Znam swoją rolę w zespole - wywiad z Marcinem Stefańskim, zawodnikiem Trefla Sopot

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Marcin Stefański jest jednym z ulubieńców sopockiej publiczności. Ostatnimi czasy jednak nie otrzymuje od trenera Karlisa Muiznieksa zbyt dużo czasu na pokazanie swoich umiejętności.

Karol Wasiek: Mecz z PBG Basketem Poznań był chyba idealnym do tego, żeby udowodnić to, że porażka z Kotwicą Kołobrzeg była tylko i wyłącznie wypadkiem przy pracy.

Marcin Stefański: No tak. Jak widać, było jednak bardzo ciężko. Nie mogliśmy się wstrzelić, trochę za dużo pozwoliliśmy rywalom. Tak naprawdę spotkanie rozstrzygnęliśmy dopiero w końcówce. Najważniejsze jest jednak zwycięstwo, wygraliśmy ten mecz i dwa punkty są na naszą korzyść. Teraz jedziemy do Wrocławia i tam chcemy również wygrać.

PBG Basket jeszcze przed spotkaniem był skazywany na pożarcie, bo przyjechał do Sopotu bez dwóch podstawowych zawodników. Mimo to nie potrafiliście udowodnić swojej wyższości.

- Wydawałoby się, że jesteśmy zdecydowanie lepszym zespołem, ale jednak było nam to ciężko pokazać. Może jakiś mały kryzys nas dopadł, ale jak widać, nawet w kryzysie potrafimy wygrywać. To cieszy.

Prowadziliście piętn ostami punktami, jednak coś zacięło się w waszej grze. Nie za często miewacie takie przestoje w grze?

- Mamy takie przestoje w grze. Teraz jest jeszcze sezon regularny i trzeba to poprawić. Wierzę w to, że będzie lepiej jeśli chodzi o ten element koszykarskiego rzemiosła.

Powróćmy na chwilę do tego spotkania z Kotwicą Kołobrzeg. Czego efektem była ta porażka w czwartkowy wieczór?

- Ciężko jest mi teraz cokolwiek powiedzieć, bo już zapomnieliśmy o tym spotkaniu. Aczkolwiek tam bardzo ciężko się gra w Kołobrzegu to po pierwsze. Nie tylko my tam przegraliśmy, ale także Zastal Zielona Góra, czy Turów Zgorzelec. Widać, że Kotwica dobrze gra u siebie. Nie trafialiśmy wiele rzutów z czystych pozycji. Obrona była na całkiem niezłym poziomie. Zabrakło kilku celnych rzutów z dystansu. Mieliśmy swoje szanse na odwrócenie tego spotkania, ale nie udało się.

Potrafi pan jakoś racjonalnie wytłumaczyć 36% skuteczność z gry oraz wyraźnie przegraną walkę na tablicach z gospodarzami?

- No tak, wyraźnie przegraliśmy deskę. Prawdę mówiąc najlepiej będzie, jeśli o takie rzeczy spytamy trenera.

Pan także nie miał zbytnio okazji pomóc kolegom w tym meczu.

- Grałem pięć minut. Ciężko jest, gdy gra się tylko przez taki okres w meczu, aczkolwiek próbowałem zrobić, co mogę. To była decyzja trenera, że tak krótko grałem, ale mimo wszystko była szansa na wygranie tego spotkania.

Nie denerwuje pana taka sytuacja, że w ostatnim czasie praktycznie nie jest pan wykorzystywany przez trenera?

- Na pewno każdy jest sfrustrowany, kiedy musi siedzieć na ławce. Chciałoby się grać po 30-35 minut, ale znam swoją rolę w zespole. Ja mam po prostu taką rolę, że jestem zmiennikiem. Jeśli jednak dostaje się trzy albo pięć minut to ciężko jest cokolwiek pokazać.

Pan w tym sezonie spełniał także inne role poza parkietem. Najpierw wcielił się pan w rolę komentatora sportowego, a później był pan liderem podczas świątecznego klipu Trefla Sopot.

- Jednak najbardziej koncentruję się na koszykówce. Wiem, że jestem dobrym graczem i potrafię grać. To jest na pewno aspekt poza boiskowy, który się nam na pewno udał. Aczkolwiek dla mnie najważniejsza jest koszykówka.

A która z ról się bardziej panu podobała?

- Najbardziej ta koszykarska(śmiech).

Źródło artykułu:
Komentarze (0)