Po trzech wyjazdowych wygranych z drużynami, które aspirują do mistrzostwa Polski, wydawało się, że Trefl z łatwością poradzi sobie z Anwilem Włocławek i Energą Czarnymi Słupsk, mając na uwadze fakt, iż sopocianie świetnie radzą sobie w Ergo Arenie w tym sezonie. Przed meczem z Anwilem bilans "żółto-czarnych" na własnym parkiecie wynosił 9-2.
Sopocianie nie ukrywali tego, że chcieli tę dobrą passę z początku "szóstek" kontynuować. - Zamierzamy w tych spotkaniach kontynuować zwycięską passę. Zdajemy sobie jednak sprawę, że Anwil będzie chciał pokrzyżować nam szyki. To silny i bardzo wyrównany zespół - mówił przed spotkaniem z Anwilem wiceprezes klubu Marcin Kicior.
Starcie z Anwilem Włocławek długo nie szło po myśli trenera Mariusza Niedbalskiego. Co prawda sopocianie prowadzili nawet w pewnym momencie 49:41, ale dali się dogonić lepiej dysponowanym włocławianom. Trefl miał wielkie problemy z rozbiciem strefy, którą postawili gracze Miliji Bogicevicia. Opiekun sopockiej drużyny miał spore pretensje do swoich zawodników za to, że nie realizowali jego poleceń. - Po raz pierwszy w tym sezonie zagraliśmy tak źle przeciwko strefie rywala, nie mogliśmy jej rozbić. Rozbijaliśmy ją w sposób katastrofalny, było dużo nieporozumień, nie graliśmy tego, co powinniśmy grać. Trudno mi to wytłumaczyć, dlaczego tak się stało. Tyle chaosu to ja dawno nie widziałem - twierdził wówczas trener Niedbalski.
Koszykarze Trefla Sopot od środy do soboty najmocniej pracowali nad schematami rozbijania strefy oraz wkomponowaniem do zespołu Ronalda Davisa. - Pracowaliśmy nad rozbijaniem obrony strefowej w różnych konfiguracjach personalnych. Kiedy gra się co trzy dni to nie ma za dużo czasu na trening. To jest raczej analiza wideo, przeprowadza się jedną bądź dwie jednostki treningowe. W dodatku przybył do nas Ronald Davis i pracujemy nad wkomponowaniem go do zespołu - dodaje trener Niedbalski.
Wydawało się, że Energa Czarni będą idealną drużyną na przełamanie dla Trefla Sopot. Słupszczanie przegrali cztery mecze z rzędu, w dodatku przystępowali do pojedynku z Treflem bez Leviego Knutsona.
Sopocianie do przerwy prowadzili 27:23. Ten mały wynik był zasługą dobrej defensywny z obu stron. W trzeciej kwarcie gospodarze prowadzili różnicą sześciu punktów, ale wówczas nie ustrzegli się błędów, co wykorzystali momentalnie gracze ze Słupska. Przewinieniem technicznym ukarany został Sime Spralja. Dwa rzuty wolne trafił Marcin Dutkiewicz, a z dystansu celnie przymierzył Oded Brandwein i zrobiło się tylko 31:30 dla Trefla. Goście złapali swój rytm i stopniowo zaczęli odjeżdżać sopocianom.
Gospodarze potrafili jeszcze wrócić do gry, ale w decydujących momentach więcej zimnej krwi zachowali gracze Andreja Urlepa i to oni mogli cieszyć się z końcowego triumfu. Aspirujący do tytułu mistrzowskiego sopocianie znów musieli obejść się smakiem wygranej.
W grze sopocian jak na dłoni widać kilka problemów. Jednym z nich jest na pewno to, że nie potrafią "dobić" swojego rywala w momencie, kiedy prowadzą kilkoma punktami. Tak właśnie było w starciach z Anwilem i Czarnymi Słupsk. Sopocianie tracą koncentrację, zaczynają popełniać głupie błędy, co wykorzystują ich rywale.
Kłopotem dla trenera Niedbalskiego jest także spadek formy Filipa Dylewicza, który w sobotę rozegrał najgorsze zawody w tym sezonie. Lider sopockiego zespołu zdobył "tylko" dwa punkty (1/5 z gry).
- Zagubiliśmy gdzieś swój rytm. Nie gramy dobrze podaniem, nie kreujemy pozycji w ataku. Za długo niektórzy zawodnicy przetrzymują piłkę, co powoduje, że te akcje są szarpane i nerwowe. Z tego rodzą się właśnie nieporozumienia. Musimy odblokować głowy i przypomnieć sobie, jak to było jeszcze miesiąc temu, kiedy graliśmy naszą koszykówkę - komentuje Mariusz Niedbalski.