Patryk Neumann: Za wami już miesiąc przygotowań. Można jednak powiedzieć, że dopiero niedawno wkroczyliście w typowo koszykarskie treningi. Wszystko przebiega zgodnie z planem?
Wiktor Grudziński: Tak, wszystko przebiega zgodnie z planem. Nie ma kontuzji, jest zaangażowanie chłopaków. Przeszliśmy bardzo ciężki okres na stadionie, gdzie nie wszyscy przepadają za tego typu treningami, ale są konieczne do tego żebyśmy dobrze wyglądali pod względem kondycyjnym. Myślę, że zrobiliśmy wszystko, co sobie trenerzy założyli. Przepracowaliśmy naprawdę porządnie ten okres przygotowawczy.
Coś się zmieniło w porównaniu z poprzednimi przygotowaniami?
- Przede wszystkim wydaje mi się, że zmieniła się jakość. Nie ma zawodników, którzy by marudzili, że jest za ciężko, czy powinniśmy zmniejszyć dawkę treningów. Tutaj wszyscy są zaangażowani od pierwszej do ostatniej minuty. To mi się bardzo podoba. Jest rywalizacja. Nikt nie może być pewny, czy zagra w pierwszej, czy drugiej piątce. Sprawa cały czas jest otwarta i będzie się krystalizowała dopiero podczas turniejów. Co za tym idzie jakość treningów jest naprawdę fajna.
W tym roku Spójnia została gruntownie przebudowana. Postanowiono oprzeć się na zawodnikach ze Stargardu lub związanych wcześniej ze Spójnią. Z tego co wiem panu podoba się taka koncepcja budowy drużyny.
- Podoba mi się, bo przede wszystkim zbudowaliśmy skład, na który nas było stać. To podstawowa sprawa, że klub będzie stabilny, będzie funkcjonował tak, jak powinien. Nie mamy może gwiazd, ale osoby, które są bardzo mocno zżyte z tym klubem, które stawiały tutaj pierwsze kroki. Zostały wypożyczone do innych klubów, by nabierać doświadczenia. Myślę, że każdy z tych zawodników, którzy byli na zewnątrz i zobaczyli jak jest w Polsce uznali, że w Stargardzie nie było wcale tak źle i z chęcią tu wrócili. Już bardziej doświadczeni i dojrzali. Mam tu na myśli np. Łukasza Bodycha, Ejsmonta, czy Piotrka Wojdyra. To są zawodnicy, którzy gdy odchodzili ze Stargardu to jeszcze brakowało im dojrzałości. Tutaj już widać, że grali w innym zespole, mieli trochę inne role niż w Stargardzie. To na pewno wiele im dało.
To również wielka szansa dla wymienionych zawodników, żeby zaistnieć na parkietach I-ligowych, pokazać się z jak najlepszej strony.
- Oczywiście, większość zawodników dostanie w tym sezonie szansę. To dla nich ogromna okazja. Chylę też czoła przed trenerem Purwinieckim, że nie bał się zbudować tak składu na tylu niedoświadczonych koszykarzach, którzy wcale w naszej opinii nie są gorsi od graczy z uznanymi nazwiskami. W tamtym sezonie nie dostawali szans na grę. Teraz będą mogli się pokazać i udowodnić. Na pewno będzie ciężko na początku. Kibice powinni wykazać się większą wyrozumiałością. Ci zawodnicy dopiero muszą poznać swoją rolę w zespole. Teraz większość z nich stanie się pierwszoplanowymi postaciami. To na nich spadnie odpowiedzialność. Oni muszą się tego nauczyć. W samych turniejach takiej wiedzy nie posiądą, bo to tylko turniej. To zupełnie inna bajka. Liczy się liga, sezon i walka o punkty. Wtedy trzeba dać im kredyt zaufania, żeby nabrali doświadczenia. Początki mogą być ciężkie, choć wierzę, że będzie dobrze.
Budując skład nie znaliście systemu rozgrywek, ale okazuje się, że to dobry czas na podjęcie ryzyka. Z ligi spadnie tylko jedna drużyna, a w związku z tym prawdopodobieństwo katastrofy, jaką byłby spadek jest dużo mniejsze. Warto, zatem zaryzykować, bo może to przynieść efekt w kolejnych sezonach.
- Złożyło się bardzo dużo fajnych czynników do tego, żeby najbliższy sezon stał się dla nas przełomowy. Wielokrotnie mówiłem, że podpisuję się pod tym dwoma rękoma, bo to zespół, który w Polsce jest ewenementem. Gra tylu rodowitych zawodników i mamy trenera ze Stargardu. Jest ogromna chemia i chęć rywalizacji. To, że spada jeden zespół zabezpiecza nas, jeśli ten pomysł nie będzie funkcjonował jak należy. Może w tym sezonie nie odniesiemy jakiegoś wielkiego sukcesu, choć uważam, że stać nas na wejście do ósemki, co już można uznać za sukces. Wszystko pokaże liga. Trudno wyrokować, bo znamy jedynie składy personalne. Nie wiemy, jak te zespoły zafunkcjonują. Na ten moment cieszę się, że jest tak, jak jest.[nextpage]Można powiedzieć, że to tylko nazwiska, a wasza siła to kolektyw. Tak chociażby działo się przez wiele lat z Sokołem Łańcut, często skazywanym na walkę o utrzymanie.
- Dokładnie, właśnie o tym cały czas mówię. Nie musimy być zespołem naszpikowanym gwiazdami, bo wiem z autopsji, że to czasami nie wypala. W tamtym sezonie mieliśmy dużo lepszy skład personalnie. Teraz tych zawodników nie ma, ale obecni gracze, którzy w I lidze są jeszcze anonimowi mogą zaskoczyć, jeżeli będą gryźli parkiet. To ich życiowa szansa, żeby zaistnieć i funkcjonować w sporcie przez wiele lat oraz czerpać z tego profity, żyć i mieć satysfakcję.
Czym będzie się odznaczała Spójnia na parkiecie?
- Przede wszystkim wolą walki. Nie będzie odpuszczania, traktowania lekceważąco zespołów teoretycznie słabszych. Bardzo chcę podobnie, jak trener żeby podtrzymać wewnętrzną rywalizację w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Mamy tak zbudowany skład, że nikt nie otrzyma pewnych minut. Myślę, że będziemy charakteryzowali się wolą walki, agresją i chęcią zwycięstw. Może być różnie, ale uważam, że to nasza największa siła. Nie nazwiska, a charakter.
Mówił pan wielokrotnie, że panuje dobra atmosfera w drużynie. Jak zaaklimatyzowali się nowi gracze? Adrian Suliński, Daniel Szymkiewicz, czy też Calvin Jurewicz.
- Bardzo się cieszę, że trafił do nas Adrian Suliński. Pamiętam go z tego, co grał w drużynie z Pruszkowa. Robił na mnie bardzo duże wrażenie. Zaskoczyła mnie informacja, że chce odejść z Pruszkowa. To dla nas ogromne wzmocnienie. Jest to zawodnik szybki z dobrym rzutem, który ma przegląd gry.
Jurka Koszutę wszyscy znają. Zawodnik, który będzie pasował do tego zespołu. Osobiście mogę powiedzieć, że byłem dużym zwolennikiem jego powrotu. Stargardzianie tęsknili za nim i z tego, co wiem on też traktował Spójnię priorytetowo, gdy się dowiedział o takiej możliwości. Można powiedzieć, że Jurek już jest w połowie stargardzianinem. Na pewno będzie się tu czuł bardzo dobrze.
Co do Daniela Szymkiewicza to wiadomo, że jest jeszcze po kontuzji i nie trenuje w pełni tak, jak reszta zespołu. Myślę, że to jest też ogromna szansa dla Spójni, że takiego zawodnika pozyskała, bo w innej sytuacji prawdopodobnie znalazłby klub w ekstraklasie. Wtedy nie byłoby szans go pozyskać. Przyda mu się taki sezon, w którym będzie mógł grać regularnie. Czasami trzeba zrobić krok w tył, żeby pójść później trzy lub cztery kroki do przodu, czego mu życzę. Wiem, że ma aspiracje, żeby wrócić do ekstraklasy. Stargard może być dla niego fajnym przystankiem, który go odbuduje, a my przy okazji z tego skorzystamy.
Za wami już pierwszy sparing. Jak ocenia pan mecz z King Wilkami Morskimi?
- Powiem szczerze, że ten mecz odbył się w trochę niefortunnym czasie zarówno dla nas jak i dla Wilków. Jesteśmy w całkiem innym cyklu przygotowań. Przez okres czasu przed tym meczem praktycznie w ogóle nie graliśmy w koszykówkę. Więcej biegaliśmy. Wiadomo, że w tym czasie nogi były już mocno dobite tymi biegami. Nie było zrozumienia. Nowi zawodnicy zaczynali się dopiero uczyć zagrywek. Wydaje mi się, że nie należy wyciągać żadnych wniosków z tego meczu. Po prostu on się odbył, ale dopiero będziemy mogli coś powiedzieć po turnieju w Ostrowie, jak my wyglądamy, kto jakie ma możliwości, co potrafi i jak radzi sobie psychicznie podczas meczu.
Wiadomo, że stargardzka publiczność jest dość wymagająca. Czego powinni od was oczekiwać kibice w najbliższym sezonie?
- Na pewno mogą się nastawić na to, że będziemy zaangażowani w każdym spotkaniu. Nie przejdziemy koło żadnego meczu. Czy to z liderem, czy z outsiderem. Zawsze przygotujemy się, żeby dać z siebie wszystko i zostawić serce na parkiecie. To mogę obiecać. Potrzeba też trochę szczęścia. Mamy fajnych trenerów, zawodników i publiczność. Przez to, że gra tylu wychowanków przyjdzie jeszcze więcej kibiców. Może wcześniej niektórym nie podobało się, że jest tak wielu przyjezdnych. Teraz jest inaczej i zespół może tworzyć z kibicami monolit. Tego bardzo bym chciał, bo kibice są istotnym elementem dodającym nam skrzydeł. Wtedy finalnie wygląda to całkiem inaczej.
Początek rozgrywek jest dość trudny. Zmierzycie się m. in. Z rywalami z Krosna, Kutna czy Torunia. Te drużyny zaliczane są do ligowych potentatów. Nie przyjdzie zniechęcenie, nawet, jeśli nie uda się wygrać tych pojedynków?
- To silniejsze zespoły, ale my nie mamy nic do stracenia. Musimy do każdego meczu podchodzić tak samo. Liczy się tylko następny mecz. Nie patrzy się w tył, czy wygrywaliśmy, czy przegrywaliśmy. Musimy łapać punkty tam, gdzie się da. Drużyny z większym budżetem i bardziej znanymi zawodnikami mają lepszą pozycję wyjściową. Bardzo często w sporcie dużą rolę odgrywa zespołowość, a nie umiejętności indywidualne zawodników. Jeśli to pokażemy oraz powalczymy do ostatnich minut to bilans początku nie będzie taki zły.[nextpage]
Porozmawiajmy jeszcze o zbliżającym się wielkimi krokami EuroBaskecie. Co pana zdaniem może osiągnąć reprezentacja Polski?
- Chciałbym, żeby weszli przynajmniej do ćwierćfinału. Tak wyselekcjonowanego zespołu nie było od szesnastu lat. Grają najlepsi zawodnicy w Polsce. Naprawdę nie mamy się, czego wstydzić. Patrząc na kluby, w jakich grają reprezentanci można powiedzieć, że to naprawdę bardzo mocny zespół. Na każdej pozycji mamy zawodników europejskiego formatu. Stać ich, żeby zrobić coś więcej niż wyjście z pierwszej grupy. Rywalizacja jest ogromna, ale jeśli nie w tym roku, to nie wiem, kiedy. Uważam, że w przyszłości może być ciężko wyselekcjonować na nowo taki zespół.
W kadrze również jest stargardzki akcent w postaci Adama Hrycaniuka.
- Oczywiście, jestem bardzo dumny z tego, że Adam robi taką karierę. Pamiętam go jeszcze, jako młodego chłopca, gdy byłem już w seniorach, a on trenował w juniorskich ekipach. Na pewno dał mu dużo wyjazd do USA. Tam zmężniał, nabrał masy i siły. Ogromnym dla niego plusem był fakt, że trafił w ręce Tomasa Pacesasa, który zrobił z niego koszykarskiego rzeźnika, który nie boi się rywalizacji z żadnym zawodnikiem. Euroliga i liga hiszpańska dały mu świadomość wartości swojej osoby. Jest mocny psychicznie i będzie odgrywał bardzo ważną rolę w zespole.
Może pan jedynie żałować, że zabraknie Pawła Leończyka oraz świetnego znajomego, czyli Szymona Szewczyka.
- Z ogromnym zaciekawieniem obserwuję karierę Pawła Leończyka i Adama Hrycaniuka. W pewnym momencie Paweł Leończyk trafiał do zespołów, w których sam kiedyś grałem. Ja byłem w Czarnych, a później on. Podobnie w Turowie. Śmiałem się, że mam następcę. Cieszę się, że miał świetny sezon w Koszalinie i odnieśli sukces. Na pewno będzie mu teraz ciężej, jeśli chodzi o rywalizację w zespole, ale myślę, że sobie poradzi i wywojuje minuty na parkiecie.
Co do Szymona Szewczyka to bardzo liczyłem, że zostanie w kadrze. Nie wszyscy może o tym wiedzą, ale Szymon miał bardzo poważne kłopoty zdrowotne. Teraz do końca roku będzie dochodził do siebie. Wyszedł z założenia, że jeżeli ma jeszcze kontynuować karierę przez jakiś czas to musi się wyleczyć. Dlatego też nie znalazł się w składzie. Znając jego zaangażowanie to do tej reprezentacji jeszcze wróci.
Wszystkim niewątpliwie przydałby się sukces reprezentacji, bo to pobudziłoby zainteresowanie koszykówką zarówno wśród kibiców jak i sponsorów.
- Oczywiście, to jest największą bolączką, dlatego, że ta dyscyplina mocno spadła, jeśli chodzi o oglądalność w telewizji. Wyprzedziła nas piłka ręczna i siatkówka. Nie mówiąc o piłce nożnej, która zawsze była najważniejsza w Polsce. Były czasy, które pamiętam w 1997 r. gdy reprezentacja zajęła siódme miejsce w Hiszpanii, gdy na koszykówkę był boom. Wszystko się wtedy ładnie składało, bo również Spójnia była na topie. Ludzie przychodzili dwie godziny przed meczem żeby mogli znaleźć się na trybunach. To się teraz zmieniło. Idziemy w dobrym kierunku. Od roku zmierzamy na nowo do góry. Wiadomo, że jest kryzys i bardzo ciężko pozyskać sponsorów. Firmy, które są stabilne i bogate nie dają pieniędzy na klub. Nie ma zainteresowania, bo nie było poziomu. Myślę, że powoli będzie się on poprawiał. Kryzys też minie i przedsiębiorcy więksi, czy mniejsi chętniej wspomogą kluby. Wtedy będzie można zbudować zespół z aspiracjami walki o awans.
Spójnia stara się również zwiększyć popularność basketu. Dobrym pomysłem była prezentacja na rynku miejskim połączona z różnymi koszykarskimi konkursami.
- Zgadza się. Myślę, że takich imprez powinno być jak najwięcej. Zespoły ze Stargardu powinny cały czas dbać o to, żeby mieć jak największy kontakt z kibicami. Nie na zasadzie, że tylko mecz, a po nim do szatni i do domu, ale również przez jakieś spotkania z kibicami, którzy chcieliby poznać nas bliżej.