Gdy prawie cztery dekady wcześniej Wilt Chamberlain rzucił w starciu Philadelphii Warriors z New York Knicks okrągłe 100 "oczek", NBA była ligą istniejącą od stosunkowo niedawna, a wyczynu mistrza "Szczudło" nie transmitowała nawet żadna stacja telewizyjna. Basket wyglądał wówczas jak całkowicie inny sport - wysocy gracze dominowali na parkiecie, a ich znaczenie w drużynie wzmacniał brak linii rzutów za trzy punkty. Właśnie dlatego zdobycz Michaela Jordana robiła ogromne wrażenie.
- To był zdecydowanie najlepszy mecz w mojej karierze. Dodatkowo budujące jest to, że wygraliśmy tamto spotkanie - "MJ" komentuje swój występ w hali Richfield Coliseum. - Już wcześniej zdarzyło mi się osiągnąć podobny wynik, lecz wtedy schodziliśmy z parkietu pokonani - nawiązuje do słynnej potyczki z Boston Celtics w 1986 roku, kiedy to uzbierał 63 punkty. Doskonała dyspozycja "Jego Powietrzności" pozwoliła podopiecznym Phila Jacksona odnieść siódme wyjazdowe zwycięstwo z rzędu i zakwalifikować się do play-off's. Byki legitymowały się wspaniałym bilansem 46-23. Wreszcie stanowiły zgraną paczkę i nie były ekipą, w której całą robotę wykonywał Mike, a reszta tylko statystowała, ewentualnie rokując nadzieje na przyszłość. Warto zauważyć, iż cała pierwsza piątka teamu z "Wietrznego Miasta" zakończyła sezon zasadniczy z dwucyfrową średnią punkową.
[i]
- Jordan zaprezentowa[/i]ł się fantastycznie - komplementował "MJ'a" po starciu w Cleveland coach Bulls. - Widziałem na własne oczy jak Pete Maravich ustrzelił kiedyś 68 lub 69 "oczek". Zagrał wspaniale, lecz osiągnięcie Jordana zrobiło na mnie jeszcze większe wrażenie. "Jego Powietrzność" w potyczce z Kawalerzystami zaprezentował skuteczność rasowego snajpera - 23/37 z gry oraz 21/23 z linii rzutów wolnych. Wyróżniał się w każdej kwarcie oraz dogrywce, zdobywając kolejno 16, 15, 20, 10 oraz 8 punktów. Byki wygrały 117:113, a pilnujący go przez większą część widowiska obrońca Cavs, Craig Ehlo, do dziś wspomina tamte wydarzenia: - Ten facet zasłużył na zdobycie 70 "oczek". Zachwycił mnie. Każdy jego rzut był fenomenalny.
Wieczór w Richfield Coliseum okazał się dla Michaela Jordana jednym z takich, podczas których wszystko się udaje. Jego wynik punktowy do dnia dzisiejszego zdołało poprawić jedynie dwóch zawodników - David Robinson w roku 1994 oraz Kobe Bryant dwanaście lat później. To jednak występ "Jego Powietrzności" jest do dnia dzisiejszego najchętniej wspominany z uwagi na wykonaną przez lidera Bulls liczbę zbiórek, asyst oraz przechwytów.
[i]
- Nie kupujcie produktów Nike i nie no[/i]ście ich - nawoływał w 1990 roku Tyrone Crider, dyrektor wykonawczy Operation PUSH - założonej niemal dwie dekady wcześniej przez Jessy Jacksona organizacji walczącej o przestrzeganie praw człowieka. Oficjalnym powodem nakłaniania ludzi do bojkotu amerykańskiego producenta było niesprawiedliwe traktowanie przez niego społeczności afroamerykańskiej, czyli głównego nabywcy produktów Nike w USA. Organizacja miała za złe korporacji, że żadnego z najważniejszych stanowisk nie pełniła w niej osoba czarnoskóra, że ani jeden firmowy dolar nie był zdeponowany na koncie w banku należącym do Afroamerykanina, a także żadna kampania reklamowa nie została zlecona agencji reklamowej prowadzonej przez czarnoskórych. - Mamy prawo być oburzeni i nie zamierzamy dłużej siedzieć cicho. Wydawane przez nas pieniądze chcielibyśmy utrzymać w nasze społeczności - mówił Crider.
Nike szybko odniosło się do zarzutów Operation PUSH, przechodząc do ataku i zarzucając organizacji czerpanie zysków z reklamowania w swoim magazynie jednego z największych konkurentów giganta z Portland - firmy Reebok. Ponadto producent ze stanu Oregon wydał oświadczenie, w którym nie omieszkał poinformować, że pieniądze wydawane przez czarnoskórych wcale nie wypływają w całości poza ich społeczność, skoro lwia część kwot przeznaczanych przez Nike na działalność charytatywną ofiarowana jest właśnie na wsparcie dla Afroamerykanów.
Michael Jordan jako główna twarz Nike nie mógł zachować milczenia w sprawie oskarżeń wygłaszanych przez Operation PUSH oraz nawoływania do bojkotu produktów firmy z Portland. - To niesprawiedliwe, że Nike znalazło się na świeczniku tylko dlatego, iż jest w chwili obecnej na topie - napisał w specjalnym oświadczeniu. Korporacja ostatecznie zobowiązała się do tego, że w przyszłości na najwyższych stanowiskach będzie stawiać również na Afroamerykanów. Nie wystarczyło to jednak do przerwania bojkotu.
[nextpage]
- Noszę Nike od kiedy sięgam pamięcią i nie zamierzam tego zmieniać - mówił w sierpniu 1990 roku zaczepiony przez dziennikarza Chicago Tribune 22-letni Kwesi Burgess. - Lubię te buty niezależnie od tego co się mówi na ich temat. Wszyscy moi znajomi również je uwielbiają i na pewno nic tego nie zmieni - dodał o sześć lat młodszy Andre Bryson. Bojkot spełzł na niczym. Każdy młody Afroamerykanin chciał mieć na własność choć namiastkę Michaela Jordana, mając w głębokim poważaniu to, co dzieje się później z wydanymi przez niego na ten cel przeszło stu dolarami.
Jeszcze przed akcją zorganizowaną przez Operation PUSH "Jego Powietrzność" musiał odpierać zarzuty dotyczące... zwiększonej liczby morderstw w celach rabunkowych. Buty Air Jordan były obiektem pożądania prawie każdego ciemnoskórego nastolatka w USA, lecz mało kogo było na nie stać. Niektórzy musieli odkładać tygodniami, żeby pozwolić sobie na wymarzony zakup, a ci bardziej niecierpliwi i zdegenerowani potrafili zabić drugiego człowieka tylko po to, by zabrać mu słynne na całą Amerykę obuwie. - Miałem nadzieję, że ludzie będą mnie naśladować w tym co dobre, że będą próbowali coś osiągnąć i będą jeszcze lepsi, a nie gorsi. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że z powodu reklamowanych przeze mnie butów czy innych produktów będą sobie nawzajem wyrządzać krzywdę - komentował Mike.
Naprawdę trudno winić Michaela Jordana o to, że ludzie gotowi byli się pozabijać, żeby choć na chwilę włożyć na nogi sygnowane jego nazwiskiem buty. Chwalić go natomiast należy za to, że przy okazji wszelkich sporów jego wypowiedzi były wyważone i skonstruowane tak, by nikogo nie skrzywdzić. "MJ" wykazywał wysoki iloraz inteligencji nie tylko na boisku, lecz również w życiu codziennym. W 1990 roku podczas wyborów do senatu próbowano go wmanipulować w poparcie kandydata demokratów - czarnoskórego Harveya Gantta, który rywalizował z republikaninem Jesse Helmsem. Mike nie miał jednak najmniejszego zamiaru angażować się w politykę. - Republikanie też kupują buty - żartował w prywatnej rozmowie z przyjacielem.
Sezon zasadniczy 1989/90 "Jego Powietrzność" zakończył notując średnio 33,6 punktu, 6,9 zbiórki, 6,3 asysty oraz 2,8 przechwytu na mecz. Czwarty raz z rzędu sięgnął po koronę króla strzelców ligi zawodowej i po raz drugi w karierze wygrał klasyfikację najlepszych "złodziei". Za wybitne dokonania na parkiecie wybrano go do pierwszej piątki NBA oraz pierwszej piątki najlepszych obrońców ligi. W lutowym Meczu Gwiazd w Miami poprowadził Wschód do triumfu nad Zachodem 130:113, ale statuetkę MVP zgarnął mu sprzed nosa najskuteczniejszy zawodnik rywala - Magic Johnson. - My wygraliśmy mecz, a on ma nagrodę dla najbardziej wartościowego zawodnika spotkania. Wszyscy są szczęśliwi - skwitował tę sytuację "MJ", który w Miami rzucił 17 "oczek" przy dość niskiej skuteczności 8/17 z gry.
Bilans 55-27 na koniec sezonu zasadniczego 1989/90 był najlepszym rezultatem Byków od momentu zakontraktowania Michaela Jordana. Ekipa z "Wietrznego Miasta" zajęła trzecie miejsce w Konferencji Wschodniej, więc w pierwszej rundzie play-off's spotkała się z niżej notowanym rywalem, Milwaukee Bucks, którego odprawiła z kwitkiem 3-1. Następnie przyszła pora na rozstawioną z "dwójką" Philadelphię 76ers i błyszczącego w jej szeregach Charlesa Barkleya. Zespół Phila Jacksona rozprawił się z teoretycznie mocniejszym przeciwnikiem aż 4-1 i dotarł w ten sposób do finału konferencji, gdzie miał się zmierzyć z Detroit Pistons.
Ach, ci przeklęci "Źli Chłopcy" Chucka Daly'ego! W trzeciej z rzędu serii przeciwko Tłokom Byki były maksymalnie zdeterminowane do wyeliminowania zespołu ze stanu Michigan, lecz znów okazało się to zbyt trudnym zdaniem. W przerwie drugiego meczu, gdy było już niemal jasne, że "Bad Boys" obejmą prowadzenie 2-0, "MJ" rzucał w szatni krzesłem. - Gramy jak banda panienek! - krzyczał w stronę kolegów z drużyny. "Air" dodatkowo podczas spotkania zmagał się z bólem biodra i nadgarstka, a po syrenie kończącej pojedynek odmówił udzielenia jakiegokolwiek wywiadu. Zdobył zaledwie 20 "oczek" i był wściekły.
Gdy wydawało się, że Pistons gładko przebrną przez serię, kilka dni później Bulls wyrównali stan rywalizacji na 2-2. Dwa mecze Michaela, w których notował ponad 40 punktów, wystarczyły do tego, by zespół odzyskał wiarę we własne umiejętności. W kolejnych spotkaniach wygrywał jednak zawsze gospodarz, czyli kolejno Tłoki, Byki oraz... znów Tłoki. Przed rozpoczęciem starcia numer siedem Scottiego Pippena złapała potworna migrena, która praktycznie uniemożliwiała mu grę, a pozbawiony wsparcia kluczowego zawodnika "MJ" nie sprostał w pojedynkę świetnie zorganizowanej w defensywie ekipie z Detroit. Bulls polegli z kretesem 74:93, a w całej rywalizacji 3-4. Isiah Thomas i spółka znów byli górą, a marzący o mistrzostwie NBA wielki Michael Jordan został z niczym.
Koniec części jedenastej. Kolejna już w najbliższą środę.
Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.
Bibliografia: Chicago Tribune, Michael Jordan Inc., nba.si.com, basketball-reference.com.
Poprzednie części:
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. I
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. II
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. III
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. IV
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. V
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VI
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VII
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. VIII
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. IX
Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. X