Asseco Prokom Gdynia to ośmiokrotny mistrz Polski, ekipa, która od lat dominuje na krajowym podwórku, pozostając nieosiągalna dla reszty zespołów. Jak się jednak okazuje nie wszyscy znają zawodników tej ekipy. - Asseco Prokom? Wiem tylko, że to obecnie mistrzowie waszego kraju, którzy od kilku lat regularnie triumfują w lidze. Szanuję to i doceniam, ale szczerze mówiąc nie znam graczy z tego zespołu, nie wiem o nich właściwie nic - wyznaje LaMont McIntosh, amerykański obrońca AZS Koszalin, zespołu, który zmierzy się z gdynianami w ćwierćfinale play-off.
- Dla mnie wszyscy przeciwnicy są tacy sami, stąd nie ma większego znaczenia czy gram przeciwko gwiazdom czy średniakom. Każda drużyna to przeszkoda, którą trzeba pokonać, oczywiście nie zawsze to wychodzi, ale tak do tego podchodzę - tłumaczy McIntosh, dla którego konfrontacja z Asseco Prokomem będzie pierwszą po przerwie spowodowanej kontuzją. Amerykanin nie gra już od ponad trzech tygodni, ale na mecze z mistrzem ma być gotowy.
Doświadczony rzucający był przed kontuzją bardzo wartościowym graczem, który notował 12,5 punktu i 2,5 asysty. Jeśli AZS chce sprawić niespodziankę i pokonać gdyński klub, trener Andrej Urlep musi dysponować pełnym, zdrowym składem. - Będziemy gotowi na mecz z mistrzem i podejdziemy do niego bardzo mocno zaangażowani. Naszą siłą jest zespołowość, której nauczyliśmy się w ostatnich miesiącach - opowiada McIntosh.
Problem w tym, że to Asseco Prokom ma wszystkie atuty po swojej stronie: gwiazdy (Donatas Motiejunas, Jerel Blassingame), wielkie umiejętności wszystkich zawodników niezależnie od ich statusu w zespole, doświadczenie zebrane w Eurolidze oraz sporą dozę pewności siebie. Co będzie zatem najważniejszym orężem koszalińskiej ekipy w ćwierćfinale play-off? - Naszą przewagą będzie brak presji. Nikt nie daje nam żadnych szans poza nami samymi. Przygotowujemy się jednak naprawdę solidnie i mam nadzieję, że pokażemy się z bardzo dobrej strony - tłumaczy McIntosh, dodając jednocześnie, że swoją rolę w tym starciu może jednak odegrać przewaga parkietu gdynian. - Przewaga to przewaga, nie bez kozery tak to się nazywa. Zawsze lepiej grać przy wsparciu głośnych fanów dlatego mamy nadzieję, że u nas w domu rozegramy dwa, a nie jedno spotkanie...
Na korzyść czempiona przemawia także fakt, że drużyna Andrzeja Adamka w ostatnich tygodniach mierzyła się z najlepszymi zespołami w Polsce i na 10 meczów przegrała tylko dwa razy (z Anwilem i Zastalem), natomiast AZS był skazany na rywalizację z niżej notowanymi rywalami, z którymi (przeważnie) łatwo wygrywał. - Ja mam nadzieję, że gra w drugim etapie nauczyła nas kilku rzeczy i pozwoliła zebrać cenne doświadczenie. W sezonie zasadniczym mieliśmy swoje problemy, były zmiany kadrowe, nagle doszło kilku nowych graczy, także w szóstkach pojawił się nowy strzelec, i trzeba było to wszystko poukładać. W tym sensie gra w niższej części tabeli była dla nas zbawienna. Mogliśmy spokojnie pracować nad sobą i mam nadzieję, że to zaprocentuje w ćwierćfinale - wyjaśnia McIntosh.
Lamont McIntosh: Brak presji naszą przewagą
LaMont McIntosh leczy obecnie kontuzję, ale jego stan zdrowia jest coraz lepszy, co oznacza, że koszykarz najprawdopodobniej zagra w ćwierćfinałowej batalii z Asseco Prokomem Gdynia. W konfrontacji z mistrzem Polski każdy zawodnik w składzie AZS Koszalin może być dla trenera Andreja Urlepa na wagę złota, bowiem tylko w pełnym składzie ósma ekipa ligi może podjąć rywalizację z gdynianami.