Turów to najlepszy klub w Polsce - rozmowa z Gorjanem Radonjiciem, nowym rzucającym PGE Turowa

Gorjan Radonjic to 27-letni niski skrzydłowy, który lubi zdobywać punkty. Zawodnik po statystycznie udanych sezonach nabawił się jednak kontuzji, która na ponad rok wykluczyła go z gry. Teraz zawodnik w PGE Turowie będzie odbudowywał się po przebytym urazie.

Damian Chodkiewicz: Posiada pan podwójne obywatelstwo, ale urodził się pan w Serbii. Skąd więc francuski paszport?

Gorjan Radonjic: W 1997 roku wyjechałem do Francji, gdzie również zacząłem grać w koszykówkę. Spędziłem tam osiem lat, a po pięciu latach ma się prawo starać się o obywatelstwo tego kraju, w którym się przebywa. Złożyłem wniosek i rząd przychylił się do mojej prośby i tak, po dwóch latach, otrzymałem francuskie obywatelstwo. Nie mam, co prawda, jeszcze paszportu, ale mam dokumenty świadczące o moim drugim obywatelstwie.

Dlaczego więc pierwszym pańskim klubem był zespół z ligi francuskiej?

Mój pierwszy klub był w Belgradzie. Dopiero potem wyjechałem do Francji, gdzie grałem w młodzieżowym klubie. Była to dobra opcja dla młodych koszykarzy, bowiem grali tam między innymi Boris Diaw, Tony Parker i wielu innych utalentowanych młodych koszykarzy, spośród których niektórzy grają teraz w NBA. Była to dla mnie ogromna szansa na zdobycie doświadczenia, ponieważ byłem wtedy młody, bo miałem tylko 16 lat i dzięki temu mogłem grać z najlepszymi. Cieszę się, że trafiłem wtedy do Francji.

Przez całą swoją karierę występował pan tylko w Serbii i we Francji. Dlaczego nie grał pan poza granicami tych państw?

Nie ma chyba żadnego powodu. Jakoś tak wyszło. Grając przez sześć lat we Francji zatęskniłem za rodzinnym miastem i w końcu trafiłem z powrotem do belgradzkiego klubu. We Francji otrzymywałem średnio po 10-15 minut w meczu, a ja chciałem nie tylko grać więcej, ale również odgrywać ważną rolę w drużynie. W Belgradzie mogłem grać po 35 minut i byłem jednym z ważnych, głównych zawodników w zespole.

Ostatni sezon był dla pana przerwą od koszykówki. Co dokładnie stało się z ręką, że trzeba było aż tyle pauzować?

To był nieprzyjemny wypadek na jednym z treningów w Belgradzie. Coś złego stało się z moim przedramieniem [złamanie – przyp. rozm.]. Miałem siedmiomiesięczną przerwę spowodowaną operacją. Po tym czasie lekarze stwierdzili, że potrzebuję drugą operację, co wyłączyło mnie z gry na kolejne osiem miesięcy. To było piętnaście miesięcy przerwy od koszykówki. Z całą pewnością był to najgorszy okres mojego życia, ponieważ nie mogłem robić nic, co sprawiało mi przyjemność i było ciężko. Piętnaście miesięcy bez koszykówki jest bardzo trudne dla koszykarza, chociaż z drugiej strony był to dla mnie bardzo pomocny czas, jeśli chodzi o mój umysł, nastawienie i wolę walki. Jeśli coś powstrzymuje Cię od wykonywania czegoś, co sprawia Ci przyjemność, to w momencie, gdy do tego wracasz, czynisz to ze zdwojoną siłą. Wszystko Cię mobilizuje i chcesz pokazać, że stać Cię na więcej - masz po prostu więcej energii i chcesz być jeszcze lepszy niż byłeś przed kontuzją.

Kontuzja wykluczyła pana z gry na rok. Po tym sezonie nie napłynęły żadne oferty?

Miałem oferty. Dobrą rzeczą było to, że mam francuskie obywatelstwo, dzięki czemu mogłem wrócić do tego kraju. Na szczęście zaproponowano mi kontrakt w Zgorzelcu, co oczywiście było dla mnie ogromną szansą, by móc pracować z takim trenerem, jakim jest Saso Filipovski. Mam także możliwość gry dla takiego świetnego klubu, jakim jest Turów, który miał tak dobre wyniki w ubiegłym roku. Miałem piętnaście miesięcy wolnego, więc mogłem śledzić wiele zespołów. Poczynania Turowa w Pucharze ULEB śledziłem na Eurosport 2. Będąc kontuzjowanym miałem podpisany kontrakt z jednym klubem, ale stwierdziłem, że lepiej będzie dla mnie, gdy przeniosę się do zespołu, gdzie będę mógł się rozwijać. Takim właśnie klubem jest Turów Zgorzelec!

Czy przed podpisaniem umowy z PGE Turowem słyszał pan coś o tym klubie?

Wiem praktycznie wszystko, no może nie wszystko, ale na pewno wiele. Zanim przyjechałem do Zgorzelca, rozmawiałem ze Slobodanem Ljubotiną na temat Turowa i powiedział mi same dobre rzeczy o tym klubie, mieście i ludziach. Wyjaśnił mi, jak to wszystko działa tutaj w Zgorzelcu. Oglądałem także wiele spotkań Turowa z ubiegłego roku i wiem, co to za drużyna, a bynajmniej, jaka dominuje tutaj filozofia. Trener Saso Filipovski jest świetnym trenerem, jednym z najlepszych i Turów jest obligatoryjnie jednym z najlepszych klubów w Polsce. Może inaczej - jest najlepszy [śmiech]. Oglądając te siedem finałowych spotkań w polskiej lidze stwierdzam, że to Turowowi należało się zwycięstwo całego sezonu i tytuł mistrza.

Rozumiem, że osoba Saso Filipovskiego nie jest panu obca?

Nie. Wiem co nieco na temat tego człowieka. Słoweniec całą swoją pracę wykonuje z ogromną pasją, a teraz przekonałem się na własnej skórze. Treningi są bardzo ciężkie, może raczej wyczerpujące. Nie mniej jednak doskonale wpływa to na kondycję, technikę i umiejętności gracza, który trenuje pod jego okiem. To zaszczyt trenować w jego drużynie!

Wielu koszykarzy wybiera zgorzelecki klub ze względu na słoweńskiego szkoleniowca. Jak było w pana przypadku?

Trener nie był jedynym powodem, dla którego tutaj jestem. Fakt, był jednym z najważniejszych, ale nie jedynym. Turów to świetna drużyna, która plasuje się pośród najlepszych na arenie europejskiej. To już nie jest klub, o którym ludzie mówią: "Turów Zgorzelec? Gdzie to jest?" W tej chwili mówiąc gdziekolwiek Turów ludzie wiedzą, że to świetny klub z małego miasta w Polsce, który podbija Europę. Kolejnymi argumentami, które mnie przekonały to silna liga i możliwość gry w Pucharze Europy. Grałem już w takiej lidze i wiem, że to świetna przygoda dająca ogrom doświadczenia.

O Polsce z całą pewnością posiada pan jakieś informacje, bowiem grał pan z Radosławem Hyżym i był ma Mazovia Cup.

Tak, brałem udział w Mazovia Cup. Miło wspominam ten czas, bo nie dość, że poziom rozgrywek był wysoki, to ponadto atmosfera była świetna. W Dijon grałem razem z Radkiem Hyżym. To był dobry sezon. Hyży to świetny gracz i świetny człowiek. Jest bardzo pomocny w drużynie i jest wspaniałym motywatorem. Jego podejście do życia napawa optymizmem i wielu mogłoby się od niego nauczyć. Jest szczery, co zawsze w nim ceniłem.

Atut Gorjana Radonjicia to rzuty z dystansu. A jak jest u pana z obroną?

Fakt, zawsze rzucałem. Wielu mówiło, że wychodzi mi to najlepiej ze wszystkiego. Jak to się mówi - mam lekką rękę do rzutów. Jeśli chodzi o obronę, to zależy. Staram się zawsze dobrze bronić i nie pozwalać przeciwnikom na zdobywanie punktów. Czasami wychodzi mi to lepiej, a czasami gorzej, ale jak wszyscy wiemy, znakiem markowym Turowa i trenera Filipovskiego jest obrona, więc mam nadzieję, że poprawię swoją defensywę i po tym sezonie będę graczem prawie kompletnym. Zależy mi na tym!

Prawie kompletnym? To jakim obecnie jest pan koszykarzem?

Trudno mi to oceniać [śmiech]. Na pewno jestem rzucającym. Jestem wysoki i gdy znajdę się pod koszem, to potrafię zagrać jeden na jeden. Jeśli chodzi o moją osobowość, to nigdy nie odpuszczam. Nie ma rzeczy niemożliwych i jeśli człowiek czegoś chce, to osiągnie to tylko poprzez pracę. Jestem po kontuzji, ale wróciłem do pełni sił. Pracowałem nad tym, więc jestem również pracowity.

Wielu zawodników po przebytej kontuzji chce odwdzięczyć za otrzymaną szansę. Jest pan takim graczem?

Tak, na pewno tak. Może nie jest to samo odwdzięczanie się, ale na pewno chęć pokazania, że jest się wartościowym graczem. Aby móc czegokolwiek dokonać, trzeba ciężko nad tym pracować. Ja pracowałem i teraz chcę dać z siebie maksimum możliwości. Jestem na pewno wdzięczny za podpisanie ze mną kontraktu, bo jest to swego rodzaju druga szansa. Z całą pewnością będę się starał udowodnić swoją wartość.

Pańskie doświadczenie z Francji i Serbii zaprocentuje w Pucharze Europy?

Myślę, że tak. Na pewno zdobyłem pewny bagaż doświadczeń i myślę, że może mi się on teraz przydać. Puchar Europy to swego rodzaju szkoła. Każdy uczy się wielu nowych rzeczy, czasami technik, a na pewno poznaje inną koszykówkę. Czy będzie mi łatwiej? Zobaczymy, ale myślę, że może być mi łatwiej niż tym, którzy nigdy wcześniej nie grali w europejskich pucharach.

Jaki jest pański cel na nadchodzący sezon?

Wygrywać! To chyba cel każdego koszykarza, który gra w profesjonalnej lidze na tak wysokim poziomie. To jest mój cel drużynowy. Zdobycie mistrzostwa to drugi cel. Prywatnie chciałbym pokazać, że naprawdę wróciłem do formy po kontuzji i że stać mnie na wiele.

Ma pan jakieś swoje słabości?

Chyba jest jedna słabostka. Nie za bardzo wychodzi mi wchodzenie pod kosz, ale ciągle pracuję nad tym elementem i myślę, że niedługo to się zmieni. Na pewno będę musiał nad tym jeszcze trochę popracować. Tak samo chcę popracować nad akcjami typu alley-up. Będzie dobrze. Póki co trafiam i bronię.

Komentarze (0)