Michał Fałkowski: Jak ocenia pan progres, który drużyna zrobiła odkąd jest pan pierwszym trenerem Anwilu Włocławek?
Krzysztof Szablowski: Progres jest najbardziej zauważalny w tym kontekście, że staliśmy się prawdziwym zespołem. Jest pewna grupa ludzi, która wspólnie dąży do pewnego celu i to jest najważniejsza zmiana. Moi koszykarze zmienili się pod względem charakterologicznym - chcą razem pracować, są źli po przegranych meczach, a przez to pracują jeszcze ciężej i dzięki temu mi jako trenerowi jest łatwiej. Ja jestem tylko tym pierwszym, który wchodzi na halę i przekazuje swoim graczom energię. Nie przychodzę na treningi ze spuszczoną głową, tylko wchodzę i od razu razem ciężko pracujemy. Co do aspektów czysto sportowych to na pewno zdecydowanie lepiej gramy w obronie, ale to wszystko wiąże się z chęcią do ciężkiej pracy. Gdybyśmy tego nie zmienili, nadal bylibyśmy zespołem nijakim.
Jeszcze nie tak dawno ta drużyna była rozbitym zlepkiem indywidualności. Ciężko ich było, mówiąc kolokwialnie, zebrać do kupy?
- Po pierwsze to chcę powiedzieć, że nie wszystko zrobiłem tak, jakbym chciał żeby to wyglądało dlatego, że gdy przejmowałem zespół byliśmy już w środku sezonu, a ci gracze byli nauczeni już pewnych nawyków i nie mogłem postawić wszystkiego do góry nogami. Uznałem więc, że dotrę do nich nie poprzez dyscyplinę i pokazanie im, że ja tu jestem trenerem, a wy tylko zawodnikami, ale poprzez dialog i propozycje, które im zaproponuję. To nie jest wojsko, a koszykarze to normalni ludzi, więc chodzi o pewną równowagę. Stąd powiedziałem im, co chciałbym zmienić i obiecałem, że jeśli tylko się przyłożą, to razem możemy zbudować coś fajnego i póki co tak jest i z tego bardzo się cieszę.
Otrzymał pan jakiś sygnał zwrotny od koszykarzy, który utwierdził pana, że podoba im się takie działanie?
- Tak i to nie raz. Właściwie od samego początku jak tylko zaczęliśmy wprowadzać nowe rzeczy to widziałem, że oni są pobudzeni, chętni do pracy i do współpracy. Ostatnio też na przykład John Allen podziękował mi na konferencji prasowej po meczu w Zgorzelcu, mówiąc, że to zwycięstwo to także moja duża zasługa, bo dobrze ich przygotowałem. Pamiętam też sam moment, gdy już wiedziałem, że zostanę pierwszym trenerem to Szubi gdzieś tam na korytarzu powiedział, że teraz to na pewno nasza gra będzie wyglądała lepiej. To cieszy, to bardzo cieszy i motywuje do większej pracy.
Przeciętny kibic widzi, że drużyna gra zupełnie inaczej, że bardziej się angażuje, ale nie jest w stanie dostrzec zmian taktycznych. Może pan konkretnie powiedzieć co zostało zmienione?
- Oczywiście najwięcej uwagi zwróciłem na detale w defensywie. U nas w lidze bardzo dużo zespołów preferuje grę pick and roll, więc skoncentrowałem się na tym co zrobić, żeby moi gracze umieli je bronić. Chodzi o obronę pomocy, rotacji, zatrzymywanie zawodnika, który robi roll; do tego dochodzą także niuanse taktyczne pod konkretnego rywala. Raz zwracam uwagę na to by mocniej pomóc w obronie, innym razem mówię by odpuścić, bo rywal np. często szuka rozwiązania z innymi zawodnikami na zewnątrz, jedni bazują bardziej na wysokim, a inni bardziej na niskim. Oczywiście nie wszystko można zapamiętać przy takim natłoku meczów. Bardzo dużo także pracujemy nad grą defensywną typu shell drill, gdzie potrzebna jest współpraca czterech koszykarzy w odpowiednim ustawieniu w odniesieniu do tego, gdzie akurat jest piłka, czy bliżej kosza, czy dalej, co robić jak zawodnik penetruje, jak pomagać itd. Nie chcę zdradzać więcej szczegółów na wypadek, gdyby Jacek Winnicki przeczytał ten wywiad (śmiech), ale generalnie dużo pracujemy nad zespołowością w defensywie. A co do ataku - tutaj naszym największym mankamentem było to, że akcje właściwie kreował gracz z piłką, a reszta patrzyła co zrobi. Teraz tego nie ma, jest więcej ruchliwości przy zastosowaniu odpowiedniego spacingu, czyli odległości pomiędzy konkretnymi koszykarzami, żeby nie utrudniali sobie gry, a dodatkowo cała piątka rusza się po to, by otworzyć jedno dobre podanie, po którym padną punkty.
Który mecz był przełomowym? Z Zastalem u siebie w Hali Mistrzów?
- Tak, na pewno to był przełom i dobra wykładnia pracy, którą zrobiliśmy. Wcześniej przegraliśmy dwa spotkania: z Asseco, ale z nimi to graliśmy jeszcze starą koszykówkę, oraz z osłabionym Treflem, dlatego, że podeszliśmy do tego pojedynku nieskoncentrowani, wiedząc, że zagrają bez trzech koszykarzy. Trochę byłem załamany po tamtym spotkaniu, mówiąc szczerze, ale postanowiłem wówczas, że bierzemy się ostro do roboty i po kilku dniach nadszedł ten pamiętny mecz z Zastalem. Wówczas zadziałało kilka rzeczy na raz: zielonogórzanie byli zbyt pewnie siebie, a my mieliśmy już dość przegrywania, zdawaliśmy sobie sprawę, że ciężko ćwiczyliśmy przez poprzednie dni i teraz to musi wypalić.
Korekta systemu gry zbiegła się kilkoma pomniejszymi zmianami np. o wiele lepiej w nowym ustawieniu radzą sobie Krzysztof Szubarga czy Lawrence Kinnard...
- "Szubi" to jest typ zawodnika, który w dużej mierze bazuje na ataku, na penetracji, w tym sezonie kapitalnie poprawił rzut z dystansu, ale mimo wszystko nadal jego największymi zaletami są szybkość i siła. Niestety, tamten system do niego kompletnie nie pasował, bo gdy on coś próbował zrobić, to reszta zawodników stała i czekała właśnie na to, co zrobi. Teraz jest mu łatwiej, bo cała piątka stara się być mobilna i wszyscy szukają rozwiązań w ataku. On tym samym wie, gdzie akurat może się kogoś spodziewać i stąd gra mu się łatwiej, co dodatkowo przekłada się także na większe zaangażowanie w obronie. Co do Kinnarda natomiast to bardzo dużo zyskał na tym naszym nowym spacingu. Ma teraz więcej miejsca do gry i to wykorzystuje. Dla mnie ważniejsze jest jednak, że kapitalnie radzi sobie w obronie i widzę wielki potencjał w tym elemencie. Bardzo dobrze pomaga w obronie zespołowej, coraz lepiej kryje indywidualnie.
Zmiana systemu gry wpłynęła także znacząco na dyspozycję Corsley’a Edwardsa, choć w jego przypadku statystyka się pogorszyła i Amerykanin przestał siać postrach w defensywie rywali. Dlaczego?
- Corsley czasami wydaje się zdenerwowany i zrezygnowany, ale to nie jest tak, że jemu się nie chce. W ostatnim czasie trenowaliśmy naprawdę bardzo mocno, a on ma swój wiek, swoją masę i w pewnym momencie to chyba odbiło się na jego fizyczności. On po prostu czuje się teraz trochę zmęczony. Dodatkowo, liga go już poznała i obrońcy wiedzą jak go kryć, stąd gra mu się trudniej. Dla mnie ważniejsze jest jednak to, że on bardzo fajnie zaakceptował i zrozumiał fakt, że my jako zespół musimy być lepsi w defensywie i teraz bardzo mocno pracuje w tym elemencie. W pierwszej części sezonu było tak, że on w obronie głównie odpoczywał, a w ataku zdobywał punkty, co zresztą nie wpływało dobrze na zespół. Teraz angażuje się po obu stronach parkietu, zespół na tym korzysta, co prawda przez to musi grać mniej minut, ale widzę, że daje z siebie wszystko.
Zostawmy już to, co za nami. W poniedziałek rozpoczynacie grę w play-off, gdzie zmierzycie się z PGE Turowem Zgorzelec. Czy to jest korzystny przeciwnik? Wydaje się, że łatwiej będzie wam zmotywować się na wicemistrza Polski niż np. na Czarnych Słupsk, których pokonaliście czterokrotnie w tym sezonie.
- Przede wszystkim, ja już na konferencji po meczu z Czarnymi powiedziałem, że nie zmierzam kalkulować i niech los przydzieli nam zespół w ćwierćfinale. Stąd pojechaliśmy do Zgorzelca po zwycięstwo, tak się stało i ostatecznie gramy z PGE Turowem, a nie z Czarnymi. I być może właśnie lepiej dla nas, że unikniemy słupszczan, bo jest coś takiego jak czynnik psychologiczny. Nikt oczywiście nie chce specjalnie przegrać meczu, ale myślę, że gdzieś w podświadomości ciężko byłoby nam zmobilizować się na konfrontację z Czarnymi, bo jednak mielibyśmy w pamięci te cztery zwycięstwa. Dlatego cieszymy się z tego, co mamy, nie kalkulujemy, nie rozmyślamy, tylko przygotowujemy się pod Turów.
Co dokładnie ma pan na myśli mówiąc o przygotowaniach. Innymi słowy, jak trzeba zagrać, żeby pokonać Turów w serii do trzech zwycięstw?
- Bardzo istotny będzie wybór formy atakowania, tzn. kogo zaatakować i w jaki sposób. Czy lepiej na przykład grać więcej piłek pod kosz, czy może przerzucić akcent na obwód. To będzie ważne, choć zacząć trzeba będzie od defensywy. Daleko nam do perfekcji w tej materii i musimy dostrzec jaki wariant ofensywny będzie stosował Turów. Oni mają kilka opcji, ale najczęściej sprowadza się to do wykorzystania, z niskich koszykarzy, Davida Jacksona, Giedriusa Gustasa i Arthura Lee, zwłaszcza w akcjach typu pick and roll, oraz Damiana Kuliga i Daniela Kickerta z wysokich. Na pewno zaatakujemy mocniej tam, gdzie Turów będzie miał problemy, żeby maksymalnie je wykorzystać, a dodatkowo będziemy trzymać się naszych założeń. Jako trener nie chcę by moi gracze stosowali uliczny basket tylko, nie ważne czy mecz idzie po naszej myśli czy nie, trzymali się tego, co sobie założyliśmy. Nie po to analizujemy grę przeciwnika by potem z tego nie korzystać. Taktyka będzie szalenie istotnym elementem, bo spotkają się dwie wyrównane drużyny.
Bardzo zależało wam pod koniec szóstek by zakończyć ją na miejscu gwarantującym przewagę parkietu. To będzie miało aż tak duże znaczenie?
- Mam nadzieję! My bardzo lubimy grać w swojej hali, bardzo dobrze się tu czujemy, zwłaszcza przy takim dopingu jaki ma miejsce w ostatnich spotkaniach, kiedy hala żyje meczem. Dzięki temu ja jestem naładowany energią, chłopakom też gra się łatwiej... Co prawda Turów pokonał nas dwukrotnie, ale ostatnio pokazaliśmy, że umiemy z nimi grać i liczę, że teraz potwierdzimy to u nas w domu.
A co z presją? Wiele mówi się, że presja jest bardziej po stronie zespołu mającego przewagę, bowiem on po prostu musi pokonać rywala w dwóch meczach u siebie jeśli nie chce stracić handicapu w postaci parkietu.
- Jest coś takiego, ale istnieje także drugi aspekt - klasowe zespoły potrafią przełożyć tę presję na jeszcze większą mobilizacje i motywację. Potencjały i poziomy obu drużyn są bardzo podobne, więc nie ma się co zastanawiać nad tym, ale po prostu wyjść na parkiet i pokonać rywala dwukrotnie.
Analizujecie PGE Turów pod kątem, jaki zawodnik nie wyjdzie przeciwko wam na parkiet? Trener Jacek Winnicki ma obecnie w składzie 14 koszykarzy, z czego dwóch na pewno nie zagra, a kolejnych dwóch, może trzech pojawi się na parkiecie epizodycznie. Czy ma to jakieś znaczenie?
- Jest coś takiego, aczkolwiek PGE Turów ma kilku zawodników, którzy na pewno przyjadą do Włocławka po to, by grać w dłuższym wymiarze czasowym i na to się nastawiam najbardziej. Oczywiście może być tak, że skupimy się np. na Kickercie, a zafunkcjonuje zupełnie inny koszykarz i na to też trzeba być przygotowanym, choć jest to piekielnie trudne.
Dobrym przykładem jest Ronald Moore - kilka tygodni temu rzucił Anwilowi 18 punktów, podczas gdy w czterech poprzedzających spotkaniach także uzbierał 18 oczek...
- Dokładnie. Dlatego nie ma co nastawiać się na wszystko, bo to jest nierealne, trzeba nastawić się na kilka konkretów i tego się trzymać, ale i tak może pojawić się pewien element zaskoczenia, którego nie da się przewidzieć. Wtedy jednak trzeba umieć odnaleźć się w nowych warunkach i odpowiednio zareagować. Poza tym jest jeszcze jedna ważna rzecz w tym kontekście. Czasami tylu zawodników może być bronią, która obraca się przeciwko trenerowi, bo generalnie trzeba zadowolić wszystkich graczy, każdy chce swoje minuty. Także szeroki skład ma zatem swoje plusy i minusy.
A czy pan zamierza zaskoczyć czymś PGE Turów? Zamierza pan wprowadzić coś nowego do taktyki zespołu?
- Tak, zamierzam zrobić coś takiego. Na pewno nie przejdziemy teraz przez te treningi do meczu z Turowem w taki sposób, jak przeszliśmy w ostatnich dniach czy tygodniach. Chciałbym coś nowego dołożyć, coś urozmaicić, co pomoże nam zaskoczyć rywala.
Fizycznie jesteście w stanie wytrzymać trudy kilkumeczowej serii?
- Tak, fizycznie jesteśmy przygotowani bardzo dobrze, za co należą się słowa uznania naszemu trenerowi Dominikowi Narojczykowi. W tym kontekście nie przewiduję żadnych problemów, do zdrowia wraca Bartek Wołoszyn, do treningów powrócił już Lorizna Harrington, także jesteśmy zwarci, gotowi i w poniedziałek zaczynamy grę.
Staliśmy się zespołem - wywiad z Krzysztofem Szablowskim, trenerem Anwilu Włocławek
Już w poniedziałek Anwil Włocławek podejmie u siebie PGE Turów Zgorzelec w najbardziej atrakcyjnej konfrontacji ćwierćfinałowej play-off. Jeszcze kilka tygodni temu murowanym faworytem byliby wicemistrzowie Polski, ale zespół Anwilu zrobił w ostatnim czasie wielki postęp w grze, co jest zasługą trenera Krzysztofa Szablowskiego. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl szkoleniowiec opowiada o przygotowaniach do play-off.
Źródło artykułu: