Krzysztof Szablowski: Więcej spudłować się nie dało

W środę PGE Turów Zgorzelec rozegrał tak dobre spotkanie, że po jego zakończeniu trenerowi Anwilu Włocławek, Krzysztofowi Szablowskiego, nie pozostawało nic innego, jak tylko pogratulować rywalowi. Szkoleniowiec gospodarzy odniósł się jednak do kilku przyczyn, które zaważyły na tym, że rywalizacja przenosi się obecnie na dwa mecze do Zgorzelca.

Koszykarze PGE Turowa Zgorzelec nie mówili przed rozpoczęciem ćwierćfinałowej rywalizacji, że przyjeżdżają do Włocławka po jedno lub dwa zwycięstwa. W każdym wywiadzie powtarzali, że każda wygrana będzie sukcesem i że w obu bataliach postarają się pokusić o zwycięstwo. Dziś już można powiedzieć, że plan Jacka Winnickiego został zrealizowany, gdyż jego podopieczni pokonali Anwil Włocławek w drugim spotkaniu 85:63.

- Turów chciał urwać jedno spotkanie i to im się udało. Największe brawa należą się naszym przeciwnikom za to, że po przegranym meczu w poniedziałek potrafili się podnieść i wykonać swoje zadanie - mówi Krzysztof Szablowski, trener "Rottweilerów". Jego podopieczni grali koncertowo tylko przez pierwsze pięć minut, kiedy wygrywali 15:6, choć wyrównana walka trwała niemalże do końca drugiej kwarty. - Bardzo ważna była 18. minuta drugiej kwarty, kiedy kilkoma rzutami całkowicie nas rozstrzelali, zbudowali sobie bardzo dużą przewagę i ciężko ich było dojść - dodaje szkoleniowiec.

Jeszcze w połowie kwarty gospodarze przegrywali różnicą tylko czterech oczek (34:38), zaś we wspomnianej 18. minucie sześciu (34:40), więc sprawa zwycięstwa pozostawała otwarta. Wówczas jednak serią punktów popisał się Daniel Kickert, a trójkę równo z syreną z 10 metra zaaplikował Aaron Cel i nagle przewaga gości wzrosła do stanu 51:35. - Ta trójka nieco podcięła nam skrzydła, bo nam w tym momencie nie wychodziło zupełnie nic. W trakcie przerwy w szatni powiedzieliśmy sobie jednak kilka słów, nastawiliśmy się pozytywnie, stwierdziliśmy, że musimy zneutralizować ich szybkie kontry, których grali dużo w pierwszej połowie i... cóż, w drugiej nie musieli ich grać w ogóle... - opowiada Szablowski.

Po zmianie stron gospodarze ani na moment nie zagrozili przyjezdnym, wszak przewaga ekipy z Dolnego Śląska ani razu nie była mniejsza niż 13 punktów. I kiedy włocławianie coraz bardziej się stresowali, bo każde ich pudło było kwitowane śmiechem z trybun, zgorzelczanie raz po raz znajdywali drogę do kosza, ostatecznie wygrywając 85:63.

- Spudłowaliśmy w tym meczu wszystko co dało się spudłować i spudłować więcej już chyba się nie da. Dotyczy to głównie rzutów z bliskiej odległości, które wykręcały się z obręczy, a także tych z daleka, które oddawane były z wypracowanych pozycji - wskazuje na jedną z przyczyn trener Anwilu, a statystyki potwierdzają jego słowa. Gospodarze już w pierwszej połowie (gdy gra zespołu wyglądała jeszcze w miarę przyzwoicie, nie licząc końcówki drugiej kwarty) mieli wielkie problemy ze skutecznością (tylko 12/34 z gry przy 16/26 Turowa), które zostały jeszcze pogłębione po zmianie stron. Dla porównania - 20/60 czyli 33 procent Anwilu oraz 30/54 (55 procent) gości.

Dodatkowo, ekipa trenera Winnickiego po raz drugi z rzędu wygrała walkę na tablicach (38:29), a także zanotowała więcej asyst (12:10), co tylko świadczy o tym, że gra PGE Turowa była tego dnia dużo lepiej zorganizowana. A 85 punktów straconych przez Anwil w swojej własnej hali pozwala wysnuć tylko jeden logiczny wniosek. - Z naszego składu wypadł gracz, który zawsze robi dla nas wielką robotę w obronie i powoduje, że Turów rzadko osiąga taką barierę punktową jak dzisiejsze 85 oczek. Niestety brak Seida Hajricia, o którym mówię, zachwiał dzisiaj naszą defensywą totalnie. A najgorsze jest to, że nie wiemy co z nim będzie, bo póki co jest jeszcze za wcześnie by mówić cokolwiek na temat tego czy zagra w kolejnym spotkaniu - wyjaśnia trener Szablowski.

Warto dodać, że włocławski zespół po raz drugi z rzędu fatalnie spisał się w drugiej kwarcie. O ile jednak jeszcze w poniedziałek miejscowi byli w stanie się podnieść po szarży Turowa (ze stanu 23:8 do 27:27 i do 34:31 do przerwy), o tyle w środę zgorzelczanie do takiej sytuacji nie dopuścili. Wygrali drugie dziesięć minut aż 27:11 i budując sobie przewagę na tablicy, zbudowali sobie przewagę psychologiczną. - Generalnie druga kwarta znowu była w naszym wykonaniu słaba, ale przecież musimy rotować składem, bo zawodnicy pierwszopiątkowi muszą kiedyś odpocząć. Choć tak naprawdę nie cała kwarta była zła, Turów załatwił nas tymi kilkoma rzutami w ciągu dwóch minut - wspomina trener Anwilu. Zupełnie tak samo włocławianie "załatwili" Turów w poniedziałek, rękoma Dardana Berishy, co tylko potwierdza jak nieprzewidywalna potrafi być rywalizacja w tej parze.

Źródło artykułu: