Michał Fałkowski: Przyznać trzeba, że będziesz kompletnie nową twarzą dla Tauron Basket Ligi. Jakim graczem jest zatem Jawan Carter ponadto, co można przeczytać w Internecie?
Jawan Carter: Przede wszystkim jestem typem gościa, który lubi współzawodnictwo. Nigdy nic w życiu nie dostałem za darmo, zawsze o wszystko musiałem powalczyć i to przełożyło się na moją koszykówkę. Myślę, że jestem obrońcą, który po prostu ma wpływ na mecz zarówno w ataku, jak i obronie. Umiem wykreować dla siebie miejsce na parkiecie, ale nie zapominam o moich partnerach z zespołu.
Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, czy usłyszeć, jesteś typem shootera, czyli gracza przede wszystkim od zdobywania punktów. Jeden z dziennikarzy z Turcji powiedział nawet o tobie "totally crazy shooter" (całkowicie szalony strzelec - przyp. M.F.). Zgodzisz się?
- Umiem to robić, mam ku temu predyspozycje. Jeden zawodnik lepiej czuje się w asystach, inny w zbiórkach - ja rzucam. A czy jestem szalonym graczem? Nie wiem, ale skoro ktoś tak powiedział...
Jednocześnie jednak słyszałem o tobie również opinię, że jesteś shooterem, ale nie scorerem. Widzisz różnicę między tymi dwoma słowami?
- Różnie te słowa są interpretowane. Scorer to może być ktoś, kto daje dużo punktów, a shooter ten, co dużo rzuca. Jednocześnie shooter bazuje głównie na rzutach z daleka, a scorer to po prostu gracz, który nie ma problemu ze zdobywaniem punktów nie ważne z jakiego miejsca na parkiecie. Cóż, ja chyba jestem jednak scorerem - do tej pory zawsze grałem tak, że udawało mi się skoncentrować na sobie obronę rywala. Często pilnowano mnie bardzo mocno, więc musiałem korzystać z różnego repertuaru zagrań - dryblingu, rzutów z daleka, penetracji czy pick and rolli.
Tego nauczyłeś się na uczelni Delaware czy już podczas sezonu w Turcji?
- Wszystkich podstaw, których się nauczyłem, nauczyłem się w NCAA. Tam są najlepsi trenerzy do pracy z młodzieżą, którzy doskonale wiedzą jak sprawiać, by młody zawodnik stawał się lepszy z meczu na mecz. Teraz również jestem w Stanach Zjednoczonych i trenuję na mojej uczelni by dobrze przygotować się do nadchodzącego sezonu.
Tęsknisz jeszcze za NCAA? Wielu graczy mówi, że nic nie może równać się z grą w lidze akademickiej. Dlaczego?
- NCAA to po prostu szkoła życia. Granie w uniwersyteckim zespole to przywilej, na który trzeba sobie zasłużyć zarówno jako sportowiec, ale także jako człowiek. Ponadto NCAA to bardzo wysoki poziom koszykówki, to takie prawdziwe zaplecze NBA.
Po NCAA przeniosłeś się do tureckiej drugiej ligi, do zespołu Darussafaka Stambuł. Dlaczego uznałeś, że to będzie dla ciebie najlepsza decyzja?
- Tak naprawdę to zdałem się na swojego agenta, który uznał, że druga liga turecka to będzie dla mnie idealny poziom jak na rozpoczęcie profesjonalnej kariery. Powiedział mi, że na te rozgrywki spogląda wielu trenerów i skautów z ekstraklasy tureckiej, a także innych lig i że będę miał tam szansę się wybić. Ostatecznie, choć na początku miałem trochę obaw, Stambuł okazał się świetnym miejscem do gry w koszykówkę i do życia. Przez ten rok nauczyłem się trochę europejskiego stylu gry i zwiększyłem swoje umiejętności.
Mówisz, że się obawiałeś. Czego konkretnie? Innej kultury, innej mentalności ludzi?
- Tak, dokładnie tego. Wiadomo, że Turcja to zupełnie inne państwo niż Stany Zjednoczone. Na początku zresztą miałem problemy z adaptacją w nowym miejscu, ale dzięki pomocy kolegów z zespołu dość szybko udało mi się pokonać tę barierę. Pod koniec mojego pobytu tam Stambuł okazał się być prawie jak dom.
W Darussaface odpowiadałeś głównie za zdobywanie punktów i z tego zadania wywiązywałeś się bardzo korzystnie. Na uwagę zasługuje jednak fakt, że notowałeś więcej strat (1,9 na mecz) niż asyst (1,3), co nie jest chlubą w przypadku gracza obwodowego...
- Działo się tak z różnych przyczyn. Byłem jednym z najważniejszych graczy zespołu, podstawowym strzelcem i zawodnikiem, który miał być skupiony przede wszystkim na zdobywaniu punktów. I tak, jak powiedziałeś, z tego wywiązywałem się dość dobrze. Jednocześnie jednak defensywa rywali zawsze była ustawiana przeciwko mnie i dlatego moje zadanie by podwójnie trudne. Wielokrotnie przeciwnicy próbowali mnie podwajać, stosować jakieś pułapki. Cóż, po prostu nie jestem na tyle doświadczonym graczem by radzić sobie w każdych okolicznościach, ale starałem się, jak mogłem.
Od przyszłego sezonu będziesz zawodnikiem Polpharmy. Jak doszło do tego, że podpisałeś kontrakt ze starogardzkim klubem?
- Całą robotę wykonał mój agent, który rozesłał moje CV w różne miejsca, a następnie podjął negocjacje z tymi, którzy wykazali pewne zainteresowanie. Dopiero na ostatnim etapie ja wybrałem klub, w którym będę grał. Zanim uznałem, że podpiszę kontrakt z Polpharmą, zrobiłem pewien research, dowiedziałem się kilku informacji o klubie, trenerach, a że znalazłem same pozytywne wiadomości, podpisałem umowę.
Rozmawiałeś z jakimś konkretnym koszykarzem, który grał w przeszłości w Polsce?
- Oczywiście - z Hardingiem Naną, moim kumplem z czasów Delaware. On bardzo zachwalał sobie współpracę z trenerem Wojciechem Kamińskim. Mówił, że uwielbiał dla niego grać, bo to taki szkoleniowiec, który umie poukładać grę w zespole i podkreślić jej najlepsze strony. Po takiej recenzji nie miałem właściwie wyboru (śmiech).
No właśnie, trener Kamiński słynie z tego, że "ma nosa" do koszykarzy amerykańskich, umie ich wypromować i to na nich opiera swoje zespoły. Z tobą będzie podobnie?
- Mam taką nadzieję. Właśnie tego samego dowiedziałem się o trenerze - że lubi pracować z Amerykanami. Dla mnie to było bardzo istotne przy wyborze klubu i bardzo mocno liczę, że również między mną, a trenerem będzie taka chemia, jak w przypadku innych moich rodaków, którzy dla niego pracowali.
A co samej Polpharmie dowiadywałeś się czegokolwiek? Albo o Starogardzie Gdańskim?
- Czytałem, że nie tak dawno klub był w ścisłej czołówce w Polsce. Zdobył brązowy medal i wywalczył Puchar Polski. Więcej informacji mi tak naprawdę nie potrzeba, a o wszystkich kwestiach pozasportowych dowiem się jak już będę na miejscu. Zresztą, to jest boczny element, a nie centralny. Najważniejsza jest gra w koszykówkę. Przyjeżdżam do Polski, bo to dla mnie szansa na rozwój.
Skupiony na zdobywaniu punktów - wywiad z Jawanem Carterem, nowym graczem Polpharmy
- Do tej pory grałem tak, że udawało mi się skoncentrować na sobie obronę rywala. W Polpharmie będzie podobnie - mówi nowy nabytek Polpharmy, Jawan Carter, w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl.
Źródło artykułu: