiana ognia. Obie ekipy miały problemy z trafianiem rzutów, bo obrona stawiała trudne warunki. Od czasu do czasu trafiali Allen, Edwards i Qa'rraan Calhoun. Arbitrzy gwizdali bardzo dużo przewinień, przez co wynik był niski. Po 7 minutach gry Anwil prowadził już tylko 40:42. Wolne Vairogsa zbliżyły Śląsk na dystans tylko jednego "oczka" (43:44), ale w ostatniej sekundzie akcji z drugiej strony niepilnowany John Allen trafił za 3. "Skiba" w odpowiedzi popisał się akcją 2 + 1 i było 46:47. Drugi raz zza łuku ukąsił jednak będący świetnie dysponowany Allen, a w ostatniej sekundzie kwarty spod kosza zapunktował Lewis i było 52:48 dla Anwilu. Do tego momentu Skibniewski miał więcej asyst (9), niż cały zespół włocławski (7).
Początek finałowej części rozpoczeła wymiana koszy, ale Śląsk rzucał przez ręce i po kolejnej trójce Allena przegrywał już 52:60. Wtedy gospodarze się przełamali - Skibniewski po zasłonie trafił za 3, a po skrajnie szczęśliwej akcji Bogavac zanotował 2 + 1. W kilka sekund zrobiło się 58:60. Serb z drugiej strony wytrącił też piłkę z rąk Edwardsowi i przyczynił się do straty Anwilu. Spod kosza trafił z kolei Mladenović, a w obronie popisał się pięknym blokiem i przy stanie po 60 piłkę mieli wrocławianie. Edwards jednak trafił z półdystansu i dzięki sprytowi odzyskał włocławianom piłkę. Dzięki temu była w ich posiadaniu na minutę przed końcem przy wyniku 62:60. Szubarga wszedł pod kosz i trafił w ekwilibrystyczny sposób...tyłem do obręczy. Po tej akcji było już 64:60. Calhoun znalazł się jednak niekryty pod koszem i łatwo zdobył dwa "oczka". Faulowany Dardan Berisha wykorzystał jeden rzut wolny, Bogavac dwa i było ledwie 64:65 dla gości, a na zegarze widniało 19,3 sekundy do końcowej syreny. Presji nie wytrzymał też Kinnard (jedna udana próba), podobnie Szubarga, ale gospodarze nie byli w stanie odpowiedzieć skutecznie i przegrali 64:67.
Śląsk Wrocław - Anwil Włocławek 64:67 (20:15, 10:20, 14:13, 16:15)
Śląsk: Bogavac 18, Skibniewski 12, Vairogs 10, Mladenović 10, Calhoun 6, Buczak 5, Diduszko 3
Anwil: Allen 18, Edwards 11, Lewis 9, Szubarga 9, Berisha 8, Kinnard 7, Hajrić 2